REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaKosowo a sprawa Polska

Kosowo a sprawa Polska

-

Warszawa – Polska nie graniczy z krajami b. Jugosławii, a od Kosowa dzieli ją ok. 800 kilometrów (500 mil). Niemniej jednak w jednoczącej się Europie, ba – coraz bardziej globalizującym się świecie, deklaracja niepodległości Kosowa dotyczy także i Polski, ale nie tylko. Z różnych względów kraiczek na końcu Europy o ludności podobnej do liczby mieszkańców Wielkiej Warszawy podzielił dosłownie cały świat, gdy w ub. niedzielę oderwał się od Serbii i ogłosił się niepodległym państwem.

W ostatnich tygodniach, kiedy, mimo groźnych pomruków Kremla, ogłoszenie kosowskiej niepodległości wyglądało coraz pewniejsze, nie brakowało w kraju głosów, że Polska jako pierwsza powinna uznać państwowość nowego kraju. Postrzegający się jako szermierze wolności „waszej i naszej” Polacy szczycili się tym, że jako pierwsi na początku lat 90. uznali powstanie niepodległej Litwy i Ukrainy, gdy kraje te wreszcie wyzwoliły się spod sowieckiego jarzma. Gdy jednak niepodległość Kosowa stała się już faktem, Warszawa spuściła z tonu i postanowiła nie wyjść przed paradę. Czy słusznie?

Premier Donald Tusk uważa, że w sprawie uznania niepodległości Kosowa „Polska powinna wykazać się zdrowym rozsądkiem, umiarkowaniem i przede wszystkim proeuropejskim nastawieniem”. Stanowisko to niejako sprecyzował jego minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który powiedział: „Polska nie chce być ani w awangardzie, ani specjalnie opóźniać uznania Kosowa. Chcemy być w głównym nurcie krajów Unii Europejskiej”. Dał też do zrozumienia, że ostateczną decyzję rząd polski prawdopodobnie podejmie w przyszłym tygodniu. Zwłokę tę usprawiedliwiał tym, że Warszawa zdaje sobie sprawę z ryzyka destabilizacji na Bałkanach.

W świetle ustawicznych utarczek słownych między rządem a opozycją PiS-owską, nawet nad grobem 20 ofiar tragicznej katastrofy lotniczej ,nie może nie cieszyć niemal zbieżny pogląd w sprawie Kosowa b. premiera Kaczyńskiego. Zdaniem prezesa PiS, sprawa niepodległości Kosowa jest rozstrzygnięta, lecz uznając niepodległość Polska powinna się wykazać nie pośpiechem a roztropnością. „To, czy my dziś, czy jutro, czy troszkę później uznamy niepodległość, to naprawdę Albańczykom w Kosowie niczym nie zagraża”.
Czy decydując się uznać niepodległe Kosowo w brukselskim rozproszeniu, w anonimowym unijnym tłumie, zasłaniając się niejako Unią Europejską, Warszawa wykazała tchórzostwo i brak stanowczości? Tak może powiedzieć ktoś, kto uznaje, że celem takiego posunięcia ma być przede wszystkim. zagranie na nosie wschodniemu sąsiadowi czy – jak kto woli – moskiewskiemu niedźwiedziowi. Raczej jest to oznaka rosnącego realizmu obecnego rządu Tuska, faktyczne przyznanie się, że polityka Kaczyńskich wobec Moskwy nie była pozbawiona walorów.

Tusk obiecywał w czasie kampanii przedwyborczej, że zamierza poprawić stosunki z sąsiadami i pojechał do Moskwy na spotkanie z kremlowskimi notablami. Spotkał się z Putinem i innymi przywódcami rosyjskimi, były serdeczne uściski rąk, miłe uśmiechy, ciepłe słowa. Rząd platformersów ogłosił ocieplenie stosunków na linii Warszawa-Moskwa, ale wkrótce po wyjeździe Tuska Putin ogłosił światu na swojej dorocznej superkonferencji prasowej, że zainstalowanie amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach spowoduje przekierowanie rosyjskich rakiet na te kraje.

Ani prezydent Lech Kaczyński, ani premier Jarosław Kaczyński do Rosji nie pojechali, proponując co najwyżej spotkanie na neutralnym gruncie w kraju trzecim. Rząd Prawa i Sprawiedliwości nawet nie próbował coś z Rosjanami ugrać na własną rękę, zdając sobie sprawę z tego, że Rosja może się obejść bez Polski znacznie lepiej niż na odwrót. Ówczesna Warszawa postanowiła działać poprzez i wespół z Unią Europejską. W odpowiedzi na rosyjskie embargo na polskie mięso Warszawa odpowiedziała wetem na rozmowy handlowe Unia-Rosja. W odpowiedzi na moskiewski szantaż energetyczny Polska zmobilizowała Europę w stronę unijnego układu energetycznego.

Zatem nie Polska, lecz Francja jako pierwszy kraj Unii Europejskiej uznała oficjalnie niepodległe Kosowo. Jest to na tyle ciekawe, gdyż przed paru laty prawie połowa wyborców na włoskojęzycznej Korsyce wyraziło wolę oderwania się od Francji. Dochodziło tam także do zamachów bombowych i innych niepokojów na tym tle. Stanowisko Paryża można nawet nazwać wielkodusznym, ponieważ większość krajów bowiem uznało lub nie uznało niepodległości Kosowa głównie według skali problemów z własnymi zbuntowanymi regionami.

Stany Zjednoczone, jedyne w dzisiejszym świecie supermocarstwo, też nie zwlekały z uznaniem niepodległości Kosowa. Nie czekając na powrót do Waszyngtonu, podróżujący po Afryce prezydent Bush i jego sekretarz stanu Condoleezza Rice pogratulowali Kosowarom zadeklarowali zamiar nawiązania stosunków dyplomatycznych z nowo powstałym państwem. Gotowość uznania niepodległego Kosowa zadeklarowała większość krajów Unii Europejskiej.
Serbia, najzacieklejsza przeciwniczka wolnego Kosowa, „unieważniła” niepodległość swojej separatystycznej prowincji i odwołała ambasadora z Waszyngtonu i innych krajów uznających jej niepodległość. Rosja zaapelowała o zwołanie Rady Bezpieczeństwa celem unieważnienia zadeklarowanej niepodległości. Obawiająca się separatystycznych dążeń narodów kaukaskich, w ten sposób Rosja stanęła w jednym szeregu z krajami mającymi problemy z etnicznymi ruchami wyzwoleńczymi.

Do nich należą m.in. Chiny (Tybet), Hiszpania (Kraj Basków), Słowacja i Rumunia (enklawy węgierskie) i Cypr (region turecki). Niektóre kraje przyjęły stanowisko warunkowe lub wyczekujące. Np. Bułgaria, jeden z krajów bałkańskich mających problemy z własną mniejszością turecką, uzależnia swoje stanowisko przede wszystkim od tego, jak władze kosowskie przestrzegać będą praw mniejszości narodowych.

Francuzi chyba trochę zawczasu wyrazili nadzieję, że niepodległość Kosowa oznacza koniec bałkańskich kłopotów. Dotychczas bowiem bałkanizacja, czyli rozpad większych państw na mniejsze, nowe, często wrogo wobec siebie nastawione, częściej oznaczała wojnę niż pokój. Działo się tak przed i w trakcie I wojny światowej, którą rozpętał zamach serbskiego nacjonalisty na austriackiego arcyksięcia Ferdynanda, podczas II wojny światowej i ponownie w latach 90. ub. stulecia.

W okresie I wojny światowej Kosowo zamieszkiwali prawie po połowie Albańczycy i Serbowie. Zarówno szybszy przyrost naturalny Albańczyków jak i działania polityczne przechyliły szalę na korzyść tych drugich, którzy obecnie stanowią 90 procent ludności Kosowa. Warto dodać, że Jugosławia po I wojnie nie dała autonomii kosowskim Albańczykom, którzy czuli się zdominowani przez Serbów. Ale do czasu. Napadając na Jugosławię w 1941 r. hitlerowcy „wyzwoliły” Kosowo i inne zamieszkałe przez Albańczyków tereny Macedonii i Czarnogóry i połączyły je z rządzoną przez faszystów Wielką Albanią.
W odezwie do narodu faszystowski prezydent Albanii Mustafa Kruja zaapelował: „Należy podjąć kroki, by możliwie szybko pozbyć się ludności serbskiej w Kosowie. Rodzimych Serbów należy okrzyknąć kolonistami, wysłać do obozów koncentracyjnych i zabić”. Natomiast w latach 90. najwięcej zbrodni wojennych wobec Kosowarów, Chorwatów, Bośniaków i innych popełnili Serbowie.

Przy tak głębokich i długotrwałych animozjach etnicznych, językowych, kulturowych, wyznaniowych, politycznych i terytorialnych, sięgających nawet średniowiecza, mowa o porozumieniu, kompromisie w dającej się przewidzieć przyszłości mogą się wydawać marzeniami ściętej głowy. Jak było do przewidzenia, niepokoje wybuchły w Kosowie wkrótce po ogłoszeniu jej niepodległości. Podczas gdy na ulicach większości Kosowa albańskojęzyczne tłumy szalały z radości, tańczyły, śpiewały i niebo rozświetlały sztucznymi ogniami, nacjonaliści serbscy obrzucali granatami misje ONZ, spalili posterunki graniczne i atakowali gmachy związane z nowym państewkiem. Policja kosowska musiała wezwać na pomoc stacjonujące w niespokojnej prowincji od lat wojska pokojowe NATO. W Belgradzie rozsierdzone tłumy protestowały pod ambasadą amerykańską.

Oprócz niepokojów na terenie samego Kosowa, dość powszechne są obawy o tzw. efekt domina. Dobrze to pamiętamy w pozytywnym sensie po 1989 r., kiedy w ślad za pokojowym obaleniem PRL-u, narzucone przez Sowiety reżymy komunistyczne od Adriatyku po Bałtyk zaczęły upadać jeden po drugim. Ale już wówczas na terenie rozpadającej się Jugosławii wybuchły krwawe wojny domowe, które zabrały wiele tysięcy ofiar. Jak będzie tym razem?

Robert Strybel

REKLAMA

2090986477 views
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

REKLAMA

2090986777 views

REKLAMA

2092783237 views

REKLAMA

2090987060 views

REKLAMA

2090987206 views

REKLAMA

2090987350 views