Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 20:50
Reklama KD Market

Śmierć legendy

Ten cichy, niepozorny Kanadyjczyk był najwybitniejszym alpinistą swojego pokolenia. Szokował brawurowymi, solowymi wejściami na najwyższe i najbardziej niedostępne szczyty świata. W wieku 25 lat pojechał na Alaskę, by wraz z Ryanem Johnsonem wejść nową drogą na Mendenhall Tower. Nigdy nie wrócili z tej wyprawy. Trwające dziewięć dni gorączkowe poszukiwania pozostawiły więcej pytań niż dały odpowiedzi...

Z dala od reflektorów

Marc-André Leclerc dorastał w pobliżu Vancouver, w wiejskiej społeczności w Kolumbii Brytyjskiej. Region ten nie jest znany z alpinizmu czy wspinaczki w jakiejkolwiek formie. A jednak już jako czterolatek Marc-André znał wysokość Mount Everestu co do metra i potrafił wyrecytować wyczyny Edmunda Hillary’ego tak jak niektóre dzieci wymieniają nazwy dinozaurów.

W wieku 14 lat zaczął pracować na budowie z ojcem. Za zaoszczędzone pieniądze kupił liny i kilka sztuk używanego ekwipunku do wspinaczki po lodzie. Nauczył się nim posługiwać czytając stary wojskowy podręcznik przetrwania. Gdyby dostał ten sprzęt 60 lat wcześniej, byłby on najnowocześniejszy na rynku. – To nie było tak, że powiedziałem – och, chcę się zająć wspinaczką, a potem rodzice kupili mi dziesięciodniowy kurs z przewodnikami i mnóstwo nowego sprzętu – wspominał Leclerc w jednym z wywiadów. – Musiałem oszczędzać grosze i kupować byle jakie siekiery do lodu.

Pierwszym trenerem był geodeta – wspinacz amator w średnim wieku, który nauczył Leclerca wspinaczki lodowej, gdy chłopak był w liceum. Aby dostać się na szlaki, Marc-André jeździł autostopem, autobusem albo podwozili go rodzice lub siostra. Większość ekspedycji odbywał sam, powoli rozwijając swoją technikę wspinania się po skałach i lodzie. W swoim pokoju ćwiczył budowanie zabezpieczeń używanych przy wspinaczce, a w ramach praktyki wspinał się na słupy telefoniczne.

W swoich relacjach z podróży, które zamieszczał na blogu, Leclerc pisał: „W kierunku gór ciągnęło mnie poszukiwanie przygód, chęć poznania własnych ograniczeń, a także zanurzenia się w świecie tak pięknym, że na zawsze wrył się w moją pamięć”. Podziwiał bohaterów minionej ery górskich podbojów. „Wspinacze starej szkoły są znani ze swojej twardości (...) Bonatti (...) przemókł w deszczu, zamarzł, rozlał gaz do gotowania jedzenia, rozbił sobie palec młotkiem i odciął końcówkę, a mimo to ukończył trasę. W dzisiejszych czasach nie słyszy się o ludziach, którzy robią takie rzeczy”. Ale właśnie takie życie chciał prowadzić Leclerc, wracając do korzeni wspinaczki. – On ma własną misję – powiedział o nim wspinacz Steve House. – Jego sztuką jest alpinizm.

Leclerc wspinał się samotnie, z dala od świateł reflektorów, „znikając w otoczeniu jak duch tęskniący za echem samotnej przygody – pisał o nim dziennikarz J.D. Simkins. – Nie używał żadnych lin ani urządzeń komunikacyjnych podczas zdobywania szczytów w Kolumbii Brytyjskiej, na Alasce i w Patagonii”. Jako dwudziestolatek stał się jednym z najlepszych wspinaczy swojego pokolenia, zdobywając samotnie, z minimalnym ekwipunkiem, najwyższe szczyty świata.

Zaginięcie na stoku

W niedzielę, 4 marca, o 7.00 rano helikopter wyczarterowany z firmy Coastal Helicopters z Juneau wylądował na lodowcu Mendenhall. Słońce właśnie wzeszło, na niebie nie było ani jednej chmurki. Prognoza przewidywała, że układ wysokiego ciśnienia będzie się przemieszczał przez ten obszar co najmniej przez trzy dni, a pokrywa śnieżna wydawała się stabilna. Warunki do wspinania były wręcz idealne.

Wspinacze zamierzali zdobyć ogromną, północną ścianę Main Tower (2106 m n.p.m.) w masywie Mendenhall Towers. U jej stóp zostawili cały sprzęt, który nie był im potrzebny w trakcie wchodzenia. Miał się przydać dopiero następnego dnia, kiedy zamierzali przebyć na nartach 10-milowy szlak w drodze w dół. Wbili w śnieg narty i sondę lawinową, a do sondy przymocowali kamizelkę odblaskową, aby miejsce było widoczne z daleka. Następnie ruszyli w kierunku czarnej granitowej ściany. Planowali wrócić najpóźniej w środę wieczorem.

Tuż przed 10.30 rano w poniedziałek 5 marca Leclerc wysłał wiadomość do swojej dziewczyny, alpinistki Brette Harrington, która wspinała się w tym czasie z przyjaciółmi na Tasmanii: „Kochanie, jestem na szczycie! To była niesamowita wspinaczka”. Jakiś czas później jego matka dostała zdjęcie, na którym widać było panoramę otaczających go szczytów. „Piękne – odpowiedziała. – Gdzie jesteś?”.

Leclerc zawsze dzwonił do Brette, aby dać jej znać, że nic mu nie jest. Kiedy w środę nie skontaktował się z nią, napisała do niego: „Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Minęło trochę czasu od twojej wiadomości ze szczytu”. Nie dostała odpowiedzi, więc zadzwoniła do jednostki ratownictwa górskiego, aby sprawdzić, co się dzieje. Była środa rano.

Jeden z ratowników rozmawiał z Johnsonem przed wyprawą i wiedział, że planuje on powrót dopiero wieczorem tego dnia. Jednak zaniepokojona Brette nalegała, aby sprawdzili, czy wszystko w porządku. Wystarczyłoby, żeby sprawdzili, czy sprzęt pozostawiony u podnóża masywu ciągle tam jest. Gdyby go nie znaleźli, oznaczałoby to, że wspinacze już go zabrali i są w drodze na dół. Gdyby jednak zastali je w tym samym miejscu, nie byłoby wątpliwości, że Marc-André i Ryan utknęli gdzieś na stoku.

Przerwane poszukiwania

Następnego dnia Brette otrzymała telefon od ratownika, Gabe’a Haydena. „Brette – stwierdził Hayden – znaleźliśmy ich narty”. Hayden powiedział jej, że helikopter poleciał w góry i kamerą na podczerwień przeskanował teren, próbując wychwycić jakiekolwiek oznaki ciepła ciała. Poszukiwania okazały się bezowocne – nie było ich na szczycie ani nigdzie poniżej. Istniała obawa, że zostali przysypani przez lawinę. Zaczęto więc analizować wysyłane przez nich wiadomości tekstowe, aby odtworzyć możliwą drogę powrotu obu wspinaczy i w ten sposób zawęzić teren poszukiwań.

Wiadomość Marca do Brette została wysłana ze szczytu o 10.26 rano, a do matki ponad godzinę później. Było mało prawdopodobne, żeby mężczyźni spędzili tyle czasu na szczycie. A gdyby schodzili tą samą drogą, którą się wspinali, natychmiast straciliby łączność. Musieli pójść inną trasą i utknąć gdzieś w jednej z licznych szczelin. Ratownicy określili teren, który chcieli przeszukać w pierwszej kolejności, ale nagle załamała się pogoda. Silny wiatr i śnieg uniemożliwiły start helikopterów. W tym czasie w położonym u stóp gór Juneau zbierała się coraz liczniejsza grupa złożona z przyjaciół, rodziny oraz partnerów wspinaczkowych Leclerca i Johnsona. Wszyscy niecierpliwie czekali, aż będą mogli ruszyć na poszukiwania. Była sobota 10 marca.

Niebo się przejaśniło dopiero we wtorek, ale w ciągu sześciu dni od zgłoszenia zaginięcia Leclerca i Johnsona spadł ponad metr śniegu, co znacznie utrudniało poszukiwania. Helikopter w końcu mógł wystartować. Podczas przelotu nad szczytem ratownicy zauważyli częściowo zasypane ślady stóp, które prowadziły wzdłuż grani na wschód. Ślady kończyły się na szczycie żlebu, gdzie linia chłodnego, niebieskiego lodu opadała około 300 metrów w dół aż do dużej szczeliny u podstawy ściany. Na szczycie wisiał mały kawałek czarno-białego materiału, a wzdłuż grani prowadzącej do żlebu widać było część pomarańczowej liny…

Na temat tego, co się stało, można tylko spekulować. Tak ostrożni i przezorni wspinacze jak Marc-André i Ryan raczej nie popełnili błędu w zabezpieczaniu trasy. Być może więc kawał skały lub lodu spadł na nich, wyrywając kotwicę lub uderzając we wspinaczy i odrywając ich od skały. Jedną z branych pod uwagę możliwości było również zejście lawiny.

Według wszelkiego prawdopodobieństwa odpadli od ściany i znajdowali się w głębokiej szczelinie poniżej. Brette nalegała na kontynuację poszukiwań, ciągle licząc na to, że Marc i Ryan przeżyli, ale ratownicy zdawali sobie sprawę, że prawdopodobieństwo przeżycia pod śniegiem tyle czasu albo po upadku z takiej wysokości było bliskie zera. „Ze względu na okoliczności – napisano w komunikacie policji stanowej Alaski – Ryan Johnson i Marc-André Leclerc zostali uznani za zmarłych”.

Maggie Sawicka

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama