Trzydziestu amerykańskich żołnierzy, w tym ponad dwudziestu Navy SEAL, którzy zginęli w sobotę, prowadziło operacje w dolinie kontrolowanej przez Taliban, który z powodu częstych nocnych najazdów Amerykanów na prywatne domy zyskał duże poparcie lokalnych mieszkańców.
„Życie stało się nieznośne. Przychodzą do naszych domów każdej nocy”, mówi Roshanak Wardak, lekarz i były członek afgańskiego parlamentu. Wardak prowadzi 3 kliniki w odległości 3 mil od doliny Tangi, gdzie talibowie zestrzelili helikopter z amerykańskimi żołnierzami, tłumaczem i siedmioma afgańskimi komandosami.
Nocne naloty stanowią znaczną część strategii obliczonej na osłabienie rebeliantów i zmuszenie ich liderów do przyjęcia oferty USA i afgańskiego rządu o podjęciu rozmów na temat politycznego rozwiązania 10-letniego konfliktu.
Miesięcznie Amerykanie dokonują średnio 340 nalotów. Talibowie doznali ciężkich strat. Mimo braku postępu na drodze do rozmów pokojowych, amerykańscy dowódcy bronią tej strategii jako skutecznej metody eliminacji lub pojmania rebeliantów, dzięki czemu pozyskują informacje o innych bojownikach i składach broni.
W ponad 50 procentach Amerykanie trafiają w zamierzony cel. Przeciw tej taktyce bronią się szeregowi Afgańczycy, gdyż giną ich rodziny. Prezydent Karzaj żądał wstrzymana nalotów.
Skargi wnoszą też mieszkańcy doliny Tangi, położonej w odległości 60 mil od Kabulu. Ludzie narzekają na całonocne naloty, śmierć cywilów i życie wypełnione strachem. Twierdzą, że strach przed Amerykanami skłania ich do szukania pomocy u Talibów. „Amerykanie popełniają akty barbarzyństwa, dlatego rosną wpływy talibów”, oskarża inny lekarz.
Mieszkańcy wioski Joye Zarin ulokowanej w pobliżu miejsca, gdzie spadł zestrzelony helikopter, twierdzą, że w tym regionie talibowie są tak aktywni, że ciągłymi atakami zmusili Amerykanów do porzucenia ich bazy niewiele ponad 2 miesiące temu.
Sobota była najgorszym od inwazji na Afganistan w 2001 roku dniem dla sił amerykańskich. Nigdy wcześniej w jednej katastrofie nie zginęło tylu żołnierzy.
(HP – eg)
