REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaWywiady30 lat temu: Spontaniczna akcja lekarzy dla ratowania rannych górników z kopalni...

30 lat temu: Spontaniczna akcja lekarzy dla ratowania rannych górników z kopalni Wujek

-

REKLAMA

– rozmowa z prof. dr. hab. n. med. Markiem Rudnickim


– Panie profesorze, w krajowych mediach pojawia się pana nazwisko w kontekście Stanu Wojennego, w szczególności dotyczące kopalni Wujek. Wśród komentarzy krąży opinia, że pana działania w pewnym sensie zmieniły zaplanowany przez SB tok wydarzeń.

 

Dostaję takie głosy od wielu znajomych z kraju. Mimo odległości i czasu, docierają do mnie również dziennikarze. Otóż w dniu 16 grudnia, podczas akcji SB na kopalni Wujek w Katowicach, wobec strajkujących przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego górnikom, ówczesne władze komunistyczne państwa użyły broni, czołgów, helikopterów, etc. Oczywiście SB i ci, którzy zaplanowali cały atak na górników, chcieli ukryć przed światem konsekwencje swoich działań. Stąd też karetki miały wozić poszkodowanych do zmilitaryzowanych szpitali (Szpital Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Katowicach oraz Szpital Górniczy w Katowicach Ochojcu). Oba były dość daleko od kopalni.

 

Zaś Centralny Szpital Kliniczny w Katowicach Ligocie, w którym pracowałem, był najbliższym kopalni, z okien było widać kominy i słychać było strzały, widać było krążące helikoptery. Po szybkiej dyskusji z kolegami z „Solidarności” (ówczesny Przewodniczący Komisji Uczelnianej „Solidarności w Śląskiej Akademii Medycznej – obecnie prof. dr Grzegorz Opala, prof. dr Andrzej Markiewicz, wówczas członek Komisji Oddziałowej „Solidarności” w szpitalu; dr Jerzy Bielawski, wówczas Przew. Komisji Zakładowej; ja byłem członkiem Prezydium Komisji Uczelnianej „Solidarności” przy Śląskiej Akademii Medycznej) udało mi się dotrzeć do radiotelefonu pogotowia ratunkowego w Izbie Przyjęć szpitala.

 

Nadałem dość stanowczym i służbowym tonem: „Od tej chwili wszyscy ranni i poszkodowani mają być transportowani do Centralnego Szpitala Klinicznego w Katowicach Ligocie”. Kierowcy karetek przyjęli to jako polecenie służbowe i karetki, jedna po drugiej, zaczęły podjeżdżać pod nasz szpital. Dodam też, że zespoły karetek, lekarze, sanitariusze, jakby tylko czekali na takie hasło, wiedząc, gdzie jest najbliższy szpital. Ich działania na miejscu, pod kopalnią zasługują na wielkie słowa uznania.

 

– Czy szpital był przygotowany?

 

Patrząc z mojej obecnej „amerykańskiej” perspektywy trudno mówić o jakimkolwiek przygotowaniu. Tutaj kilkakrotnie w ciągu roku są organizowane próbne akcje na wypadek masowych katastrof. Widzę, ile pracy trzeba włożyć, by wszystko „grało” w momencie potrzeby. Ale nic nie zastąpi serc, woli, a przede wszystkim poświęcenia ludzi. Tamtego grudniowego dnia właściwie wszyscy byliśmy razem. Natychmiast po ogłoszeniu tej wiadomości, wraz z czołowymi działaczami naszej ówczesnej szpitalnej „Solidarności”, nadaliśmy kierunek działania. Pracowaliśmy wszyscy razem: lekarze, pielęgniarki, salowe. Każdy wkładał maksymalnie dużo dobrej woli, czasu a przede wszystkim serca. Ludzie pracowali nie patrząc na godziny, płace. Zaczęto spontanicznie oddawać krew dla rannych, przyjętych do nas i do innych szpitali. Jako chirurg, ale również jako organizator, pozostawałem na izbie przyjęć, zajmując się wstępnym rozpoznaniem i kierując rannych do dalszego właściwego postępowania zgodnie z potrzebą.

 

– Ilu rannych przyjęto do szpitala?

 

Po nadanym komunikacie w ciągu kilkunastu minut pojawiły się pierwsze karetki. Przywieziono w sumie kilkudziesięciu poszkodowanych. Postrzeleni natychmiast przewożeni byli na sale operacyjne. Inni – ofiary pobicia, zatrucia gazami, bądź z problemami sercowymi – byli zaopatrywani przez odpowiednich specjalistów i jeśli bezwzględnie nie wymagali leczenia szpitalnego, nie byli nań przyjmowani.

 

– Właśnie, jak odbywało się przyjmowanie do szpitala?

 

To jest bardzo ciekawa historia. Po latach niewielu może rozumieć niektóre niuanse tamtych czasów. Dla lekarzy – i dla pracowników szpitala – liczyli się pacjenci. Nie tylko jak opatrzyć ich doraźnie, uratować życie, ale również uratować często ich przyszłość. Czy górnicy winni być przyjmowani pod swoimi nazwiskami, czy też nadawać im pseudo, jak w czasach wojny? Czy myśleć o leczeniu i ewentualnych konsekwencjach dla zdrowia, ubezpieczeniach, etc. (przy „tajemnym” nazwisku), czy też o więzieniu, prześladowaniach, nawet Sybirze dla górnika, jego rodziny (przy prawdziwym nazwisku).

 

To były dyskusje podczas jednoczesnego tamowania krwi, opatrywania oczu, kierowania na salę operacyjną, konsultowania, etc. Błyskawicznie ustaliliśmy, że należy zakładać podwójne historie choroby, jedną prawdziwą a drugą fikcyjną na wypadek dalszych prześladowań rannych i poszkodowanych. Część górników była opatrzona bez identyfikacji, nie mieli dokumentów i uznaliśmy, że nie ma potrzeby zostawiać ślad. Przygotowaliśmy również miejsca ukrycia. Miały to być windy do transportu zwłok. Proszę zrozumieć – pracowaliśmy jako lekarze, ale również była to działalność polityczna – jak zabezpieczyć rannych i ich rodziny przed represjami. Dodam też, że nie pamiętam, by wśród przywożonych do CSK w Ligocie był jakikolwiek funkcjonariusz SB lub ZOMO (Zmilitaryzowany Oddział Milicji Obywatelskiej). To z ich kałasznikowów i czołgów leciały kule w stronę górników, walczących o szacunek dla prawdy i pracy.

 

– Czy udało się uratować wszystkich?

 

Z wielkim szacunkiem i uznaniem dla całej szpitalnej społeczności CSK w Katowicach Ligocie mogę powiedzieć, że wszyscy poszkodowani i ranni górnicy po leczeniu u nas opuścili szpital o własnych siłach. Ranni byli operowani przez chirurgów, przy udziale np. ginekologów (dr Anna Wojciechowska-Wieja, aktywna działaczka i współzałożyciel naszej „Solidarności”). Dodam, że już we wczesnym okresie wydarzeń dwóch naszych neurochirurgów (obecny prof. dr Piotr Bazowski oraz dr Jerzy Stasiak) wraz z instrumentariuszką i narzędziami pojechali operować postrzelonych w głowę górników do zmilitaryzowanych szpitali. Jeśli chodzi o chirurgię, to klinika, kierowana wówczas przez prof. Zygmunta Górkę, zaoferowała im wszystko, co mogła, całe doświadczenie i wiedzę swojego zespołu, w którym przeplatali się i pracowali razem, obok siebie, członkowie Prezydium Uczelnianej „Solidarności” jak i sekretarze i członkowie Egzekutywy KU PZPR. W podejściu do chorych dominowała wspólna troska o ich zdrowie.

 

– A jak reagowała administracja szpitala?

 

Wydaje się, że w tych pierwszych godzinach, administracja szpitala została poniekąd zaskoczona rozwojem wypadków. W tym dniu, w tych pierwszych godzinach wydarzeń, społeczność szpitalna to było jedno wielkie wspólne polskie serce. Proszę też mnie dobrze zrozumieć – nasz szpital był jednym z największych i najbardziej nowoczesnych w Polsce, a jednocześnie bardzo spolaryzowany politycznie. Był to szpital komunistycznej wierchuszki Śląska i kraju, ale w którym powstała na samym początku jedna z czołowych organizacji „Solidarności”, nie tylko w skali służby zdrowia, czy też Śląska.

 

Dzięki naszym wcześniejszym doświadczeniom, jeszcze z czasów studiów, służyliśmy organizacyjną pomocą w tworzeniu nowych organizacji „Solidarności” w wielu innych instytucjach, kopalniach, byliśmy doradcami strajków, głodówek, etc. Zresztą, najkrócej określił to ówczesny sekretarz partii, późniejszy dyrektor szpitala, który powiedział o nas jako o „ognisku zarazy”. Jednocześnie CSK było miejscem pracy wielu sekretarzy, tajnych współpracowników, donosicieli, etc., którzy czynili swoją działalność dopiero w godzinach wieczornych i nocnych krytycznego dnia wydarzeń. Niezwykle dużo działo się w nocy z 16 na 17 grudnia. To wtedy pojawili się w szpitalu wojskowi prokuratorzy i inni ludzie władzy. Wtedy też „uzewnętrznili” się niektórzy SBecy.

 

– Podobno zachował pan dokumentację.

 

Udało mi się uzyskać i zabezpieczyć pełną kopię całej dokumentacji diagnostyki i leczenia górników w CSK (włącznie ze zdjęciami radiologicznymi, zdjęciami kul, etc.). Wedle mnie, była to jedyna taka kopia. Niektóre materiały były jedynymi oryginałami (np. zdjęcia fotograficzne kul, negatywy, zdjęcia radiologiczne). Potajemnie ukryłem to wszystko w domu. Niedługo potem zostałem ostrzeżony przed rewizją SB (taka to była Polska – pacjent żony pracujący gdzieś w centrali telefonicznej podsłuchał i przekazał taką informację).

 

Wszelkie materiały związane z działalnością opozycyjną i polityczną natychmiast wywiozłem do różnych dalekich znajomych (moi bliscy znajomi byli zwykle w podobnej sytuacji jak ja). Niestety, pomimo wielu lat od tamtego czasu, nie udało mi się ich odzyskać. Może gdzieś leżą, a może zostały przekazane do Urzędu Bezpieczeństwa.

 

– Minęło 30 lat…

 

Z tytułu moich późniejszych działań w Komitecie Biskupim Pomocy Więzionym i Internowanym wielokrotnie spotykałem się z rodzinami poszkodowanych górników. Staraliśmy się pomóc im, ich rodzinom. Kiedykolwiek jestem w Katowicach, zawsze zaglądam pod pomnik i krzyż przy kopalni Wujek (mój teść pracował tam przez 20 lat, żona przez kilka lat była lekarzem zakładowym na Wujku, a potem leczyła wielu górników podczas stanu wojennego jako neurolog w poradni w Ligocie). Kopalnia Wujek – jest to nazwa i miejsce znamienne i osobiste bardzo dla mnie, sądze, że dla nas wszystkich. To symbol tłumienia protestu i nadziei pokolenia, ale również miejsce wiary w słuszność sprawy.

 

W 30. rocznicę podjętych w szpitalu działań, 16 grudnia 2011 r., odsłonięto w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Katowicach Ligocie pamiątkową tablicę. Przypomina ona o „pomocy, która pozwoliła ochronić górników przed prześladowaniami SB”. Za jej przygotowaniem i upamiętnieniem wydarzeń stoją ponownie ci sami, którzy w ówczesnym czasie mieli wystarczająco dużo odwagi, by w trudnych momentach stanąć po wspólnej stronie walki o lepsze i godne jutro.

 

Upamiętnieniem tych wydarzeń zajmuje się komitet „Solidarność i Pamięć” zrzeszający tych, którzy przez wiele lat działali w opozycji. Koszt tablicy jest pokrywany z dobrowolnych wpłat. Będziemy wdzięczni za każdą wpłatę na ten szlachetny cel.

 

Wpłaty można dokonać na konto:

 

ZOZ NSZZ S SUM

w Katowicach,

86 1240 2959 1111 0010 4203 5555 z dopiskiem „tablica”.

 

Dziękuje za rozmowę.

 

Piotr Domaradzki

REKLAMA

2090995542 views

REKLAMA

2090995842 views

REKLAMA

2092792302 views

REKLAMA

2090996125 views

REKLAMA

2090996271 views

REKLAMA

2090996415 views