W 1978 roku w Kalifornii przywrócono karę śmierci. Dziś ci sami działacze, którzy zabiegali o jedne z najsurowszych przepisów w kraju, chcą je wycofać, nazywając największą pomyłką swojego życia.
Kampanię na rzecz wprowadzenia „Proposition 7” prowadził wraz z ojcem Ron Briggs, dziś farmer i Republikanin zasiadający w Radzie Powiatu El Dorado. Projekt przepisów przygotował Donald J. Heller, były prokurator z Nowego Jorku, teraz mieszkający w Sacramento.
Jednak po 34 latach obaj panowie robią zwrot o 180 stopni. Obecnie są największymi orędownikami inicjatywy zabiegającej o zniesienie kary śmierci i zastąpienie jej karą dożywocia bez możliwości zwolnienia warunkowego.
Szybka sprawiedliwość nie działa. Ron Briggs argumentuje: – Gdy wprowadziliśmy „Proposition 7”, w celach śmierci czekało 300 więźniów. Obecnie jest ich 720, co kosztowało nas już 4 mld dolarów. Mówię do moich kolegów Republikanów: „Gdyby stanowy program kosztował 185 mln dol. (tyle rocznie Kalifornia wydaje na cele śmierci – przyp. red.) i zapewniał pieniądze tylko prawnikom i przestępcom, co byście z nim zrobili?”.
Z kolei Heller tak sformułował przepisy, że zawsze obroniły się w Sądzie Najwyższym. Dziś już go to nie cieszy i nazywa je „kolosalną porażką”.
Czytaj: Rewolucja w Teksasie. Resocjalizacja zamiast więzienia
Dowodem na to, ze Kalifornia wątpi w skuteczność kary śmierci jest wydany ostatnio stanowy raport, którego autorzy oszacowali, że dożywotnie więzienie przestępców kosztowałoby mniej niż wykonywanie na nich wyroku śmierci. Ale choć kara śmierci kosztuje Kalifornię fortunę, i choć przez 34 lata wykonano „tylko” 13 egzekucji, to czy Ameryka zrzeknie się sprawiedliwości za dolary?
Sondaże wskazują, że na razie mieszkańcy Kalifornii są w tej kwestii nieubłagani. 48 proc. badanych w sondażu Field Poll uznałoby karę dożywocia za zabójstwa pierwszego stopnia. Ale jednocześnie 68 procent wciąż popiera karę śmierci w przypadku poważnych przestępstw.
as
Zobacz też: