Piwnica pod Baranami znów przyjechała do Chicago – wiadomość zelektryzowała wielbicieli tego najsłynniejszego z działających wciąż polskich kabaretów, któremu stuknęło na liczniku już pół wieku działalności.
Kiedy Piwnica występowała w Chicago w 1997 roku, nie przyjechał Piotr Skrzynecki, bardzo już wtedy chory jej założyciel i spiritus movens. Wkrótce też przyszła wiadomość o jego śmierci. Przez dłuższy czas nie było wiadomo, czy kabaret podźwignie się po tej stracie i przeżyje. Jak się okazało, Piwnica była potrzebna. Potrzebna publiczności i potrzebna artys-tom; dla jednych i dla drugich scena w podziemiach Pałacu pod Baranami stała się nieodłączną częścią życia.
Dzięki uporowi i talentom „piwniczan” – aktorów, piosenkarzy, poetów, pisarzy, kompozytorów i plastyków – Piwnica nie tylko trwa, ale prowadzi żywą działalność – odbywają się tam wieczory kabaretowe, koncerty jazzowe, spotykają się ciekawi ludzie.
Chicagowska publiczność pamięta dawną Piwnicę, z jej dawnym nastrojem, w dawnym stylu, stworzonym przez Piotra Skrzyneckiego. Nic więc dziwnego, że na występy w Centrum Kopernikowskim szliśmy, aby nie tylko zanurzyć się w piwnicznym nastroju, ale też przekonać się, czy i jak zmienił się ten legendarny kabaret.
Program, który zobaczyliś-my, był z pewnością przygotowany z myślą o tej publiczności; wiadomo było, że będzie ona czekała na znane piosenki, na znane twarze.
Wśród artystów znaleźli się zarówno ci znani z czasów największej świetności kabaretu, jak i ci, których nazwiska były dla nas nowe. Spektakl był wart obejrzenia, choć akcent – w porównaniu z przeszłością – przesunął się ze świetnej, błyskotliwej zabawy w kierunku nostalgii i zadumy. Piwnica jest wciąż bardzo dobrym kabaretem. Nowi utalentowani wykonawcy, jak choćby obdarzona wybitną indywidualnością Beata Czernecka, wtopili się w zespół, któremu wróży to długą i dobrą przyszłość.
Było dużo starych przebojów, zobaczyliśmy nawet niezapomnianą „Kaczuszkę” Krzysztofa Litwina, tym razem z oczywistym podtekstem politycznym.Ale…
Ale nie jest to ta sama Piwnica. Choć w scenografii znalazł się wyświetlany wizerunek Wielkiego Piotra, ze sceny padało często jego imię i wykonawcy zapewniali, że jest on zawsze z nimi, nie czuło się jego obecności.
W Piwnicy, którą mamy w pamięci, chwile romantycznej zadumy zawsze były podszyte radością życia i humorem; w obecnej – nad żartem i satyrą wydaje się unosić chmura smutku i tęsknoty. Pięknie zaśpiewane nostalgiczne piosenki, jak „Przychodzimy, odchodzimy” czy „Ta nasza młodość”, stanowiły mocne i ważne akcenty programu.
Prowadzący całość jeden z weteranów kabaretu, Marek Pacuła, emanował profesjonalizmem, był dowcipny i elokwentny. Wszystko było na swoim miejscu, doskonale ustawione i wyreżyserowane. Wiadomo było, że nic nieprzewidzianego się nie wydarzy. Niestety…
Niech mi artyści i widzowie – chicagowianie i krakowianie – wybaczą tytułowe westchnienie. Bo takie właśnie wrażenie, obok wielkiej przyjemności, wyniosłam ze spektaklu Piwnicy pod Baranami.
Krystyna Cygielska
Gdzie Piwnica z tamtych lat?
-