Kilkanaście dni temu ujawniono obecny stan Zegara Zagłady (Doomsday Clock), który od 1947 roku pokazuje nam w ramach czasowej metafory, jak blisko jest do całkowitego unicestwienia ludzkości. Okazuje się, że stan zegara jest dokładnie taki sam jak przed rokiem – mamy 100 sekund do godziny 12.00, czyli umownego momentu, w którym wszystko trafi szlag.
Nie należy tego brać dosłownie. Przez następne 100 sekund nic wiekopomnego się nie stanie. Jest to tylko symbol tego, jak wielkiego bigosu sobie narobiliśmy. Zegar prowadzony jest od początku przez zarząd Bulletin of the Atomic Scientists na University of Chicago. Pierwotnie „zagłada” oznaczała zagrożenie wojną nuklearną, lecz koncepcja zegara ewoluowała tak, że na początku XXI wieku dodano do niej różne rodzaje broni nuklearnej, technologie zmieniające klimat oraz „nowe osiągnięcia w naukach biologicznych i nanotechnologii, które mogą spowodować nieodwracalne szkody”.
Pierwsze opracowanie graficzne zegara powstało w 1947 roku, gdy artystka Martyl Langsdorf (żona fizyka Alexandra Langsdorfa, pracującego nad Projektem Manhattan) została poproszona przez jednego z założycieli magazynu, Hymana Goldsmitha, o stworzenie okładki do wydania czerwcowego. Pomysł ten narodził się wśród grupy naukowców, którzy byli przerażeni niszczycielskim potencjałem broni atomowej. Wśród nich było kilka osób, które wcześniej przyczyniły się do zbudowania pierwszej bomby nuklearnej.
Na początek wskazówkę zegara umieszczono 7 minut przed północą, ale nie mam pojęcia dlaczego. Od tego czasu wskazówka była cofana lub posuwana do przodu 24 razy, w zależności od różnych wydarzeń na świecie. Niestety w roku 1953 do zagłady zostało tylko 2 minuty, po pierwszym sowieckim teście bomby atomowej i po późniejszych próbach z bronią termojądrową. Później bywało różnie. W roku 1963 zegar cofnięto do 12 minut przed północą, ponieważ Stany Zjednoczone i ZSRR podpisały pierwszy układ o zakazie prób z bronią nuklearną w atmosferze, w przestrzeni kosmicznej i pod wodą. Rok wcześniej świat znalazł się na skraju prawdziwej zagłady z powodu tzw. kryzysu kubańskiego, ale konflikt ten powstał i został rozwiązany tak szybko, iż na stanie Zegara Zagłady w żaden sposób się nie odbił.
W całej historii zegara najlepiej było w roku 1991, po upadku muru berlińskiego, kiedy wskazówka znajdowała się 17 minut przed północą. Niestety od tego czasu systematycznie pikujemy, a obecny poziom 100 sekund to najgorszy jak dotąd wynik. Nikt nie wie, co będzie dalej, ale jeśli Putin zaatakuje Ukrainę, być może od razu wybije północ na symbolicznym zegarze i damy sobie z naszą cywilizacją spokój raz na zawsze.
Nie wszyscy są zdania, że zegar wymyślony w Chicago jest pożyteczny i że można na nim polegać. Psycholog Steven Pinker wyraził w swoim czasie pogląd, że celem tego dziwnego narzędzia wydaje się „przestraszenie ludzi tak, by zaczęli się zachowywać racjonalnie”. Ponadto jest zdania, że przesuwanie wskazówki nie opiera się na obiektywnych danych i może być jest motywowane politycznie.
Jednak pierwotna motywacja powstania zegara nie miała z polityką nic wspólnego. W roku 1939 Albert Einstein i Leo Szilard wystosowali list do prezydenta Roosevelta, w którym ostrzegali przed niebezpieczeństwem wynikającym ze stworzenia w przyszłości „broni zdolnej do zniszczenia całego miasta”. Gdy zaś w roku 1942 naukowcy z University of Chicago po raz pierwszy rozszczepili atom i zrozumieli, że proces ten jest potencjalnie źródłem ogromnej ilości energii, niektórzy badacze pracujący w ramach Projektu Manhattan zaczęli mieć poważne wątpliwości co do prowadzonych przez siebie prac. Powstanie Zegara Zagłady wynikało z narastających obaw o bezpieczeństwo świata w obliczu powstania broni, która jest nas w stanie wszystkich błyskawicznie wykończyć.
W pewnym sensie pozycja wskazówki na tym zegarze nie ma większego znaczenia. W roku 2003 Martin Rees, kosmolog i astronom, powiedział: – Myślę, że nasze szanse na przetrwanie do końca obecnego stulecia są 50:50. Nie jest w tej opinii osamotniony. Badacze z Oxford University zebrali ponad 100 prognostyków naukowców, filozofów i socjologów, dotyczących przyszłości ludzkiej cywilizacji. Niemal wszystkie zawierają tezę, iż przetrwanie następnych 100 lat może się okazać niezwykle trudne.
A skoro tak, to po co mamy się przejmować jakimś sztucznym zegarem, który nie chodzi, nie tyka i którego nie można nawet nakręcić? Nawet jeśli jego wskazówka zostanie cofnięta o 15 minut, w każdej chwili możliwe jest to, że ugotujemy się w zbyt gorącym klimacie lub że rosyjski „car” przypadkowo odpali po goleniu jakąś wielką bombę. Może też w nas przydzwonić ogromny meteor albo w Yellowstone wybuchnie superwulkan, o którym różni spece gadają od lat. Możliwe jest nawet lądowanie na Ziemi jakichś morderczych kosmitów, choć przyglądając się amerykańskiemu Kongresowi można czasami odnieść wrażenie, że już wylądowali, ale jeszcze nie zaczęli akcji wycinania nas w pień, do czego potrzebny jest rozkaz Teda Cruza i Marjorie Taylor Greene.
Poważne zagrożenia istnieją zawsze, a ich obiektywna ocena jest trudna. W końcu wskazówka zegara od dwóch lat tkwi w tym samym miejscu, mimo że w tym czasie zmieniliśmy prezydenta, zaczęliśmy się szczepić przeciw koronawirusowi, pozwoliliśmy na styczniowy atak na Kapitol, wycofaliśmy się z Afganistanu, a dyktatorski kurdupel w Korei znowu zaczął strzelać rakietami. A wskazówka nie drgnęła ani do przodu, ani do tyłu. Słowem, zastój.
Andrzej Heyduk