Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 10:35
Reklama KD Market
Reklama

Motyle w natarciu

Przy południowej granicy USA, w stanie Teksas, istnieje zarzewie poważnego kryzysu imigracyjnego. Ostatnio zamknięto tam bezterminowo sanktuarium motyli z powodu spiskowej działalności skrzydlatych owadów. Jak twierdzą liczni mniej lub bardziej stuknięci, których nigdy nie brakuje, motyla brać służy jako zasłona dymna dla przemytników nielegalnych imigrantów oraz ludzi parających się handlem dziećmi w celu wykorzystywania ich seksualnie.

Niewtajemniczony turysta, który jeszcze do niedawna mógł zwiedzać stuakrowy ośrodek o nazwie National Butterfly Center, nigdy by się nie zorientował, że motyle prowadziły przestępczą działalność. Jednak rzeczywistość jest inna. Mimo że fruwają sobie beztrosko, śpiewając czasami po polsku przebój Ireny Jarockiej pt. „Motylem jestem”, w istocie kamuflują fakt, iż przez rzekę Rio Grande cały czas przepływają liczni „nielegalni”, dla których po amerykańskiej stronie granicy zbudowano przy brzegu na terenie motylego sanktuarium specjalną przystań. Nie wiem, czy miejsce to zostało wzniesione przez motyle, czy też przez jakichś ludzkich konstruktorów, ale nie ma to większego znaczenia.

Dla przypomnienia, początek piosenki Jarockiej brzmi tak:

Motylem jestem

Na, na, na, na, motylem jestem

Pofrunę, gdzie nie byłam jeszcze

Zatrzymaj, bo nie wrócę więcej…

Tekst jest pozornie niewinny, ale w podtekście sugeruje, iż motyle są niebezpieczne, gdyż mogą przekraczać granicę bez wizy, a poza tym jak już gdzieś polecą, to więcej nie wrócą. Oczywiste jest zatem to, że mamy tu do czynienia z wrażą działalnością antyamerykańską.

Zamknięcie sanktuarium motyli wynika z tego, że placówka ta zaczęła dostawać rozmaite pogróżki od ludzi, którzy są święcie przekonani, iż za skrzydłami motyli odbywają się nielegalne operacje. Niedawno dwie kobiety odwiedziły to miejsce i zażądały wejścia na obszary zwykle nieudostępnione do zwiedzania, gdyż – jak argumentowały – to właśnie tam przybywają z Meksyku niezliczone tłumy nielegalnych imigrantów, w tym wielu takich, którzy zjawiają się nad Rio Grande w krótkich spodenkach i z kredkami w tornistrach. Gdy personel nie wyraził zgody na ich żądania, o mało co nie doszło do rękoczynów. Ale ostatecznie obie niewiasty zostały skutecznie wyproszone z sanktuarium, mimo iż jedna z nich twierdziła, że jest agentką Secret Service. Jak się później okazało, była jedynie agentką nieruchomościową, a zatem mogła tylko podpisywać umowy o kredyty hipoteczne, a nie wyroki śmierci wydawane na mordercze owady.

Gdyby ktoś zastanawiał się, dlaczego akurat to miejsce znalazło się na celowniku wyznawców spiskowej teorii dziejów, wyjaśnienie jest proste. W roku 2017 szefowie National Butterfly Center wytoczyli ówczesnej administracji Donalda Trumpa proces, gdyż sprzeciwiali się zbudowaniu tam granicznego muru, który – jak argumentowali – zniszczyłby mniej więcej dwie trzecie powierzchni sanktuarium. Od razu okazało się wtedy, że obiekt w miejscowości Mission w stanie Teksas jest siedliskiem zła, chronionym przez czujne bojówki motyli, wysługujących się rozmaitym lewakom, ateistom, rowerzystom i jaroszom, nie mówiąc już o gejach.

W momencie podejmowania decyzji o zamknięciu sanktuarium, w pobliskim McAllen odbywała się konferencja poświęcona skutecznemu ochranianiu południowej granicy USA. Jednym z uczestników był były doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego i kryminalista skazany za krzywoprzysięstwo, generał Michael Flynn. Nie wiem, co w czasie tego spotkania mówił, ale z pewnością był zadowolony z faktu, iż motylom skutecznie podcięto skrzydła i że mogą one zostać poddane przesłuchaniom przy pomocy waterboarding.

Gwoli ścisłości, mur na terenie National Butterfly Center nigdy nie powstał. Obecnie zapora graniczna ma długość 730 kilometrów i wiedzie przez głównie płaskie tereny. Za rządów Donalda Trumpa powstało tylko kilkadziesiąt kilometrów nowego muru, a niektóre inne odcinki poddano jedynie renowacji. Prezydent Biden zaraz na początku swojej kadencji wstrzymał wszystkie prace budowlane, co oznacza, że na południu USA powstał swoisty „krajobraz po bitwie”. Tereny wokół niedokończonych fragmentów muru usiane są nieutwardzonymi drogami dojazdowymi oraz gruzem powstałym w wyniku prac budowlanych. Na pagórkowatym i pustynnym południu Arizony, gdzie teren wymagał odpowiedniego przygotowania, porzucone place budowy zostawiły po sobie kompletny bałagan. Powstało wiele nieutwardzonych dróg dojazdowych do obszarów dawnych budów, a wiele fragmentów krajobrazu zostało drastycznie zmienionych na skutek eksplozji dokonywanych w związku z pracami. Prowizoryczne parkingi przeznaczone dla maszyn budowlanych oraz drogi prowadzące do miejsc inwestycji są obecnie puste lub zapełnione porzuconymi maszynami.

Aktywista przyrodniczy Laiken Jordahl budowę muru na obszarze Coronado National Memorial w Arizonie, objętego ochroną, nazywa „kompletnie surrealistyczną”. Dziś znajduje się tam długi na pół kilometra fragment muru, stojący niczym wyspa pośrodku niczego. Ani z lewej, ani z prawej strony tego fragmentu nie ma nic, co mogłoby uchodzić za dalszy ciąg ogrodzenia. Co więcej, budowa muru, w przeciwieństwie do tego, co mówił Donald Trump, sprawiła, że granica między USA a Meksykiem stała się łatwiejsza do przekroczenia. Powstałe na skutek prac budowlanych drogi sprawiają, że pieszym łatwiej jest pokonać obszar graniczny.

Biorąc to wszystko pod uwagę, motyle i ich sanktuarium nie mają większego znaczenia, gdyż do Stanów Zjednoczonych można przedostać się w wielu miejscach bez większych przeszkód. Nie zmienia to jednak faktu, iż National Butterfly Center pozostanie na razie nieczynne. Aż do czasu, gdy motyle nie zostaną poddane stosownej weryfikacji, a te, które okażą się szczególnie niebezpieczne, zostaną „wyeliminowane” przez nadepnięcie na nie butem władzy.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama