REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Kupa na wydmach

-

Święto Niepodległości lubię z kilku powodów. Głównym jest położenie mojego domu, na tyle dogodne względem pobliskiego parku, że fajerwerki możemy oglądać, wypoczywając na leżakach na trawniku przed domem. I chociaż w huku i hałasie czuję się zagubiony jak pies sąsiada, to doceniam rozmiary zaangażowania mierzone decybelami i z roku na rok coraz bardziej fantastyczną kolorystyką sztucznych ogni. Jakby się dobrze zastanowić, to takie wielkie kolorowe bum to ładny sposób wyrażenia radości z niepodległości i narodowej dumy.

Jako że recesja podobno się skończyła, ludzie zaczęli znowu płacić podatki i chodzić na zakupy – sztuczne ognie były w tym roku długie i intensywne jak tegoroczne letnie opady. Dość, że 20 minut eksplozji zaspokoiło moje patriotyczne potrzeby na kolejny rok, w związku z czym nie wybrałem się na trwający rozbrzmiewający rockowymi hitami festyn ani na przechodzącą przez centrum nazajutrz uroczystą paradę. Zamiast tego pojechaliśmy na plażę, w kiedyś dość sekretne, a obecnie coraz powszechniej znane i uczęszczane, również przez Polaków, miejsce. I choć kąpiel jest tam zabroniona, to klify, wydmy, malownicze zatoczki i dzika plaża stanowią o uroku nadjeziornego zakątka. Przeszliśmy trzy mile, a jako że wakacje spędzamy bezdzietnie, mieliśmy okazję do luźnej wymiany myśli i poglądów. Zwyczajowo zaczęliśmy od przedyskutowania temperatury wody i postawieniu kilku hipotez dotyczących pochodzenia drewnianych bali zalegających na plaży. Im dalej szliśmy, tym tematy stawały się coraz bardziej abstrakcyjne.

REKLAMA

W pewnym momencie przechodziliśmy przez wydmy. I wtedy poczułem brak. Nagle wróciły do mnie wszystkie wakacje w Międzyzdrojach, Mrzeżynie i Dębkach, wszystkie wypady do Mielna i wczasy w Świnoujściu. Moje doświadczenie chwili było niepełne. Brakowało chmar biedronek i – przede wszystkim – charakterystycznego smrodku polskich nadmorskich wydm. Na tej wydmie na jeziorem Michigan nie przykucnął żaden plażowicz, żadna amatorka słonecznych kąpieli nie udała się tam za potrzebą. I choć lata całe nie byłem na polskiej plaży i być może ten felieton jest jedynie paszkwilem, a smród pozostał jedynie historyczny, przyszło mi do głowy, że niezałatwianie się na wydmach świadczy nie tyle o kulturze osobistej, co poziomie ukształtowania świadomości obywatelskiej. Bo przecież dbały i świadomy obywatel nie będzie zanieczyszczał wspólnej własności. Jej poszanowanie stanowi bowiem sedno patriotyzmu i świadczy o wysokim poziomie świadomości wspólnotowej. Nasze to moje przecież, wspólne – choć nie prywatne, posiadane – chociaż nie własne. W porównaniu z zapamiętanym z ojczyzny wyuczonym brakiem poszanowania dla państwowej własności, ba – anarchistycznymi tendencjami do występowaniu przeciwko państwowości w imię sarmacko zrozumiałemu poczuciu niezależności – tak, czyste wydmy to dla mnie od soboty nowy symbol poszanowania własności wspólnej.

Socjolog Jan Sowa w świetnej, wydanej niedawno książce pt. „Inna Rzeczpospolita jest możliwa”, kreśli wizję Polski jako przestrzeni wspólnej, za którą odpowiedzialność biorą obywatele. Rzeczpospolita, jak tłumaczy Sowa, w swojej definicji to wspólne dobro zawiera: pospolity to dostępny, ale i wymagające zbiorowej odpowiedzialności. Książka, choć niegruba, jest pełna pomysłów i rewolucyjnie patriotyczna, choć konserwatystów przyprawi o migotanie zastawek. Zainteresowanych proponowaną przez Sowę „trzecią drogą” rozwoju Polski odsyłam do lektury, dodając, że właśnie o poszanowanie wspólnej własności chodzi. Symbolika, pompatyczność, pomniki i marsze pełnią funkcje rytualno-jednoczące, natomiast kluczem do budowania wspólnoty są proste codzienne gesty, które dbałość o tę wspólnotę wyrażają. Proste, ale niełatwe, bo wymagające wysiłku. Niezałatwianie się na wspólnych wydmach jest jednym z nich. Sprzątanie po psie, niewyrzucanie niedopałków na ulicę, segregowanie śmieci też. Idźmy dalej: płacenie podatków, nienadużywanie pomocy społecznej, zwyczajna uczciwość wobec instytucji. Jeszcze uśmiech i dobre słowo na co dzień, nawet na siłę i udawane, ten small talk, z którego często szydzimy, że sztuczny i na siłę – pełni funkcje usprawniające funkcjonowanie wspólnoty.

Ktoś powie, że to banialuki i nie do zrobienia w drapieżnym neoliberalnym kapitalizmie. Nieprawda, w Polsce jest trudniej, bo państwo człowiekowi wilkiem, ale w Stanach jest łatwiej. Polacy tych zachowań się uczą, przesiąkają troską o wspólnotę i szanują dobro wspólne. Myślę, że jest być z czego dumnym. Dlatego segreguję śmieci, choć wiem, że i tak zostaną wyrzucone na wysypisku jak leci. Nie robię tego bowiem z przymusu, a z własnej woli, żeby czuć, że dbam, że mi zależy. Że choć to pozornie nieistotne – dokładam swoją cegiełkę i porządkuję dążącą do entropii rzeczywistość. Abraham Maslov tworząc swoją słynną piramidę potrzeb, zwrócił uwagę na prostą zależność: że dopóki podstawowe potrzeby człowieka nie zostaną zaspokojone – nie będzie się zajmował potrzebami wyższego rzędu. W Stanach Polonii żyje się dobrze, godnie i wygodnie. Mamy prace, mieszkania, domy, samochody, pełne lodówki. Z reguły żyjemy w bezpiecznych dzielnicach, nasze dzieci chodzą do dobrych szkół. W tych warunkach dążenie do potrzeb dotyczących samorealizacji i rozwoju jest naturalne, a potrzeba życia w harmonijnym społeczeństwie opartym na wzajemnym szacunku i współpracy dochodzi do głosu. Naprawdę się cieszę, że nie sikamy na wydmach. Tak trzymać!

Grzegorz Dziedzic

fot.pixabay.com

REKLAMA

2090904272 views

REKLAMA

2090904572 views

REKLAMA

2092701032 views

REKLAMA

2090904855 views

REKLAMA

2090905003 views

REKLAMA

2090905147 views