REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaKultura i RozrywkaMarlena Dziś. Jazzujący, lecz liryczny sopran koloraturowy

Marlena Dziś. Jazzujący, lecz liryczny sopran koloraturowy

-

Urodziła się we Wrocławiu. Dostała na imię Marlena, jak Dietrich. Mając cztery lata przyjechała z rodzicami – śpiewaczką Marianną i muzykiem instrumentalistą Mieczysławem – do Chicago.

Kształciła się – od szkoły podstawowej do magisterium w Northwestern University – w Ameryce. Jest nauczycielką muzyki w dwóch chicagowskich szkołach, śpiewaczką operową (liryczny sopran koloraturowy) i wokalistką jazzową.

REKLAMA

Została przyjęta na tegoroczne warsztaty operowe w austriackim Grazu.

Na rozmowę o swojej dotychczasowej karierze przyjechała do naszej redakcji.

Na pytanie, jak udało jej się utrzymać doskonałą znajomość polskiego języka, odpowiada:

 

– Jednak czasem się troszkę gubię, kiedy brakuje mi jakiegoś słowa.

Chodziłam do polskiej szkoły podstawowej na Jackowie, a w domu mówiliśmy tylko po polsku.

Najtrudniej z tym było podczas studiów w Nowym Orleanie. Przez pięć lat spotkałam tylko pięć mówiących po polsku osób.

Przez to, że tam nie było Polaków, czułam, że muszę pokazywać, co to jest być Polką. Chciałam reprezentować polskość, polską kulturę. Byłam dumna, że mogę im to pokazać.

Moi koledzy nie znali polish jokes ani żadnych stereotypów na temat Polaków. Lubili słuchać, jak mówię po polsku. Śmiali się, że to brzmi „żeżeżeżeżeżeże”.

 

Fascynacja tym, co polskie, zaprowadziła Marlenę do zespołu pieśni i tańca.

 

– Miałam zawsze ochotę pokazać coś polskiego, coś o polskości. Tańczyłam w „Polonii” u pań Cecylii Rożnowskiej i Ani Krysińskiej. Z „Polonią”, w której mój tata jest dyrektorem muzycznym, miałam możliwość wyjechać na Węgry, na Tajwan, do Polski, do Izraela i do Włoch, gdzie mając dwanaście lat, na prywatnej audiencji w Castel Gandolfo śpiewałam w trio z Jaclyn Krysinski i Justyną Kościelniak dla Jana Pawła II. Przestałam tańczyć z „Polonią”, kiedy poszłam na studia. Ale były to wspaniałe przeżycia.

Uczyłam się też tańca klasycznego. Przez pięć lat brałam lekcje u Madame Elizabeth Boitsov, rosyjskiej choreograf, kontynuującej wielkie tradycje rosyjskiego baletu.

 

Pytam, czy nie myślała o karierze w balecie.

 

– Szczerze mówiąc – jak miałam dwanaście lat, mama uznała, że nie będę tancerką. Ale w czasie liceum bardzo dużo tańczyłam, między innymi w grupie tanecznej „Orchesis”. To był taniec nowoczesny, afrykański, jazzowy… Potem przestałam tańczyć, ale uważam, że to mi bardzo dużo dało. Spotykam się z opinią, że kiedy jestem na scenie, mam dużo wdzięku.

 

Nauka muzyki zaczęła się w domu.

 

– Moja mama śpiewała w operetce wrocławskiej, a tata grał na klarnecie. Zresztą spotkali się na sylwestrze w warszawskim Pałacu Lubo-mirskich, gdzie mama śpiewała, a tata grał na saksofonie i na klarnecie. Kiedy tata wyjechał do Ameryki, żeby zobaczyć, jak tu jest, miałam dwa latka. Mama wysyłała mu kasety z moim śpiewem. Jeszcze mam te kasetki; jak ich słucham, nie mogę przestać się śmiać. A mama opowiadała mi, że jak jeszcze była w ciąży, na samym początku, to byłam z nią na scenie.

Kiedy miałam siedem lat, zaczęłam się uczyć grać na fotepianie w Fine Arts Building na Michigan Avenue. A później był zespół „Polonia” i „Lira Singers”.

Będąc w ósmej klasie poczułam pierwszy raz, że naprawdę lubię śpiewać. Więc pomyślałam, że może powinnam pójść do jakiejś grupy, może do chóru… I tak się zaczęło.

Zaczynając na studiach operę, nie miałam jeszcze dojrzałego głosu, wolałam śpiewać w chórach. Mój głos był „płaski”, za dużo w nim było oddechu. W gruncie rzeczy nie lubiłam zajęć ze śpiewu operowego; myślałam czasem, że nie wiem, czemu tu jestem i wysyłałam do koleżanek sms-y z narzekaniem, że muszę chodzić do tej klasy.

W tym czasie nie podobało mi się też, że klasyczne śpiewaczki wychodzą na scenę i przybierają sztuczne pozy – ta ręka na fortepianie… Myślałam wtedy, że są takie sztywne – gdzie jest emocja, gdzie naturalność?

Kiedy mój głos się wzmacniał i zaczęłam to lubić, mówiono mi, że mam atrakcyjny sposób bycia na scenie, dobrą osobowość sceniczną. Zawsze staram się być prawdziwa, naturalna, ale doceniam ten styl, który mnie kiedyś drażnił. Myślę, że dojrzałam i mój głos dojrzał.

 

Jazzem zainteresowała się trochę przypadkiem.

 

– Pewnego dnia przyszłam na próbę chóru i posłyszałam jazz. Ktoś ćwiczył w innej sali. Zaczęłam słuchać i bardzo mnie to poruszyło. Chciałam tego słuchać i słuchać… Brałam lekcje głosu klasycznego, ale zajęłam się też jazzem. To się zaczęło w tym samym czasie – jazz i opera.

Pod koniec mojego drugiego roku studiów lekarz zauważył, że mówię czasem dziwnie niskim głosem, a czasem mówię,  mówię i nie oddycham. Skierował mnie na terapię mowy w czasie wakacji.

Wróciłam na trzeci rok z dużym i mocnym głosem. Zaczęłam intensywnie śpiewać repertuar klasyczny, ale i jazz. Niedawno śpiewałam z jazzowym kwintetem „Antykwariat” i mam nadzieję na dalszą współpracę.

Wiem, że nigdy nie będę mogła wybrać między operą i jazzem; to są moje dwie miłości. Ale wiem też, że teraz muszę się skupić na muzyce klasycznej i dlatego jest ten wyjazd do Grazu.

Jestem nauczycielką muzyki w dwóch szkołach. W liceum dla młodzieży uzdolnionej artystycznie – Chicago High School for the Arts – uczę teorii muzyki, historii muzyki i pracuję z chórem. W innej szkole – Chicago Center School of Music – uczę fortepianu i głosu.

Po całym dniu z dziećmi, z młodzieżą, wracam do domu koło dziewiątej. Bardzo trudno byłoby zabrać się wtedy za ćwiczenie głosu. Warsztaty operowe pozwolą mi przez sześć tygodni zajmować się tylko muzyką.

 

Jak wygląda nauka w tym programie?


– Jest bardzo intensywna. Te warsztaty są prowadzone od czterdziestu lat przez Amerykański Instytut Studiów Muzycznych (AIMS). Uczą tam znakomici nauczyciele, muzycy – z różnych krajów. W każdym tygodniu cztery razy będziemy mieć indywidualne lekcje, czyli osobisty kontakt z nauczycielem. To jest bardzo dużo. Jest też szansa na występy w Austrii z orkiestrą.

Program przewiduje również intensywną codzienną naukę języka niemieckiego. Trzy najważniejsze języki w studiowaniu opery to włoski, niemiecki i francuski. Francuskiego uczyłam się cztery lata w szkole średniej i potem na studiach. Niemiecki jest najtrudniejszy, a mam z nim najmniej doświadczenia.

Jest tam dużo kontaktów ze śpiewakami z Europy. Na przykład – na próbie kwalifikacyjnej (audition) wysłuchiwał mnie słynny śpiewak operowy. Rozmawialiśmy potem i kiedy się dowiedział, że pochodzę z Polski, powiedział, że śpiewał w Warszawie jakąś główną rolę w latach sześćdziesiątych.

Mam kilkoro przyjaciół, którzy byli na tych warsztatach. Mówili, że są wspaniałe i zachęcali mnie do wzięcia udziału. Dla mnie to wielka szansa skupienia się przez sześć tygodni tylko na nauce, bez rozpraszania się na inne sprawy.

Cieszę się z tego, zwłaszcza że miałam kilka miesięcy przerwy w śpiewaniu opery. Więc zaczęłam brać lekcje i bardzo teraz czekam na ten wyjazd – w końcu czerwca. A pod koniec będzie festiwal. Jest tam wspaniała duża orkiestra, a w dziale collaborative piano szkolą się pianiści jako akompaniatorzy śpiewaków.

 

Rok po ukończeniu nauki w Nowym Orleanie rozpoczęła studia magisterskie na Northwestern University w Evanston.

 

– To wspaniała uczelnia. Dużo czytaliśmy naukowych prac, wszystko co robiłam, co mówiłam, musiało mieć naukowe oparcie. Ale było to dla mnie zastanawiające, że studiuję muzykę, chcę ją wykonywać, a tylko o niej czytam. Wydawało mi się, że to nie ma sensu. Więc brałam lekcje z fantastycznym sopranem, Sunny Joy Langton. Byłam w operze, brałam lekcje ze studentami, którzy przygotowywali się do magisterium. Cały czas brałam te obie rzeczy – śpiew i wychowanie muzyczne. Wzięłam też jeden semestr jazzu z dyrektorem programu jazzowego.

 

W Nowym Orleanie śpiewała jako chórzystka w operze.

 

– Wystąpiłam w „Traviacie” Verdiego jako jedna z grupy arystokratek przebranych za Cyganki.

 

Co więcej, śpiewała na galowym koncercie obok Placida Domingo.

 

– To był pierwszy koncert po huraganie Katrina, w Mahalia Jackson Theater. Na jego występ nazwano scenę jego imieniem: The Placido Domingo Stage.

Po koncercie przyjaciele z chóru powiedzieli, że muszę mieć z nim zdjęcie, i dlatego je mam.

Nie byłam onieśmielona. Kiedy widzę człowieka, który bardzo dużo osiągnął, na pewno jestem zachwycona, ale myślę, że – również Placido Domingo – to po prostu człowiek, który bardzo dużo pracował, ma charyzmę i talent.

 

Miejmy nadzieję, że za kilka lat on się będzie chwalił śpiewaniem na jednym koncercie z Marleną Dziś. (Marlena uśmiecha się leciutko).

 

– To by było wspaniałe.

Bardzo lubię śpiew operowy. Kiedy śpiewam operę, czas się zatrzymuje, nic nie ma znaczenia, tylko ten moment, ta muzyka i te uczucia.

To jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie znam. Jakby nic nie istniało poza tym momentem. Wszystko jest dobre i ja… po prostu czuję się niepokonana (invincible). Czuję, że mogę dokonać wszystkiego. Nie w sensie egoistycznym – „o, za pięć lat będę śpiewała w Metropolitan”… Nie, nie! Ja tylko czuję, że coś daję z siebie, że mogę sprawić, aby słuchający mnie coś poczuli.

Jestem mocna, kiedy śpiewam, ale i wrażliwa. Wiem, że ten moment minie i już go nie będzie, więc chcę go schwytać i zatrzymać.

 

Jedenastego maja będzie koncert, który ma pomóc w zebraniu funduszy na wyjazd do Grazu. Jaki jest koszt udziału w warsztatach?


– Za pobyt 6,500 dolarów, plus podróż. A chcę też odwiedzić rodzinę w Polsce, bo weekendy będą wolne. Zresztą w czasie weekendów będziemy mieli szanse spotykać agentów operowych i starać się o angaż.

Bardzo jestem wdzięczna panu Josephowi Drobotowi za zorganizowanie tego koncertu, zresztą będziemy na nim razem śpiewać duet z „Don Giovanniego”.

Akompaniować będzie Jennifer Mc Cabe, z którą od kilku lat współpracuję. Będzie jeszcze – razem z moją koleżanką Natalie Chami – duet kwiatów z „Lakme” Delibesa, będę też śpiewać utwory Moniuszki, Chopina, Evy Dell’Acqua – belgijskiej kompozytorki, Belliniego. Program koncertu jest głównie operowy, ale będą też piosenki z epoki romantyzmu.

Wszystkich zapraszam, oczekuję – mentalnie i duchowo. Zwłaszcza że to jest mój pierwszy klasyczny koncert po długiej przerwie.

To będzie ten repertuar, w którym czuję się spełniona: kiedy śpiewam, wszystko, w czym czuję się wrażliwa i trochę niepewna, ale i to, w czym jestem pewna i odważna, jest w porządku.

Bardzo się cieszę, że mogę się podzielić swoimi przeżyciami z publicznością. Mam nadzieję, że będzie się to podobało.

Rozmawiała

Krystyna Cygielska

Zdjęcia z archiwum artystki

 

 

 

 

REKLAMA

2090999344 views

REKLAMA

2090999644 views

REKLAMA

2092796104 views

REKLAMA

2090999927 views

REKLAMA

2091000073 views

REKLAMA

2091000217 views