REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Schody z ulicy

-

Do schroniska prowadzą długie schody, tak strome, że nie każdy jest w stanie po nich samodzielnie wejść. To pierwsza, ale nie ostatnia przeszkoda w wychodzeniu z bezdomności. Schronisko Punkt Zwrotny, działające przy Zrzeszeniu Polsko-Amerykańskim od lat jest domem dla 15 mężczyzn.

REKLAMA

Nazwy Punkt Zwrotny nie używa praktycznie nikt. Na ulicy to miejsce to po prostu „zrzeszenie”, „polska opieka” albo „Cicero”, od nazwy ulicy, przy której się znajduje. Dzień w schronisku zaczyna się o siódmej rano, wtedy pierwsi rezydenci, albo „panowie”, jak nazywają ich pracownicy, zaczynają się schodzić. Dyżurny parzy świeżą kawę i przygotowuje śniadanie – zwykle pieczywo, wędlina, ser, jajka i świeże warzywa, choć czasem jest odmiana, jak w ostatnią niedzielę, kiedy śniadanie zrobił jeden z dwóch mieszkających w schronisku nie-Polaków, pochodzący z Portoryko Eryk. Sam kupił bekon i fasolę. Było trochę pikantniej niż zwykle, ale smacznie. Ważne jest, żeby posiłki były domowe, żeby usiąść przy czystym stole. Obowiązują maniery, trzeba przypomnieć sobie słowa „proszę, dziękuję i smacznego”. Akurat dyżurnym jest Artur. W schronisku od trzech miesięcy. Bezdomny od trzech lat.

Bóg odwrócił twarz

– Byłem w takim miejscu, od którego nawet Bóg odwrócił twarz. Spaliśmy we czterech w opuszczonym barze. Chodziły po nas szczury. Ja byłem w tragicznym stanie, nie mogłem już chodzić. Koledzy przynosili coś do jedzenia i picia, ale przez ostatnie pięć dni na ulicy nie jadłem nic. Leżałem i bez przerwy odmawiałem różaniec. Piątego dnia przyjechała policja, żeby nas wyrzucić z tego budynku. Nie wiem jak, ale bez chodzika i laski wstałem i wyszedłem stamtąd o własnych siłach. Jakby coś we mnie wstąpiło. Wsiadłem w autobus i przyjechałem do zrzeszenia – opowiada Artur zaciągając się papierosem.

Artur trafił na ulicę nagle i niespodziewanie. Trzy lata temu jego żona zachorowała na serce. Operacja nie poszła dobrze, przez trzy miesiące leżała w szpitalu. Wtedy z Polski przyjechała jej matka i zaczęły się problemy. Po sprzeczce Artura z własnego domu wyprowadziła policja i już. Był na ulicy. Znał jednego bezdomnego Ukraińca, więc poszedł do niego, żeby nauczyć się, jak sobie radzić. Rodzina wyjechała do Polski, a Artur z żalu zaczął tęgo pić. Wcześniej też pił, ale w miarę z głową. Głównie w weekendy, żeby nie zaniedbywać pracy.
– Przyszedł taki moment, że mogłem się albo powiesić, albo coś ze sobą zrobić. Poszedłem na terapię dla alkoholików w Haymarket Center, a stamtąd trafiłem do schroniska Anawim, na Trójcowie. Po kilku miesiącach wyprowadziłem się, znalazłem pracę przy kładzeniu płytek, wynająłem mieszkanie w Elmwood Park. Na Wigilię zaprosiłem kolegę z Anawim. Włączyłem komputer, zobaczyłem zdjęcia moich dzieci. Zacząłem płakać i wysłałem go do sklepu po wódkę. Zaczęło się picie, a po trzech miesiącach byłem z powrotem na ulicy. Został mi tylko samochód, w którym spałem na cmentarnym parkingu – wspomina.

Z bezdomności podnosił się już trzy razy. Ale zawsze za szybko, bez pomyślunku, na wariata. Chciał nadrabiać zaległości, rzucał się na głęboką wodę, a tam łatwo utonąć. Znowu ulica, znowu picie. Koledzy zaczęli umierać na padaczki, żółtaczkę, jeden zamarzł. A Artur chciał żyć, więc zgłosił się „na Cicero”.

Ulica jest bliżej niż myślisz

– Bezdomność może zdarzyć się praktycznie każdemu. Powodów jest wiele – krach finansowy, choroba, wypadek, niepełnosprawność, bankructwo – mówi Mirek Kubas, pracownik terenowy (ang. outreach worker) ze schroniska Punkt Zwrotny.
– Wystarczy, że powinie ci się noga, a jesteś nieudokumentowany i nie masz oszczędności – wchodzi mu w słowo terapeutka Magda Zakrzewska. – Zdarza się, że samotne osoby trafiają do szpitala, a kiedy z niego wychodzą, nie mają dokąd wrócić. Ich pokój lub mieszkanie zajął już ktoś inny, a właściciel wystawił rzeczy na chodnik. Bezdomność to często wypadkowa kilku przyczyn, ale najczęściej wśród nich jest uzależnienie i choroby psychiczne, z których wielu chorych często nie zdaje sobie sprawy.

Panowie przychodząc do schroniska podpisują kontrakt. W kontrakcie jest totalna abstynencja, udział w terapii, jeśli istnieje potrzeba, wizyta u psychiatry. Przez pierwszy miesiąc lepiej jest, żeby rezydenci nie pracowali, bo wpadają w pułapkę nadrabiania, co nigdy nie działa. Każdy przypadek jest traktowany indywidualnie, niektórzy z panów potrzebują wizyty lekarskiej, inni wyrobienia zgubionych dokumentów. Dzięki pomocy konsulatu, co jakiś czas któregoś udaje się wysłać do Polski.

– W wychodzeniu z bezdomności najważniejsza jest struktura, bo na ulicy jej brak. W schronisku każdy ma swoje zadanie do wykonania. Obowiązki i bycie potrzebnym dają poczucie przynależności – mówi Mirek Kubas. Dlatego w schronisku grafik zawsze jest ten sam. Po śniadaniu pranie i prysznic, a potem grupa, podczas której przekazywane są zasady regulaminu schroniska, ustalany podział dyżurów. Po grupie jest obiad, a po obiedzie można pooglądać telewizję. Głównie filmy edukacyjne, o uzależnieniach, ale te panowie lubią mniej niż „Dziewczynę z tatuażem” z polskim lektorem. W sobotę jest generalne sprzątanie, a w niedzielę telewizja może lecieć już od rana. Schronisko czynne jest do godziny siedemnastej, a od osiemnastej w sąsiednim budynku zaczyna się terapia dla uzależnionych.

– Proponujemy trzymiesięczny polskojęzyczny program leczenia uzależnień od alkoholu, narkotyków i lekarstw – mówi dyrektor programów socjalnych Ewa Susman. – Program jest ambulatoryjny, czyli pacjenci przychodzą na zajęcia wieczorem, cztery razy w tygodniu. Podczas grup terapeutycznych rozmawiamy o konsekwencjach uzależnienia i o radzeniu sobie z życiem bez używek. To taki przyspieszony kurs dojrzewania. Uzależnienie jest najczęstszą przyczyną i skutkiem bezdomności. Wiele osób znalazło się na ulicy, a następnie w naszym schronisku z powodu postępującego uzależnienia. Pamiętam ich z czasów, kiedy mieli jeszcze rodzinę, pracę i dom. Przychodzili często przyprowadzani przez żony, bo ich życiem zaczynała rządzić wódka albo narkotyki. Dziś spotykam ich w schronisku. Albo na ulicy – dodaje Susman.

Bezdomność to szkoła życia

Krzysiek jest bezdomny od ośmiu lat. Do schroniska w Zrzeszeniu Polsko-Amerykańskim trafia regularnie – na zimę, potem lato „na wolności” i znowu zima w schronisku. Trzy razy był na leczeniu w Haymarket, na terapii „na Cicero” też był trzy razy, raz nawet skończył, ale jak mówi „g..no dało”. Na grupach wkurza go, kiedy terapeuci pytają, jak emocjonalnie przeżył tydzień albo weekend. Wtedy mówi, żeby się z nim zamienili, to sami zobaczą. – Bezdomność to straszna szkoła życia. Idź na tory (jedno z koczowisk polskich bezdomnych – red.) na tydzień i wróć, to pogadamy. Na ulicy nie da się nie pić. Pierwszy problem z rana, to się załatwić. Trzeba zrobić to jeszcze po ciemku i wiedzieć gdzie, żeby nikomu nie nabrudzić. Dzień zaczynasz od piwa, nie od kawy i ciepłego śniadania. Zupy sobie nie kupisz, bo nie masz, a jak masz to ci żal wydać, bo musisz mieć na wódkę. Chodzisz i śmierdzisz, często nawet do „likier storu” nie wpuszczą. Tak to się ciągnie, a wrócić do rzeczywistości jest bardzo trudno.

[blockquote style=”4″]W wychodzeniu z bezdomności najważniejsza jest struktura, bo na ulicy jej brak. W schronisku każdy ma swoje zadanie do wykonania. Obowiązki i bycie potrzebnym dają poczucie przynależności[/blockquote]

Krzysiek ma 57 lat. Kiedyś mieszkał w Skokie, pracował przy remontach restauracji Olive Garden w różnych stanach, w 2001 roku zarabiał ponad pięć tysięcy na miesiąc. Przez siedemnaście lat mieszkał z kobietą starszą od siebie o 16 lat. Do czasu było dobrze, ale różnica wieku zrobiła swoje. Oddzielne pokoje, oddzielne lodówki. Poznał młodszą. Pewnego dnia zostawił wszystkie swoje rzeczy i odszedł. Wynajął mieszkanie, miał jeszcze pieniądze i pracę. – Towarzystwo było takie, że głowa mała. Nic tylko wóda. Zgubiłem jedną robotę, potem drugą. W końcu trafiłem na ulicę. Tak się zaczęła moja życiowa katastrofa. I tak trwa – miesiąc za miesiącem, rok za rokiem.

Cuda się zdarzają

Zdaniem psycholog Ewy Susman w przypadku bezdomnych trzeba wyrzekać się generalizowania. – Wielu z nich to bezdomni chroniczni, bo dekada albo dłużej na ulicy robi swoje. Ci ludzie często nie mają już motywacji, aby się podnieść. Nie zależy im na sobie, nie chcą kontaktować się z rodzinami, bo wstydzą się swojej biedy. Ciężko jest wzniecić w nich chęć zmiany. Łatwiej jest to zrobić w człowieku, który jest na ulicy od niedawna i ma jeszcze coś, jakiś cel, którego może się złapać. Ale szanse na wyjście na prostą zawsze są. Nigdy nie można człowieka skreślić, stwierdzić, że już nic z niego nie będzie. Cuda się zdarzają, niejednokrotnie byłam ich świadkiem.

– I co z tego, że teraz nie piję od pięćdziesięciu dni? – pyta filozoficznie Krzysiek. – W sobotę byłem w pracy, jeden facet wziął mnie na malowanie do swojego apartamentu, żeby wyrolować mu ściany. Pomalowałem living room, sypialnię, dwie szafy, kuchnię i łazienkę i przedpokój. Zapłacił mi 70 dolarów. Ręce mu się trzęsły, jak mi dawał te pieniądze. W zeszłym tygodniu poszedłem na ścianę płaczu. Jeden kontraktor wziął mnie do malowania, ale na trzeci dzień, kiedy przyszedłem w tych samych ciuchach, zorientował się, kim jestem i podziękował mi w lunch. Sam nie wiem, co dalej będzie. Jeśli mi ktoś nie poda ręki, to nie widzę, żeby coś innego się w moim życiu wydarzyło.

Artur jest większym optymistą. Jak mówi, z bezdomności da się wyjść. Jeśli bardzo się chce i jeśli dołoży się starań. – Ja tym razem czuję, że chcę i wierzę w siebie. I w Boga. Mam coraz lepszy kontakt z żoną i dziećmi, mam szansę na ich odzyskanie. Dlatego to moja ostatnia szansa i zrobię wszystko, żeby jej nie zmarnować. Chodzę na terapię i na mityngi AA, obracam się między ludźmi trzeźwymi. Świat nie jest wredny ani zły, nikt się na mnie nie uwziął. Ja sam spieprzyłem swoje życie na własne życzenie.

Koledzy, których Artur zostawił na ulicy wciąż kręcą się w tamtych rejonach opuszczonego baru. Na pewno wciąż zapewniają samych siebie, że już jutro znajdą pracę, mieszkanie i ułożą sobie życie od nowa. Ale tak się nie dzieje, bo z każdym dniem ulica ich wciąga. Jeden z nich ma w sąsiedztwie wnuki. Wybiera się do nich codziennie, ale nigdy do nich nie dociera.

Tekst i zdjęcia: Grzegorz Dziedzic
[email protected]

  • 1
  • IMG_4511
  • IMG_4515
  • IMG_4521
  • IMG_4519
  • IMG_4523
  • IMG_4525
  • IMG_4524
  • IMG_4529
  • IMG_4539
  • IMG_4544
  • IMG_4546
  • IMG_4547
  • IMG_4555
  • IMG_4556
  • IMG_4557
  • IMG_4560
  • IMG_4561
  • IMG_4562
  • IMG_4567
  • IMG_4565
  • IMG_4575
  • IMG_4579
  • IMG_4584
  • IMG_4585
  • IMG_4589

REKLAMA

2091148714 views

REKLAMA

2091149015 views

REKLAMA

2092945476 views

REKLAMA

2091149301 views

REKLAMA

2091149451 views

Kto pyta, nie błądzi

Co mają rządy do TikToka

Bigos Ziutki

Rolada ze schabu

REKLAMA

2091149598 views