Dolar kosztuje dziś prawie tyle samo co euro i frank szwajcarski. Z kolei złoty jest najsłabszy wobec amerykańskiej waluty od kilku dekad. Te zawirowania na rynku walutowym mogą cieszyć tych, którzy planują wakacje w Europie, a w szczególności w starej ojczyźnie. Dla ekonomistów i finansistów oznaczają jednak, że nadeszły niepewne czasy. A w takiej sytuacji najpewniejszymi walutami okazują się frank i – jakżeby inaczej – dolar.
Parytet euro i dolara (przelicznik 1:1) jest dowodem na umocnienie amerykańskiej waluty. Zyskuje ona na wartości także wobec pieniędzy innych krajów, najmniej może wobec franka, który także uważany jest za bezpieczną lokatę na trudne czasy. Ale wobec funta umocnił się o 15 proc., a wobec jena – o 23 proc. Rynki wierzą, że Stany Zjednoczone najlepiej poradzą sobie z recesją (jeśli takowa nadejdzie), a Rezerwa Federalna będzie w razie potrzeby podnosić stopy procentowe, aby walczyć z inflacją. To z kolei zwiększać będzie atrakcyjność inwestycji w amerykańskie obligacje. Do tego Stany Zjednoczone są krajem niezależnym energetycznie, przynajmniej w porównaniu ze Starym Kontynentem.
Na tym tle euro – dla wielu pieniądz, który miał zastąpić dolara jako waluta globalna – ma niewiele atutów. Stary Kontynent, naiwnie ufając w dobre intencje Rosji, sam wpędził się w tarapaty. Konflikt na Ukrainie już doprowadził do kryzysu energetycznego, a wkrótce najprawdopodobniej do recesji. Kłopoty z dostępem do surowców ma największa gospodarka kontynentu – Niemcy. Pojawiła się inflacja, ale Europejski Bank Centralny nie kwapi się z podwyższaniem stóp, obawiając się, że utrudnianie dostępu do pieniądza zaszkodzi gospodarkom południa kontynentu. Dzieje się to w sytuacji, gdy w krajach bałtyckich stopa inflacji jest już dwucyfrowa. Przyszłość europejskiej waluty będzie zależeć od cen gazu, możliwości jego racjonowania, przebiegu konfliktu na Ukrainie czy głębokości nadchodzącego kryzysu. Słowem – od czynników, które dziś trudno przewidzieć. W sposób naturalny promuje to dolara i franka jako bezpieczniejsze miejsca lokaty kapitału.
Wielkim przegranym obecnej sytuacji wydaje się być złoty. Polska waluta obrywa potrójnie – po pierwsze powiązana jest ekonomicznie i handlowo z euro, więc traci na wartości razem ze wspólnym pieniądzem centralnej strefy UE. Po drugie – jest wciąż zaliczana do walut rynków wschodzących, od której uciekają dziś inwestorzy w poszukiwaniu bezpieczniejszych przystani. W koszyku walut emerging markets umieszcza się go razem z turecką lirą, realem brazylijskim, argentyńskim peso i… rosyjskim rublem. W trudnych czasach niewielu śmiałków chce ryzykować. Po trzecie – słabość złotego jest pochodną problemów z wysoką inflacją, wysokich transferów społecznych i bliskości konfliktu na Ukrainie. Nowe prognozy NBP sugerujące, że szczyt inflacji w Polsce przypadnie dopiero na przełom 2022 i 2023 roku dodatkowo pogłębiły spadki.
Mocny dolar może cieszyć wakacjuszy jadących do Europy, ale tak naprawdę nie jest dobrą wiadomością, także dla USA. Oznacza mniejszą konkurencyjność amerykańskiej gospodarki i mniejsze zyski wielkich amerykańskich spółek prowadzących działalność na całym świecie. Drogi dolar nie oznacza także, że w Stanach Zjednoczonych nie ma inflacji, choć to, że za ropę i inne surowce energetyczne najczęściej płaci się w przeliczeniu dolarowym, może to zjawisko ograniczać.
Można się cieszyć z tego, że mimo wysiłków różnych mocarstw (przede wszystkim Chin i USA) dolar nie przestał być główną walutą rezerwową świata, ale zachwianie równowagi kursowej stanowi powód do niepokoju. Inne kraje będą kupować mniej amerykańskich produktów, co jeszcze pogłębi i tak już gigantyczny deficyt Stanów Zjednoczonych w handlu zagranicznym. Zagrożenie może być także pośrednie – część długów krajów rozwijających się jest denominowanych w amerykańskich dolarach, więc część tych państw jest winnych wierzycielom więcej pieniędzy. Wobec prognozowanego kryzysu żywnościowego może to pogłębić nie tylko problemy mniej rozwiniętych państw, ale także zwiększyć napięcia migracyjne na południowej granicy USA.
Siła waluty okazuje się więc mieczem obosiecznym. Na razie czynnikiem, który najmocniej wpływa na sytuację na rynkach walutowych, jest konflikt na Ukrainie i obawy o jego następstwa. To spowodowało zwrot w kierunku dolara. Lepiej by było, gdyby o sile nabywczej banknotów z podobiznami amerykańskich prezydentów decydowała zwykła gra wolnorynkowa, a nie czynnik strachu.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.