Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 17 listopada 2024 00:24
Reklama KD Market

Nie opuszczajcie Ukrainy w potrzebie!

Nie opuszczajcie Ukrainy w potrzebie!
Ks. Damian Pankowiak poświęcił samochód zakupiony przez Salwatorianów dla ukraińskich żołnierzy udających się na front fot. Facebook

Apeluje ksiądz Damian Pankowiak, salwatorianin spod Lwowa 

Ukraina dla księdza Damiana Pankowiaka, salwatorianina, jest drugą ojczyzną, której nie opuścił po wojnie rozpętanej przez Putina. Od 2012 roku jest proboszczem i kustoszem Sanktuarium Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzozdowcach w Archidiecezji Lwowskiej. Niektórzy mówią o księdzu Pankowiaku, że jest „z krwi Polakiem, ale z duszy Ukraińcem”. „Dramat niewinnych ludzi w Ukrainie trwa, pamiętajcie o nich podczas pielgrzymki, módlcie się za nich, pokażcie im serce, pomóżcie” – apeluje ksiądz Pankowiak za pośrednictwem „Dziennika Związkowego” do wiernych w Stanach Zjednoczonych przygotowujących się do dorocznej polonijnej pielgrzymki do Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w Indianie. 

Joanna Trzos: Bardzo nam miło, że możemy z księdzem porozmawiać, chociaż powiem szczerze, że życzyłabym sobie, aby okoliczności były zupełnie inne. Mieszka ksiądz i sprawuje posługę w parafii pod Lwowem, a Ukraina od 24 lutego jest objęta wojną rozpętaną przez Putina.

Ksiądz Damian Pankowiak: – Też życzyłbym sobie, aby nie było takich okoliczności, ale mam nadzieję, że dzięki tej rozmowie więcej ludzi dowie się o tym, z czym musimy się zmierzyć każdego dnia, i może więcej ludzi zacznie się modlić i prosić o pokój dla Ukrainy. Będę Was także wszystkich prosić o dalszą pomoc.

Prosiłabym księdza o powrót do tego dnia, kiedy cały świat się dowiedział, że putinowska agresja jest faktem i na Ukrainie spadły pierwsze rakiety i rozpoczęła się wojna, która niestety trwa do dzisiaj. Jak ten dzień pozostał w księdza pamięci?

– Był to czwartek 24 lutego, a ja sobie jeszcze smacznie spałem, a kiedy się przebudziłem, zobaczyłem na telefonie, że dzwoniły do mnie osoby z Polski i z numerami z Ukrainy, miałem wiadomości na wszystkich komunikatorach, z których korzystam, i pomyślałem, że mój telefon zwariował. Już po przeczytaniu pierwszej informacji, po odebraniu pierwszego telefonu, dowiedziałem się, że to, co nie miało się wydarzyć, co wierzyliśmy, że się nie wydarzy, jednak wydarzyło się – cała Ukraina została nad ranem 24 lutego objęta wojną, bo w niemal jej każdym zakątku, w każdym województwie, spadły rosyjskie rakiety, również w naszym województwie lwowskim. Była wielka panika wśród ludzi, wśród naszych parafian i znajomych.

Kiedy wyjechałem z domu parafialnego do miasta położonego obok Brzozdowiec – miasta Nowy Rozdół (Novyi Rozdil) – zobaczyłem ogromne kolejki do bankomatów, do aptek i sklepów spożywczych. Ludzie byli wystraszeni i nie wiedzieli, co będzie dalej. Po kilku godzinach nie było pieniędzy w bankomatach, po kilku godzinach skończyła się benzyna na stacjach benzynowych, przed którymi ustawiły się kilometrowe kolejki. Szybko zabrakło lekarstw w aptekach. Ten pierwszy dzień zapamiętałem jako wybuch wielkiej paniki. Jak sami wiecie, wtedy na granicy Polski z Ukrainą utworzyły się też gigantyczne kolejki samochodów, autobusów, ale również pieszych. Przejścia graniczne, na których wcześniej odprawiano tylko samochody i autobusy, zostały wtedy otwarte dla ruchu pieszego, bo Ukraińcy zaczęli wtedy uciekać ze swojej ojczyzny z obawy przed wojną.

Jak wyglądały te kolejne dni wojny?

– W kolejnych dniach przez nasze lwowskie województwo przewijały się tabuny ludzi ze wschodu i centralnej Ukrainy. Przypomnę, że na początku Rosjanie zaatakowali Kijów i jego okolice, osławioną Buczę czy Irpień, skąd ludzie też uciekali i koczowali na dworcu we Lwowie i w pobliskich miejscowościach. Sam miałem u siebie kilka rodzin, które się zatrzymały na jedną czy dwie noce, żeby odpocząć i dalej jechały później na zachód Europy czy do Polski. I to były takie dni, kiedy tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co będzie dalej i kiedy to ustanie. W tych dniach nieustannie słychać było syreny alarmu przeciwlotniczego. Ten system ostrzegania nie był jeszcze wtedy tak rozwinięty, jak jest dzisiaj. Na szczęście zbrojne siły Ukrainy opracowały aplikację na telefony, która ostrzega, kiedy jest zagrożenie z powietrza; w telefonie włącza się wtedy syrena. To były dni wypełnione nieznanym wcześniej lękiem, ale też modlitwą, bo zaczęło coraz więcej ludzi przychodzić do spowiedzi, na mszę świętą i na nabożeństwa, nie tylko katolickiego obrządku, do którego my należymy, ale także z innych obrządków. Katolicy i prawosławni przychodzili do spowiedzi i prosili o modlitwę. Pamiętam taki bardzo wzruszający moment, kiedy sympatyczka naszego kościoła, pani, która jest osobą prawosławną, przyniosła mi taką figurkę i powiedziała: „Dziękujemy, że ksiądz został z nami, że nie uciekł, tak jak inni uciekają, ale że jest tutaj z nami i razem modli się o pokój dla Ukrainy”.

Ks. Damian Pankowiak fot. Facebook

Co potem się działo? Czy można powiedzieć, że ludzie się zaczęli przyzwyczajać do tych wojennych warunków na Ukrainie?

– Tak jak przyzwyczailiśmy się do życia w czasie pandemii COVID-19, która przyszła nagle i trwała dwa lata, tak samo przyzwyczailiśmy się bardzo szybko do tego, że jest wojna. Niestety jest to bardzo krwawa wojna, w czasie której bardzo wiele osób ginie. My w województwie lwowskim jakoś szczególnie nie odczuwamy tej agresji wojennej, bo nie było u nas bezpośrednich działań wojennych, ale prawie każdego dnia słychać u nas syreny ostrzegające przed alarmem przeciwlotniczym, czasami kilka razy dziennie. Zdarza się, że na terenie województwa lwowskiego czy we Lwowie, na infrastrukturę wojskową spadną bomby, ale oprócz tego tak naprawdę toczy się zwyczajne proste życie. Niestety są też ludzie, którzy nie zwracają uwagi na to, że słychać alarm i nie stosują się do zaleceń, by nie wychodzić wtedy z domów i nawet z dziećmi pozostają na placu zabaw. To jest bardzo niebezpieczne. Mieliśmy wypadek w ostatnim czasie w sąsiednim województwie rówieńskim (od miasta Równe), gdzie mężczyźni, którzy pojechali na stację benzynową umyć auto, nie zważali na to, że jest alarm przeciwlotniczy, no i niestety na myjnię samochodową spadła bomba i zakończyło się to bardzo tragicznie.

Do nas, Polaków mieszkających tutaj w Stanach Zjednoczonych, relacje z Ukrainy to głównie medialny przekaz, a czasami relacje od osób takich jak ksiądz, będących tam na miejscu. Być może niektórzy zadają sobie pytanie, jak żyje się w kraju ogarniętym wojną?

– Jestem człowiekiem wierzącym. Jestem księdzem i moja wiara od początku tej wojny tylko się umocniła. Jakie uczucie dominuje? Niepewność, bo nie wiemy, kiedy to się skończy. Czasami ludzie przychodzą i pytają się, gdzie w tym wszystkim jest Pan Bóg, dlaczego Pan Bóg dopuścił do tego. Przyznam, że kiedy słyszę alarm przeciwlotniczy, zawsze robię sobie rachunek sumienia. Jest wielka niepewność, bo wróg, agresor, jest nieobliczalny.

Czy ksiądz od wybuchu wojny cały czas pozostawał w swojej parafii pod Lwowem?

– Od samego początku wojny pozostawałem w sanktuarium. Akurat teraz, kiedy rozmawiamy (red. pod koniec czerwca), jestem w Polsce. W sanktuarium zastępuje mnie Salwatorianin, który przyjechał, abym mógł chociaż na parę dni odwiedzić w Polsce rodziców. Ostatni raz byłem w domu w Polsce w ubiegłym roku. Nie było wcześniej możliwości wyjazdu, bo w Brzozdowcach pod Lwowem, gdzie prowadzę parafię zamieszkałą przez około 30 tysięcy osób, przyjechało kilka tysięcy uchodźców, którym trzeba było pomóc. Nasza akcja pomocowa ciągle się rozszerza. Nawet metropolita lwowski arcybiskup Mieczysław Mokrzycki prosił o udzielanie pomocy, w tym żołnierzom. Na tej pomocy się teraz skupiamy, oczywiście nie chodzi o pomoc zbrojną, ale takie rzeczy jak odzież, rękawice taktyczne, kaski, okulary taktyczne, mundury i inne. My salwatorianie, również dzięki otrzymanym datkom, które były przekazywane też z Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville (stan Indiana) od księdza Mikołaja Markiewicza i od innych parafii salwatoriańskich z całego świata, zakupiliśmy kilka samochodów, w tym auta dla sanitariusza wojennego i karetkę. Podczas mojego pobytu w Polsce zakupiliśmy następny samochód do użycia w charakterze kuchni polowej dla jednostki wojskowej, której lokalizacji ze względów bezpieczeństwa nie mogę podać. Z Polski zawiozę na Ukrainę tym razem mundury dla żołnierzy. Ukraina to kraj bardzo biedny i gdyby nie pomoc z Polski, ale także ze Stanów Zjednoczonych czy Anglii, to ukraińskim żołnierzom byłoby bardzo ciężko.

Tak, to prawda. Polacy w kraju, ale także Polonia amerykańska, pokazali wielkie serce Ukrainie. Co o tym się mówi w Ukrainie?

– Po kilku tygodniach wojny zobaczyłem na Facebooku takie zdjęcie z napisem: „Ukraina nie ma braci, ma tylko jedną siostrę, którą jest Polska”. Jesteśmy bardzo wdzięczni i byłem bardzo dumny z Polaków, którzy pootwierali swoje domy, z wolontariuszy pomagających na granicy uchodźcom wojennym.

Sam miałem tyle różnych telefonów i wiadomości od ludzi, którzy się wcześniej dawno nie odzywali, z propozycją pomocy. Byłem tak dumny z Polaków, że po prostu brakowało słów, by to opisać. Wtedy na początku wojny nie miałem tak naprawdę na nic innego czasu, bo cały czas odbierałem telefony i zbierałem fundusze, cały czas coś się działo. Niestety, trzeba powiedzieć szczerze, że pomocy jest coraz mniej, a o tą pomoc cały czas będę apelować, bo będąc na miejscu, widzę, że jest bardzo konieczna. Nie możemy poprzestać na tym, co już zrobiliśmy na początku wojny, bo wojna ciągle się toczy, a dramat niewinnych ludzi trwa. Zdaję sobie sprawę, że w mediach jest mniej informacji o tym, co się dzieje na Ukrainie, a u nas dzieją się takie dantejskie sceny, zamachy, ataki na cywilów, kobiety, starszych i dzieci. Na Ukrainie ludzie walczą, ale potrzebują każdego dnia Waszej pomocy.

Proszę księdza, jaka pomoc jest teraz najbardziej potrzebna i jak najlepiej ją przekazać?

– Jako salwatorianin mogę powiedzieć, że mamy dobrego koordynatora do spraw pomocy Ukrainie. Jest to ksiądz Wojciech Porada, którego ksiądz prowincjał mianował na początku wojny i z nim jesteśmy w stałym kontakcie. Na konto prowadzone przez nas salwatorianów można wpłacać fundusze w dolarach, euro albo w złotówkach. Postanowiliśmy od początku wojny działać docelowo, bo pomagamy konkretnej jednostce wojskowej, konkretnemu żołnierzowi, parafianinowi, który dostał wezwanie do wojska. Jeżeli mogę prosić o pomoc, to właśnie o taką finansową. (Numer konta zamieszczamy pod wywiadem)

Jak ksiądz trafił na Ukrainę?

– Trzynaście lat temu, pracując w salwatoriańskim ośrodku powołań, zostałem zaproszony na rekolekcje do parafii polskojęzycznej pod Lwowem i będąc tam – jak niektórzy czasem żartują – zakochałem się nie w Ukraińce, tylko w Ukrainie. Spotkałem się z arcybiskupem Mokrzyckim i zaoferowałem mu swoją gotowość do pracy na terenie archidiecezji lwowskiej. Po trzech latach pracy w ośrodku powołań salwatorianów w Krakowie poprosiłem o wyjazd na Ukrainę. W tych dniach, kiedy prowadzimy tę rozmowę, mija 10 lat mojego pobytu na Ukrainie. Nie żałuję żadnego dnia spędzonego w tym kraju. Na początku wojny, kiedy poświęciłem także swoje zdrowie, powiedziałem sobie, że dopóki nie zakończy się wojna, nie opuszczę Ukrainy. Zamierzam być z tym narodem, który bardzo potrzebuje naszej pomocy, nie tylko materialnej, ale też tej duchownej.

Tegoroczna XXXV Piesza Polonijna Pielgrzymka Maryjna (13-14 sierpnia) przejdzie pod hasłem – „Królowo Pokoju – módl się za nami”. Jakie są wspomnienia księdza związane z pielgrzymowaniem?

– Brałem udział w 14 pielgrzymkach do Częstochowy, które wyruszały z różnych miejsc w Polsce. W pierwszą pielgrzymkę wyruszyłem w wieku 14 lat po wielkiej kłótni z rodzicami. Jest to taka piękna tradycja polska, która liczy sobie setki lat. Podejmujemy się tego trudu, ofiarując nasze pielgrzymowanie intencji. Sam zawsze tak robiłem – ofiarowałem pielgrzymkę konkretnej intencji. Niektóre pielgrzymki trwały po kilka dni i kosztowały dużo wysiłku, czasami bólu i cierpienia. Z mojego spostrzeżenia wynika, że mało kto kończy po jednej pielgrzymce, bo duch pielgrzymki mobilizuje ich do udziału w kolejnej. Jest to coś wyjątkowego, ponieważ idziemy do naszej Mamy, tym razem do Królowej Pokoju, i prosimy o pokój na świecie, o pokój dla Ukrainy. Kiedy poczujecie ból, a na Waszych stopach pojawią się pęcherze, proszę pomyślcie wtedy o tych rannych i niewinnych ofiarach w Ukrainie i pomódlcie się, by Królowa Pokoju wyprosiła u Pana Boga jak najszybsze zakończenie wojny.

Czy kiedykolwiek był ksiądz w Stanach Zjednoczonych, w Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w Indianie?

– Z księdzem Mikołajem Markiewiczem jesteśmy przede wszystkim współbraćmi z jednego zgromadzenia, ale też kolegujemy się. Mieszkaliśmy przez kilka lat w jednej wspólnocie w Krakowie. Miałem być w Merrillville, ale wtedy rozpoczęła się pandemia koronawirusa i chociaż bilety były już kupione, niestety doszło do lockdownu i nie udało mi się odwiedzić ani księdza Markiewicza, ani Merrillville czy Chicago i innych miejscowości, które były wtedy w planie. Mam nadzieję, że przyjdzie jeszcze taki czas, kiedy zakończy się wojna i nastąpi pokój i będę mógł wyjechać na dłuższy czas z parafii i w końcu tam w Merrillville pokłonię się Królowej Pokoju.

Życzymy księdzu, by tak się wkrótce stało. Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiała: Joanna Trzos

Pomoc dla Ukrainy można przekazywać na konto:

Swift (BIC): INGBPLPW

PLN 18 1050 1634 1000 0007 0179 2509

USD 89 1050 1634 1000 0023 1240 9010

EUR 44 1050 1634 1000 0090 6617 9350

Salwatoriański Referat Misji Zagranicznych

Pl. Salwatorianów 1 skr. p. 111

43–190 MIKOŁÓW

POMOC DLA UKRAINY

Ksiądz Damian Pankowiak SDS (salwatorianin) urodził się 40 lat temu w Wigilię Bożego Narodzenia 24 grudnia 1981 roku w Pleszewie. Po ukończeniu szkoły podstawowej i liceum ogólnokształcącego złożył podanie na ręce ówczesnego prowincjała o przyjęcie do Towarzystwa Boskiego Zbawiciela (salwatorianów). 7 września 2000 roku rozpoczął nowicjat w Trzebini koło Krakowa, a rok później otrzymał habit zgromadzenia i złożył pierwsze śluby zakonne, aby rozpocząć studia i formację w WSD w Bagnie. Święcenia kapłańskie otrzymał 15 lat temu, czyli w 2007 roku, z rąk kardynała Polikarpa Pengo (z Tanzani). Decyzją prowincjała otrzymał pierwszy dekret, który skierował go do pracy katechetycznej i duszpasterskiej w Bystrej. W 2009 roku powierzono mu funkcję dyrektora Salwatoriańskiego Ośrodka Powołań. W 2012 roku, po zakończeniu pracy w „powołaniówce”, został skierowany do posługi na Ukrainie. Przełożeni powierzyli mu na dwie kadencje funkcję superiora i ekonoma w nowo rodzącej się fundacji ukraińskiej oraz urząd proboszcza i kustosza sanktuarium Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzozdowcach (archidiecezja lwowska).

OD REDAKCJI

Niniejszy wywiad z ks. salwatorianinem Damianem Pankowiakiem zostanie opublikowany w specjalnym Dodatku Pielgrzymkowym, który wyda nasza gazeta z okazji tegorocznej już XXXV Pieszej Polonijnej Pielgrzymki Maryjnej (13-14 sierpnia).

Zdjęcia z archiwum prywatnego ks. Damiana Pankowiaka

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama