REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaFelietonyNie czekam na cukierki

Nie czekam na cukierki

-

Gdy armia USA przygotowywała się do ataku na Irak, wiceprezydent Dick Cheney powiedział Ameryce w telewizji, iż nie ma “żadnych wątpliwości” co do tego, że żołnierze zostaną przywitani przez Irakijczyków jak bohaterowie. Inni przedstawiciele administracji zapowiadali obsypanie armii kwiatami i cukierkami przez dozgonnie wdzięczną ludność.

Wszyscy dziś doskonale wiemy, co się wydarzyło w rzeczywistości. Upłynęło prawie pięć lat, a kwiatów i cukierków nadal ani widu, ani słychu. Na szczęście coraz częściej pojawiają się sugestie, iż w Iraku dokonują się tak znaczne postępy, że zwycięstwo czai się za rogiem. Dowodem na rychły adwent sukcesu mają być pozytywne fakty, takie jak rekordowy spokój w prowincji Anbar, spadek liczby zamachów bombowych w Bagdadzie i osłabienie organizacji o nazwie “al-Kaida w Iraku”. Wprawdzie młodzi Amerykanie nadal giną w tym samym tempie, co zwykle, ale tłumaczy się to tym, że skoro w Iraku jest więcej żołnierzy niż przedtem (w wyniku tzw. “surge”), zrozumiałe jest to, iż częściej dochodzi do starć z przeciwnikiem.

Nie można w żaden sposób kwestionować faktu, że w Iraku istotnie się nieco uspokoiło, co wydaje się być zasługą generała Petraeusa i jego nowej strategii. Jednak ci którzy zaczynają już mówić o “rychłym zwycięstwie” i “licznych sukcesach” chyba niezbyt dobrze przyjrzeli się cenie, jaką za ten spokój przyszło zapłacić.

W prowincji Anbar pozostali prawie wyłącznie sunnici, a zatem nie ma tam specjalnych powodów do sekciarskich porachunków, które nękają resztę kraju. Przy jednoczesnej obecności licznych oddziałów amerykańskich sił zbrojnych i narastającej niechęci lokalnych przywódców do terrorystów spoza kraju, prowincja ta stała się swoistą oazą spokoju, przynajmniej jak na warunki irackie. Problem w tym, że tego modelu uspokajania kraju nie można zastosować w innych częściach Iraku, gdzie ludność jest mieszana i od wieków zwaśniona.

Bagdad, jak wynika z doniesień wielu niezależnych obserwatorów, jest dziś mniej wybuchowy przede wszystkim dlatego, że stał się miastem niemal całkowicie podzielonym na dzielnice czysto sunnickie i szyickie. Masowe przemieszczanie się ludności, powodowane strachem przed sekciarskimi atakami, przyniosło swoisty “efekt berliński” — zwaśnione strony oddzielone są od siebie murami, zaporami i drutem kolczastym, a w środku tego “obozu” znajduje się ekskluzywne centrum zwane “zieloną strefą”. Wszystko to ma bardzo niewiele wspólnego z normalnym funkcjonowaniem dużej metropolii.
Jednak najważniejszym powodem, dla którego raczej nie zamierzam czekać na cukierki sypiące się na żołnierzy jest niemal całkowita absencja centralnego rządu irackiego. Niezwykle znamienne jest to, iż w ostatnich tygodniach dyskusja o rządzie w Bagdadzie przestała praktycznie istnieć w waszyngtońskiej administracji. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta — nie ma sensu nadal rozprawiać o rządzie, który w zasadzie nie istnieje. Nikt już dziś nie mówi o “koalicji narodowej” i pojednaniu. Gdzieś we wspomnianej “zielonej strefie” nadal spotykają się członkowie ekipy rządowej, ale jeden z jej kurdyjskich przedstawicieli powiedział ostatnio, że “na żadne pojednanie nie ma już szans”.

Ponieważ trzeba założyć, iż obecność armii amerykańskiej w Iraku musi się kiedyś zakończyć, powstaje proste pytanie — co stanie się z chwilą, gdy kraj ten zostanie pozostawiony samemu sobie? Pod nieobecność centralnej, skutecznej władzy, bez perspektyw na pojednanie między trzema głównymi grupami etnicznymi, wszystko to, co dziś zapowiada się jako potencjalny sukces, runie natychmiast w gruzy, a Bagdad zmieni się błyskawicznie w chaotyczne siedlisko wojny domowej, podobne do tego, jakim był przed laty Bejrut.

Jest jeszcze inna możliwość, choć jest ona nie do przyjęcia dla ogromnej większości Amerykanów. Armia USA może pozostać w Iraku przez kilka dekad, usiłując w tym czasie tworzyć realne, sprawnie działające organa demokratycznego sprawowanie władzy i licząc na narastające zaangażowanie się w te procesy samych Irakijczyków. Niestety oznaczałoby to jednak prowadzenie tej wojny bez żadnego, wyraźnie zdefiniowanego końca i bez gwarancji ostatecznego sukcesu. Nawet najbardziej wojowniczy politycy w Waszyngtonie od zastosowania tego rodzaju taktyki wyraźnie stronią.
Choć pewne postępy w Iraku rzeczywiście zanotowano, są one niemal wyłącznie rezultatem poczynań militarnych, a nie politycznych. Gdy zabraknie żołnierzy, a politycy iraccy pozostaną “w ukryciu”, szansa będzie wyłącznie na przemoc i chaos.
Andrzej Heyduk

REKLAMA

2091001448 views

REKLAMA

2091001748 views

REKLAMA

2092798208 views

REKLAMA

2091002031 views

REKLAMA

2091002178 views

REKLAMA

2091002322 views