Wiatr zawiał korytarzem, zakręcił w drzwi otwieranego kibla, z którego fekalia wypływały już na zewnątrz, omiótł wnętrze i oddał kolejce czekających fetor. Odpowiedziały soczyste przekleństwa. O ścianę obok szczupłego blondyna uderzył rozbryzg rzygowin. Donąt worry, man... usłyszał przeprosiny murzyńskiego olbrzyma, o południowym akcencie. Salwa śmiechu pozostałych podkreśliła naturalizm sytuacji. "Czy ja stąd wrócę?" pomyślał. Był jedynym białym w kolejce. Był wtorek 30 sierpnia 2005 roku. Nowy Orlean, stadion Superdome. Właściciel zasadniczeego pytania nazywał się i na szczęście nadal nazywa Maxymilian Wiatr
Flagi na maszt!
Poznali się w czerwcu br. na targach ofert oferowanych w ramach programu Work " Travel ściagającego co roku do USA kilkanaście tysięcy polskich studentów. Co trzeci wraca rozczarowany, często z bagażem doświadczeń przystających bardziej do realiów republik bananowych,a nie ulubionego przez nas supermocarstwa. Work " Travel to nie jest rozrywka dla ubogich, aby dostać szansę roboty w Ameryce i pozwiedzania trzeba wyłożyć w fromie opłat, ubezpieczeń, biletów około 3 tysiące dolarów. Potem loteria: albo trafisz i zarobisz na zwrot kosztów, albo stracisz. Większość chętnych, prostym tekstem, mówi, że tu chodzi o amerykańską wizę w paszporcie i budowanie sobie historii wyjazdowej.
Daliśmy się skusić do koncernu rozrywkowego "Six Flags" mówi Sylwia Szczur z BielskaBiałej, studentka IV roku biotechnologii na Politechnice Wrocławskiej. "Sześć Flag" ma parki rozrywki po całej Ameryce i miliony odwiedzających. To nie jest firmakrzak, a ich "łowca głów" dobrze nawijał...
Z Sylwią była koleżanka z roku, częstochowianka Anka Wojnowska. Tam poznały innych "szeęcioflagowców": Bratosza Marciniaka i Fryderyka Wagnera studentów logistyki z Poznania, Michała Badziocha (Lipsk k.Radomia) i Jakuba Kucharskiego (Mrągowo) obu na dziennikarstwie w Warszawie oraz elblężanina Maxymiliana Wiatra,zgłębiającego w stolicy marketing i zarządzanie. Nie wiedzieli ile i jak ich połączy.
Karuzela czeka...
Trafili do Nowego Orleanu, kolebki jazzu. Miasta czarnego jak jazz. Z ogromną demograficzną przewagą Murzynów. Będącego największą atrakcją biednej, jak mysz kościelna Luizjany, stanu, na którego rozwój i wydobycie ze strukturalnej biedy Stany najwyraźniej nie mają konceptu. Orleańscy Afroamerykanie tęsknie spozierają na Teksas, pysznego i bogatego sąsiada, w którym jazzu grać nie potrafią, ale za to jak żyją! Popatrzą na imperium Busha i Cheneya i znów sięgają po trąbkę. Numer z trąbką jest już chyba ich przeznaczeniam.
W takim miejscu 21 czerwca br. wylądowała polska siódemka. Dostali minimalną stawkę godzinową 6 dolarów (minus 24% podatku federalnego i stanowego) i lunch w cenie 3 dolarów. W zamian za robotę na karuzeli, rollercoasterze, przy grach zręcznościowych, w sklepie z pamiątkami czy magazynie. Mieszkali najpierw, śpiąc po dwoje na łóżku w Holiday Inn. Potem przekalkulowali, że będzie dużo taniej, jak samodzielnie wynajmą pół domu przy Canal Street,ulicy którą przebiega granica między dzielnicami zamieszkałymi przez samych Murzynów, a rejonami mieszanymi. Musieli teraz dojeżdżać 40 minut do pracy, ale byli bliżej centrum Nowego Orleanu.
Praca na pełne osiem godzin bywała rzadko. W Polsce obiecywano im gruszki na wierzbie: nadgodziny płatne o 50% lepiej. Od 14 sierpnia, kiedy "Flagi" zaczęły pracowac tylko w weekendy, roboty było jeszcze mniej. Czarno na białym wychodziło, że ten ich "work" nie pozwoli nawet na pokrycie kosztów wyjazdu i utrzymania. Gdzie ten "tarvel"? Gdzie obiecywany przez naganiczy zarobek? Humory były kiepskie, poczucie zrobienia w konia dominujące.
Huragan? Jaki huragan?
Siedzieliśmy po pracy i zastanawiali co dalej robić. Zaplanowałem, że 30 sierpnia br. jadę w podróż po Ameryce, bo miałem ze sobą polską kartę kredytową mówi Max. Siedzenie w Nowym Orleanie było już biciem piany. W piątek, 26.moja szefowa Pam, od niechcenia rzuciła, że zbliża się jakiś huragan i szykowany jest na miejsce ewakuacji stadion Superdome. Znałem miejsce, bo chodziłem tam na mecze futbolu amerykańskiego. Natychmiast powiedziałem pozostałym, co się święci.
Sylwia: Przed huraganem "Dennis" kierownictwo "Six Flags" wręczyło nam ulotki z informacjami, że nadchodzi oraz wskazówkami, co robić w przypadku uderzenia. Tym razem nic z tych rzeczy. Nasi koledzy z pracy też nic nie dostali. Uznaliśmy, że to chyba wszystko nic poważnego, bo "Dennis" też skręcił na Florydę i do nas nie doleciał, przedtem był jeszcze sztorm tropikalny, ale też szkód nie wyrządził. Tymczasem z Polski dzwonili do nas rodzice, że kataklizm nadciąga, bo było o tym w każdej telewizji. My praktycznie nie mielismy dostępu do mediów.
W sobotę, 27 sierpnia br. rano kierownictwo "Flag" komunikuje, że hurgan "Katerina" jednak zaatakuje. Wszyscy zostają skierowani do porządkowania terenu. Uprzatania lżejszych urządzeń, które mogą ulec zniszczeniu i mocowania do podłoża cięższych. Pracowano do lunchu, po czym wszystkich zwolniono do domów. Mieli wrócić do pracy w poniedziałek o 15:00. Do jak się spodziewno sprzątania. Wracając do domu na Canal Street, zobaczyli, że okolica jest patrolowana przez policję. Nic nie wskazywało na nadciagający dramat. Zrobili na wszelki wypadek zakupy jedzenia i napojów.
W niedzielę, murzyński właściciel domu zapukał do ich drzwi. "Słuchajcie, ja z rodziną wyjeżdżam z Nowego Orleanu. Proszę was, róbcie to samo, albo chociaż schrońcie się do Superdome. Niech Bóg ma was w swej opiece" kończył papetycznie. Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Tom chłopak Angeli, ich koleżanki z pracy, zadeklarował transport na stadion. Na spakowanie mieli pół godziny...
Kierunek natarcia
Co to, ku..., jest?! Trzymacie nas jak bydło. Wpuszczać na stadion! On nigdy nie pozwolił na takie traktowanie nas! młody Murzyn gniewnie wskazywał na podobiznę Billa Clintona na swojej koszulce, co chętnie filmowała lokalna telewizja.
Zbliżała się 15:00, trzecie godzina stania w kolejce pod stadionem. Z 32 wejść do obiektu czynne były dwa, a w nich odbywała się drobiazgowa kontrola. Przeszukiwanie każdego detektorami metalu, ręczne, grzebanie w bagażu. Wnoszenie broni kategorycznie wzbronione. Nawet scyzoryka czy pilniczka. Kolejka czeka, ludzie mdleją. Inwalidzi są podtrzymywani przez innych, często obcych. Opieszale schodzi się Gwardia Narodowa. Ludzie przypominają sobie szybko, że około 40 procent jej stanu osobowego ze stanu Luizjana znajduje się przecież w... Iraku. Bluzgi pod adresem Busha.
Zapamiętam solidarność tych ludzi powie Max. Bardzo sobie pomagali, troszczyli się, zwłaszcza o kalekich, starych i matki z małymi dziećmi.
Około 18:00, stało się jasne, że dojdzie do szturmu stadionu, jeżeli gwardziści nie wpuszczą tłumu na murawę i tam nie będą kontynuować przeszukiwania, zamiast na ulicy. Odpuścili.
Stadion był dobrze oświetlony. Sprawdzonych kierowano na trybuny.
Rozdawano wodę i samopodgrzewalne wojskowe racje żywnościowe. Uspokajano kolejnymi komunikatami, zapowiadano ustawienie wielkiego telebimu pokazującego program TV. Wydawało się, że sytuacja jest pod kontrolą.
Dante w Superdomie
Dach odleciał krótko po czwartej w poniedziałek nad ranem. Kopule okrywającej stadion powstały trzy duże wyryw i przez nie lunęła z nieba woda. Niestety także na miejsca, gdzie koczowała polska siódemka. Przytomnie ruszyli na wyższe trybuny i tam w korytarzu znaleźli dobre jak im się zdawało miejsce.Porozkładali i napompowali materace turystyczne. Kiedy wstał dzień okazało się, że atak "Katriny" nie trwał długo, ale skutki są dantejskie. Przerwane w trzech miejscach tamy wpuściły do miasta masyw wody, która zatopiły Nowy Orlean. Superdome był wyspą.
Koło południa nie działała już klimatyzacja, zabrakło wody w kranach, nie działała kanalizacja. Zaczynał się horror wspomina Anka Wojnowska. Frustracja Murzynów narastała, domagali się jakiejś akcji. Pod wieczór ktoś popełnił samobójstwo...
Wtorkowa noc była koszmarem.Ponieważ racje wody i żywności zostały zredukowane stały się nagle dobrami rzadkimi. Zaczęto o nie walczyć. Rozpoczęło się okradanie licznych na stadionie sklepów z napojami i piwem. Były zabezpieczone kratami i blaszanymi żaluzjami, ale to nie było problemem. Siły porządku unikały wdawania się w interwencje mówi Max.
Pojawiły się bandy przeprowadzające "inspekcje".
Przyszli do naszego konta. Bardzo spodobały im się nasze materace wspomina Max. Pytali,dlaczego oni nie mają takich samych. I czy może dostaliśmy je od wojska. Szukali zaczepki.
Kiedy jakaś starsza Murzynka powiedziała Polakom, że bandzie podobały się nie tylko materace, ale także Sylwia i Anka, stało się jasne, że pora się ewakuować. Na rekonesans wyznaczono Bartka i Maksa. Mniej więcej w tym samym czasie ktoś przyniósł "news" że dwa sektory dalej została zgwałcona i zabita dwunastolatka.
113 International Section
Max poznał go w kiblu. Był Ormianinem o imieniu, zdaje się, Agdar. Zwrócił od razu uwagę na biały kolor skóry.
Polacy?! Ludzie, a co wy tu robicie, a nie w sekcji międzynarodowej? zapytał.
A taka w ogóle jest?
Oczywiście nazywa się 113 International Section Superdome. Szefem jest Australijczyk Bud, znakomity facet... kontynuował Ormianin.
Gdy Max przybiegł z wiadomością, szybko się zdecydowali iść do sektora 113, mimo że to były trybuny i o rozłożeniu materacy nie było mowy. Najprawdopodobniej to ich uratowało. Przed czym? Wolą nie spekulować.
Swój i obcy...
W sekcji 113 było ponad 70 cudzoziemców. Głównie turystów, których "Katrina" zaskoczyła w Nowym Orleanie. Byli to przede wszystkim Australijczycy, Anglicy, Francuzi i Niemcy, ale także Rosjanie, Skandynawowie, Filipińczycy, pojedyncze osoby z Bułgarii, Rumunii. Jako lider grupy spontanicznie wyłonił się Bud, potężnie zbudowany Australijczyk, sprawiający wrażenie dobrze zorientowanego w sprawach wojskowych. Szybko nawiązał kontak z dowództwem operacji na stadionie.
Prowadził z nimi negocjacje nad ewakuacją z Superdome. Argumentował, że Nowy Orlean to miasto rodzinne 99% zebranych na stadionie. Nawet, jak przeszedł huragan, oni nie mają dokąd zostać przeniesieni, a miejsce cudzoziemców jest tam, skąd przybyli wspomina Bartek. Przekonał Amerykanów i podjęli oni decyzję o wyprowadzaniu obcokrajowców ze stadionu, ale... konspiracyjnie, tak by lokalni się nie zorientowali.
W międzyczasie tuż obok sekcji 113 dochodzi do awantury i strzelaniny. Są dwaj zabici.
Znów wersja z opowieści. Doszło do porachunków dwóch band na tle rabunkowym. Gwardia Narodowa musiała użyć broni. Czy od jej kul padli dwaj Murzyni czy sami się pozabijali? Odpowiedź jak w znanej balladzie z westernu zna tylko wiatr...
To był cwany patent. powie Max. Trzech żołnierzy prowadziło pięciu białych z bagażami. Wyglądało "niewinnie", jakby na zmianę miejsca., podczas gdy oni byli wyprowadzani z Superdome do hali sportowej Arena.
Anka Wojnowska: Czarni zorientowali się o co chodzi, kiedy do pięcioosobowej grupy dołączyli się następni biali. Razem z białymi żołnierzami taka grupa już mocno rzucała się w oczy. Natychmiast doskoczyli z krzykiem, że co się dzieje, że białych się ewakuuje, że oni też są ludźmi, że też chcą żyć, że to już nie jest niewolnictwo. Itd. Zrobiło się naprawdę gorąco.
Gwardziści zachowali jednak zimną krew. Swoje zrobili.
Namierzeni
Szef Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Waszyngtonie Paweł Bogdziewicz zapamięta czwartkowy wieczór 1 września br. zapewne na zawsze. Atak huraganu wywołał poszukiwanie bliskich. Rozdzwoniły się telefony. Do ambasady i Konsulatu Generalnego RP w Chicago, w rejonie którego znajduje się Luizjana szybko dotarły informacje o grupie studentów z Work " Travel. Nie wiedziano jednak, co się z nimi stało. Kiedy o 19:48 Bogdziewicz otrzymał wiadomość od rodziców Kuby Kucharskiego, że grupa jest w Superdome natychmiast skontaktował się z konsulem Pawłem Pietrasieńskim z Chicago. Ten również już wiedział.
Studenci dzwonili do rodziców z komórki jeszcze z Superdome, a ci do nas.
Już po wyprowadzeniu ze stadionu mieli dostęp do budki telefonicznej. Kontaktowali się z nami co godzinę. Wiadomo było, że zostanę wywiezieni z Nowego Orleanu, ale nie było jasne dokąd wspomina konsul Pietrasieński.
Max: Z Areny zabrali nas w czwartek do hotelu Hyatt. W piątek mieliśmy ruszyć... Rankiem w piątek w Departamencie Stanu odbyła się narada mająca zadecydować o procedurze ratowania cudzoziemców z obszarów huraganu. W imieniu wszystkich państw UE występował chargeą dąaffaires ambasady Wielkiej Brytanii pełniącej unijną prezydencję. Niezwykle energicznie upomniał się o wszystkich obywateli UE, przede wszystkim pozostających w hotelach i więzieniach. Szpitale i tak miały priorytet. Amerykanie odpowiedzieli pozytywnie.
Konsul Bogdziewicz: Postanowiliśmy, że ruszamy z Waszyngtonu i Chicago w kierunku Teksasu, a studenci telefonicznie podadzą nam, gdzie ich ewakuują. Najpierw powiedziano im, że celem jest Houston. Po 160 milach okazało się, że celem jest Dallas. Stosownie do tego i my i koledzy z Chicago skorygowali trasę. Po drodze zrobiliśmy zapasy żywności i benzyny w zabrane z placówek wszystkie, jakie był kanistry.
Polonijne objęcia
W Dallas na autobus ze studentami oczekiwała już Polonia pod energicznym kierwonictwem Bogumiły Hojdus. Młodzi zostali powitani jak ocalali zza grobu, wyściskani i rozwiezieni po polskich domach. Tam serdecznie i po polsku ugoszczeni.
Nazwiska tych solidarnych w nieszczęściu rodaków nie będą pominięte. Prócz Bogumiły i Mieczysław Hojdusów serce na dłoni podali: Jolanta i Zbigniewa Banachowie, Katarzyna i Piotr Koenigowie, Katarzyna i Jacek Kaczorowie oraz Teresa Kantorowicz i Mariusz Kutniowski.
Następnego dnia grupę zabrano do supermarketu, gdzie zostali odziani i obuci. To, co mieli na sobie i ze sobą nie nadawało się do użytku przesiąknięte odorem Superdome, Nowego Orleanu i deficytu amerykańskiej wyobraźni.
Mecz trwa
Z Dallas grupa pojechała do Waszyngtonu i tam już zajęła się nią ambasada.
Do Polski odleciali już Michał Badzioch, Fryderyk Wagner, Bartosz Marciniak i Maxymilian Wiatr. Anna Wojnowska, Sylwia Szczur i Jakub Kucharski postanowili wyegzekwować od Council for International Educational Exchange w Bostonie, amerykańskiego operatora ich pobytu w ramach Work " Travel wywiązanie się z umowy. Ta przwidywała zarobki pokrywające koszty operacyjne, ubezpieczeniowe i podróży. Zarobione przez nich w Nowym Orleanie tysiąc dolarów na głowę to mniej więcej jednatrzecia wydatków. Wygrali z huraganem, marzy im się sukces w meczu z Work " Travel. Nowa próba wiatru i biurokracji.
Z huraganem nie do końca rozliczeni są konsulowie Bogdziewicz i Pietrasieński.
Na liście wciąż poszukiwanych Polaków, którzy mogli znajdować się w rejonie spustoszeń "Katriny", a dotąd nic o ich losie nie wiadomo, znajduje się jeszcze 15 nazwisk. Też próba. Wiatru i nadziei.
Waldemar Piasecki, Nowy Jork
Zagłada kolebki jazzu
- 09/20/2005 04:01 PM
Reklama