Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 10:35
Reklama KD Market
Reklama

Zagadka śmierci Debbie Wolfe

Mieszkańcy miasteczka Fayetteville w Karolinie Północnej do dziś zastanawiają się, co tak naprawdę wydarzyło się nad miejscowym stawem 36 lat temu. To wtedy, w grudniu 1986 roku, na jego dnie znaleziono zwłoki młodej kobiety. Policja twierdzi, że utonęła. Jednak dziwne okoliczności sprawy każą przypuszczać coś innego...

Przypadkowe utonięcie?

Śmierć przez utonięcie. Tak wykazały wyniki autopsji i taką konkluzję przyjęli śledczy wydziału kryminalnego biura szeryfa powiatu Cumberland wraz z pracownikami Stanowego Biura Śledczego Karoliny Północnej. Oficjalnie uznano, że do zgonu Debbie Wolfe nie przyczyniły się osoby trzecie, lecz zginęła w niefortunnym wypadku, wpadając do stawu i topiąc się.

A jednak rodzina zmarłej nigdy nie pogodziła się z oficjalną wersją przyczyny jej śmierci. Matka Debbie uważa, że jej córkę najprawdopodobniej zamordowano. Przypuszcza, że policja z jakichś powodów postanowiła zamieść sprawę pod dywan. Wokół śmierci Debbie zebrało się zdecydowanie nazbyt dużo niejasności. Praktycznie żadne z nich nie zostały rozwiane.

W 1986 roku 28-letnia wówczas Debbie Wolfe pracowała jako początkująca pielęgniarka w miejscowym szpitalu. Współpracownicy pamiętają ją jako osobę niezwykle oddaną swojej pracy i zawsze pogodną. Ostatni raz widziano ją o godzinie 4.00 po południu 26 grudnia, gdy wychodziła z pracy. Następnego dnia już się w niej nie zjawiła i nie odpowiadała na żadne telefony. Kiedy jej matka dowiedziała się, że córka nie stawiła się w szpitalu, zwróciła się do swojego męża, ojczyma Debbie, by udał się do jej domku nad stawem i sam sprawdził, co się z nią dzieje.

Ten nie zastał Debbie we wskazanym miejscu. Samo to nie było jeszcze niczym niezwykłym i nie dawało powodów do niepokoju. Natomiast wnętrze jej domu już tak. W środku panował spory i zarazem bardzo nietypowy jak na Debbie bałagan. Na podłodze walały się porozrzucane jakby w wielkim pośpiechu ubrania, a na podwórku nieuprzątnięte puszki po piwie. Mało tego, na automatycznej sekretarce nagrana została wiadomość od mężczyzny, który skarżył się, że Debbie opuściła dużo dni w pracy. A przecież zdaniem matki nic takiego nie mogło mieć miejsca.

Ponieważ dziewczyna nie dawała znaku życia, po czterech dniach policja wszczęła akcję poszukiwawczą. Jednak niczego nie znaleziono. W tej sytuacji rodzina zorganizowała na własną rękę ekipę płetwonurków. Co prawda policja dokonała oględzin stawu przy domku Debbie, podczas których rzekomo widać było, iż dno jest puste, ale matka musiała mieć pewność. W trakcie bardziej gruntownych poszukiwań nurkowie dostrzegli w wodzie beczkę. Dlatego zaraz następnego dnia zarządzono spuszczenie wody ze stawu. Wtedy odkryto ciało.

Znikająca beczka

Od samego początku wiele okoliczności w tej sprawie wydawało się nie składać w logiczną całość. Po pierwsze, po osuszeniu zbiornika nie znaleziono beczki. Policja tłumaczyła, że najpewniej to, co nurkowie wzięli za baryłkę, było nadmuchanym przez wodę płaszczem denatki. Takie tłumaczenie byłoby przekonujące, gdyby nie fakt, że beczka – która zawsze stała na podwórku i w której Debbie trzymała drewno do kominka – również zniknęła. Został jedynie wygnieciony przez lata ślad po niej.

Po drugie, zdaniem rodziców ubranie, które miała na sobie córka w momencie jej wyławiania, nie należało do niej. Spodnie były zdecydowanie za długie, buty były męskie i o kilka numerów za duże. Auto Debbie było zaparkowane na podjeździe w inny sposób niż zawsze, a siedzenie od strony kierowcy maksymalnie cofnięte. Tymczasem Debbie miała zwyczaj przysuwać je jak najbliżej kierownicy. Puszki po piwie znalezione na jej posesji pochodziły z browaru innej marki niż te, które zwykła pić Debbie.

Do listy dziwnych okoliczności dochodził jeszcze wspomniany wcześniej bałagan w jej domu i podejrzane nagranie na automatycznej sekretarce. Nie mówiąc już o wątpliwościach dotyczących samej tezy o utonięciu. Policja twierdzi, że brzeg stawu był gdzieniegdzie lekko oblodzony. Debbie mogła się więc poślizgnąć i rzeczywiście wpaść do wody. A ponieważ miała pewne problemy z plecami, teoretycznie mogła już nie być w stanie wydostać się z powrotem na brzeg. Problem polegał jednak na tym, że woda przy samym brzegu była głęboka jedynie na 2 cale, potem był bardzo lekki spadek i pięć stóp od brzegu woda sięgała co najwyżej kolan. Gdyby Debbie wpadła do stawu stojąc przy brzegu, po prostu podniosłaby się i wyszła z wody. Tymczasem jej ciało znaleziono 30 stóp od brzegu w głębszej wodzie powyżej pięciu stóp.

Jakim cudem się tam znalazła? Niektórzy spekulują, że morderca umieścił zwłoki w beczce, by przyspieszyć zatopienie ciała. Potem usunął beczkę, ponieważ mogły znajdować się na niej odciski jego palców lub inne ślady biologiczne.

Rodzina zmarłej zawsze żyła z myślą, że policyjni detektywi zignorowali ważne dowody w tej sprawie. Policja z kolei twierdzi, że śledztwo zostało przeprowadzone z całą starannością. Na ciele denatki nie znaleziono żadnych oznak wskazujących na morderstwo. Lekarz sądowy zdecydowanie wykluczył możliwość zabójstwa. A ponieważ sprawę dwudziestoośmiolatki zaklasyfikowano jako wypadek, zebrane dane nie zostały zachowane. Dziś do sprawy zagadkowej śmierci Debbie Wolfe nie można zatem już powrócić i zagadka prawdopodobnie już nigdy nie doczeka się rozwiązania.

Emilia Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama