REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaKultura i RozrywkaBlues żyje na fotografii w Towarzystwie Sztuki

Blues żyje na fotografii w Towarzystwie Sztuki

-

Kiedy umawiałam się na rozmowę z malarzem Tadeuszem Hipnerem, autorem wystawy fotografii „Live Chicago Blues”, zapowiedział, że przyjdzie razem z Jackiem Szwarcem – plastykiem, znawcą i miłośnikiem bluesa, swoim przyjacielem, którego uważa za współautora wystawy.

W Galerii 1112 Towarzystwa Sztuki zastałam… Blues Brothers. Jak na załączonej fotografii. Tak właśnie pojawiają się w chicagowskich klubach bluesowych, zawsze przyjaźnie witani.

Wystawa składa się z 51 czarno-białych fotografii z wybranych chicagowskich klubów. Na zdjęciach – muzycy, publiczność, atmosfera; niemal słychać muzykę. Wyczuwa się, że fotografie były robione przy pełnej akceptacji otoczenia.

REKLAMA

– Trzeba chyba wielkiej miłości do bluesa i sporej odwagi, żeby jeździć do tych miejsc. Niektóre z nich znajdują się na głębokim południu miasta.
Jacek Szwarc: Bywa tak – przyjeżdżamy z paroma osobami do klubu „Artist’s”, a tam brakuje miejsca. A wtedy wyprasza się kilka osób, żeby zrobić miejsce dla nas. Kiedyś ktoś z moich gości obawiał się, powiedział: „Oni nas tu pobiją”. Tymczasem oni są bardzo wdzięczni za to, że jesteśmy. Hasło wymieniane między bluesmanemi i bluesfanami –”Let’s keep the blues alive”. 
Ci ludzie żyją tym, co ich muzyka głosi w swojej warstwie lirycznej, tekstowej. Nigdzie nie znalazłem takiej harmonii między tym, co artysta śpiewa, a czym żyje. To zwróciło moją uwagę – uczciwość, szczerość, pokora.
– Ale żeby pójść do tego klubu, zachłysnąć się jego atmosferą, zaprzyjaźnić się z muzykami, trzeba… przejść przez tę dzielnicę.
– JS: Trzeba pokonać barierę nietolerancji. Chicago jest ciągle miastem gett murzyńskich. Blues jest muzyką bardzo zorientowaną socjalnie. Nie można kochać bluesa, a nie czuć pewnego rodzaju solidarności z tymi ludźmi, z tym, co przeżywają. 

Nie twierdzę, że jest bezpiecznie, ale poruszam się tam bez żadnego problemu.
Tadeusz Hipner: W każdej dzielnicy można mieć złą przygodę. Mieszkałem przed laty na Trójkącie. Portorikanin przyłożył mi pistolet do brzucha i obrabował mnie. Ale to było przed 15 laty.
Jeżdżę z Jackiem, czuję się bezpiecznie i jak wchodzimy, nie mam problemu; zachowuję się zupełnie naturalnie, nie mam żadnych barier, poruszam się z aparatem swobodnie.

Kiedy uprzedzamy, że będziemy coś takiego robić, oni się z tego cieszą. Akceptują nas, bo nie pracujemy komercyjnie. 
Blues nie jest komercyjny. Dużo się na nim nie zarabia i ci muzycy, te kluby i to wszystko jest bardziej od serca. Więc się cieszą, że ktoś coś o nich zrobi. Powiedzieliśmy im o wystawie, przygotowaliśmy materiały, są tym zainteresowani i podekscytowani. 

To jest wymiana – oni dają coś z siebie, by dajemy im. Dla nich to jest możliwość pokazania się w innym środowisku. 
– Skąd się wziął pomysł pokazania tej wystawy tutaj, podczas Festiwalu Filmu Polskiego? 
TH.: Chcieliśmy się podzielić tym z Polonią. Współpracujemy z galerią od wielu lat, wykonujemy różne prace przy organizowaniu festiwalu, więc wydawało nam się to stosownym miejscem i czasem. 
– Znam pana jako malarza. Nie wiedziałam, że jest pan fotografem. Od jak dawna pan fotografuje?
TH.: Od najmłodszych lat. Pierwszy aparat – Druha – miałem w szkole podstawowej. To były właściwie zabawy. Kliszę się naświetlało w takich ramkach, odbitki robiło się na papierze bez powiększalnika (stykówki), format był 6 x 6 centymetrów. 

Edukację fotograficzną przeszedłem w liceum plas-tycznym na zajęciach z fotografii. Na ASP w Poznaniu – wówczas Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych – kończyłem wydział projektowania przemysłowego, ale były pracownie wolnego wyboru, również fotograficzna. Rozwijałem zainteresowanie fotografią równolegle z projektowaniem, malarstwem i innymi dziedzinami sztuki.

To jest moja pierwsza wystawa fotografii w Chicago. W Polsce działałem w klubach fotograficznych, brałem udział w wystawach zbiorowych i miałem jedną indywidualną w Opolu. W tej chwili zająłem się tym intensywnie, bo widzę w sobie duży potencjał. Jackowi zawdzięczam wprowadzenie mnie w świat bluesa, chociaż znałem tę muzykę dość dobrze. 
JS.: Nie można być artystą fotografem nie widząc rzeczywistości w sposób malarski. Fotograf wybiera określone rzeczy z tego, co go otacza. Kamera jest tylko narzędziem. A tu jest bardzo interesujący temat, interesujące miejsca… Artystyczne spojrzenie Tadeusza pozwala wyłapać muzykę, którą tchną te fotografie. 

TH.: Jacek też jest plas-tykiem. Jest malarzem, prowadzi firmę malarską, która zajmuje się artystycznym dekorowaniem wnętrz. Jest w całości sponsorem tej wystawy. A to się wiąże z dość dużymi kosztami.

Razem robiliśmy selekcję zdjęć. Było ich około dwóch tysięcy. Selekcja była bardzo trudna i bolesna. Czasami dochodziło do sprzeczki, bo Jacek czuwał nad stroną merytoryczną, a ja nad plastyczną. Chcieliśmy dać obraz rzeczywistości klubowej, nocnego życia, spontaniczności. A ja patrzyłem pod kątem plas-tycznym. Traktuję zdjęcia jak grafikę, stąd też czarno-biała konwencja. Kolor był w tym przypadku niepotrzebny. Rozpraszałby. Im prostsze środki, tym więcej wyrazu. I mamy maksimum wyrazu przy minimum środków. 
– Te fotografie wyglądają bardzo naturalnie; nie widać w nich ustawiania, ani pozowania.

TH.: Bo nie są ustawiane, ani pozowane. Praktycznie nie ma też w nich żadnej ingerencji komputerowej. Zostały tylko zamienione na czarno-białe i trochę podbita ostrość. One miały być takie – nawet trochę szorstkie. 
Poza tym to są pełne klatki. Ja kadruję robiąc zdjęcie. Dzięki edukacji designerskiej czuję kompozycję. I od razu wiem, co chcę zrobić. To samo z ostrością – ustawiam ją na motyw, który fotografuję, a przez to, że zdjęcia nie są potem obcinane, kadrowane, staram się zachować autentyczność. 
JS.: – Każdy z tych fotogramów pokazuje bardzo specyficzną sytuację w tym środowisku, która może zdarzyć się tylko w Chicago. Szukam klimatów bardzo specyficznych i właściwych dla tego czasu i miejsca. Chicagowska scena bluesowa to jest coś niepowtarzalnego.
Mamy ciekawe polskie akcenty – choćby Leszek Wawer, polski gitarzysta, grywający z dużym powodzeniam u boku Jamesa Wheelera w Rosa’s Blues Lounge.
– Panie Tadeuszu, czy zaczął pan chodzić do klubów, żeby robić zdjęcia, czy słuchać muzyki?
TH.: Jedno z drugiego wyniknęło, ponieważ ja praktycznie z aparatem się nie rozstaję. Spytałem tylko, czy mogę robić zdjęcia i jak dostałem zgodę, poczułem się jak ryba w wodzie. 
– Pan też zaprzyjaźnił się z muzykami?
TH.: Tak, może nie w takim stopniu jak Jacek, ale oni mnie rozpoznają, identyfikują. Ostatnio przychodzimy jako Blues Brothers i wywołujemy małą sensację. 
– Dwaj Polacy stali się częścią ich folkloru…
TH.: Mam to szczęście, że poznałem Jacka – nasza przyjaźń trwa już kilka lat – tylko dzięki niemu tam trafiłem. 
Początkowo nie planowaliśmy wystawy, to się zaczęło spontaniczne. Dopiero jak zaczęliśmy oglądać te zdjęcia i zobaczyliśmy, co mamy… Mówię w liczbie mnogiej, bo zawsze podkreślam, że to nasza wspólna wystawa. Jacek jest w pewnym sensie reżyserem i dobrym duchem, a ja tą drugą stroną – artystą.
– Wystawa została przedłużona i można ją oglądać jeszcze do 7 grudnia. A jakie są dalsze plany?
JS.: Będzie pokazana w Willie Dixon’s Blues Haven Foundation na South Michigan Avenue – dawnym studio Chess Records, założonym przez braci Chess, czyli braci Czyż. Któregoś wieczoru podczas robienia zdjęć po
dszedł do nas policjant, przedstawił się jako Dale Carradine, powiedział, że działa w Chicago Blues Foundation, dał nam wizytówkę i zapytał, czy oni mogliby kiedyś te zdjęcia zobaczyć. Od tego czasu jesteśmy z Dalem w kontakcie. Oni nie widzieli jeszcze tej wystawy i bardzo chcą ją zobaczyć.
– Szkoda, że nie przyjadą tutaj.
JS.: Przyjadą.
TH.: Ten temat jest naprawdę frapujący. Nie chcę wybiegać za daleko w przyszłość, ale to się może skończyć jakimś albumem.
– Jak panowie trafiają do kolejnych klubów?
JS.: Różnie. Kiedyś jeden z muzyków zapytał, czy byłem w klubie Artists’. – Nie. – Jedź tam! Tam blues mieszka.
Pojechałem. To jest dalekie południe. Wyobrażam sobie jakieś ciemne miejsce, jakieś piwnice, jakieś sceny, bo to miejsce taką legendą obrosło. Wchodzę do szopki na rogu 87th i Kimbark. Jestem trochę w szoku, bo jest okrągły bar, wszyscy przy nim siedzą i patrzą na mnie, same czarne twarze. Widzę szyby, myślałem, że tam jest następna sala. Mało w lustro nie wszedłem. To był koniec sali. 
TH.: To jest po prostu tawerna. Nie ma sceny, jest po prostu miejsce obok baru i tam się gra. 
JS.: Kiedyś stoję, palę papierosa pod Artists’, idzie facet w skórze, z trąbką, kła-nia się, wchodzi do klubu, zdejmuje kurtkę, wyjmuję trąbkę. Zespół bez komunikowania się gra z nim cudowną, ujazzowioną wersję „Papa was a Rollin’ Stone”, ale ta-ką, że przejmuje dreszczem. Kończą, facet chowa trąbkę, skłania głowę muzykom i wychodzi w ciemną noc.
Tam tak jest.

Rozmowa z Blues Brothers trwała jeszcze dość długo. Słuchałam opowieści o bluesie jako gatunku muzycznym i zjawisku społecznym, o ciekawych muzykach, o klubach, które warto odwiedzić, a nawet o polskim bluesie… Oglądałam jeszcze raz fotografie, obiecywałam sobie skompletować kiedyś większą grupę, z którą raźniej będzie tam pojechać.
A jeżeli nie, to przynajmniej napatrzyć się teraz, żeby móc potem zamknąć oczy i zobaczyć te sceny, te twarze, i domyślać się dźwięków bluesa, które prawie słychać wśród tych fotografii.

Tekst i zdjęcia:
Krystyna Cygielska 
Wystawa będzie czynna w galerii Towarzystwa Sztuki, 1112 N. Milwaukee Ave. oficjalnie do niedzieli 7 grudnia, ale można ją będzie oglądać dłużej, po zasięgnięciu informacji w Towarzystwie Sztuki, tel. (773) 486-9612.

REKLAMA

2091131434 views

REKLAMA

2091131745 views

REKLAMA

2092928207 views

REKLAMA

2091132037 views

REKLAMA

2091132189 views

REKLAMA

2091132338 views