W ubiegłym tygodniu w nowojorskiej dzielnicy Brooklyn zmarł znany polonijny dziennikarz i publicysta red. Leszek A. Lechowicz
Był dociekliwym reporterem i komentatorem o pole- micznym temperamencie. Autor wielu interesujących oraz wartościowych artykułów popularno-naukowych z zakresuje szeroko rozumianej problematyki cywilizacyjnej. Drukowane były m.in. na łamach “Nowego Dziennika”, “Relaksu” i “Dziennika Związkowego”.
Ceniony za skromność i zaangażowanie w działalność społeczną na rzecz środowiska polonijnego. W Nowym Jorku przylgnęła do niego opinia narodowca i konserwatysty, co z sarkazmem skomentował: “ Właściwie niby chcą mnie drukować, ale lepiej żebym nie pisał”.
Leszek A. Lechowicz był absolwentem prawa Uniwersytetu Warszawskiego, a w latach 1965 do 1968 doktorantem przy Katedrze Doktryn Polityczno-Prawnych. Z prawniczej i naukowej kariery zrezygnował na rzecz dziennikarstwa i w latach 1970 do stycznia 1982 był zastępcą redaktora naczelnego “Tygodnika Demokratycznego”.
Oceniając bardzo negatywnie ówczesną polską rzeczywistość polityczną zdecydował się na wyjazd z kraju i z biletem w jedną stronę, je- szcze podczas stanu wojennego, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych osiedlając się w Nowym Jorku.
W nowojorskim “Nowym Dzienniku” wydawanym i redagowanym przez red. Bolesława Wierzbiańskiego pracował od 1983 do 4 grudnia 1987 roku gdy zrezygnował z pracy na własne życzenie.
Wspominał po latach: “W 1989 roku przyszedł wylew podczas intensywnych prac nad niezależnym tygodnikiem, a później lata “postoju”. Bez wątpienia z letargu i zobojętnienia wyrwał mnie red. Wojciech Białasiewicz. Otworzył mi łamy “Dziennika Związkowego”, za co jestem mu wdzięczny do “grobowej deski”. Dał nadzieję, że przynajmniej w Chicago jestem czytany.”
Po wylewie porzuciła go żona “…która uznała – pisał Leszek w jednym z listów – iż jestem już życiowym wrakiem i rozbitkiem. Ale mój los odmienił się. W ubiegłym roku (mowa o roku 1998 – p.wb) trafiłem na kobietę, która postanowiła dzielić ze mną życie i szczerze pokochała, co jednak zdarza się czasami!
Od września ub. roku jesteśmy już małżeństwem…Trochę chałturzę, a trochę staram się pisać pod swoim nazwiskiem, bo nie chciałbym przeżyć własnej śmierci cywilnej, a dziennikarz umiera, gdy z łam znika jego nazwisko.”
Pomimo niewątpliwego kalectwa Leszek imponował mi pogodą ducha, odwiedzał Polskę za którą bardzo tęsknił i pisał, a szereg Jego artyku- łów wydrukowanych zostało na łamach związkowej gazety. Niestety, nadwyrężony wylewem organizm odmówił posłuszeństwa.
Red. Leszek A. Lechowicz dobrymi zgłoskami zapisał się w annałach polonijnej prasy wydawanej na gruncie amerykańskim.
Cześć Jego pamięci!
(wb)