Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 20:24
Reklama KD Market
Reklama

Przeprowadzka na wodę

Jak by na to nie patrzeć, Ziemia zdaje się zmierzać raźno w kierunku katastrofy klimatycznej. Mieszkańcy naszego globu muszą coraz częściej stawić czoła rekordowym upałom, powodziom, huraganom, nie mówiąc już o politycznej głupocie, która prędzej czy później wszystkich nas może wykończyć. W związku z tym nie można się dziwić, że niektórzy myślą o radykalnych rozwiązaniach. Elon Musk marzy o skolonizowaniu Marsa, a inni chcą zakładać osiedla na Księżycu, na co z pewnością nie zgodzi się Pan Twardowski.

Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy – są to zamierzenia, których realizacja może zabrać większość obecnego wieku. Ponadto nie bardzo rozumiem, na czym polegałaby atrakcja mieszkania na Marsie. Jest tam zwykle zimno jak jasna cholera (-80 stopni F albo jeszcze mniej), a poza tym nie ma czym oddychać. Życie będzie musiało ograniczać się do izolowanych od atmosfery konstrukcji, w których niestety nie będzie miejsca na centra handlowe, bary, restauracje, księgarnie, kina, etc.

Ponieważ ucieczka z Ziemi wydaje się na razie dość odległą i niezbyt atrakcyjną perspektywą, być może czas pomyśleć o jakichś innych rozwiązaniach. Skoro, jak przewidują naukowcy, prędzej czy później arktyczne lody stopią się, a poziom wody w ocenach znacznie się podniesie, zalewając między innymi znaczne części Nowego Jorku, czemu nawet mafia nie jest w stanie zapobiec, czas rozważyć możliwość zamieszkania na pływających osiedlach. Wtedy poziom wody może się podnosić, ile chce.

Może to brzmieć nieco futurystycznie, ale nie dla Tona van Namena, szefa holenderskiej firmy Monteflore, która zbudowała osiedle Waterbuurt w Amsterdamie. Składa się ono ze stu domów, które nie posiadają piwnic, gdyż znajdują się na wodzie. Nie na jakichś sztucznych wyspach, nie na stałym lądzie, lecz na zakotwiczonych platformach. Do osiedla tego można wejść specjalnym pomostem albo też do niego popłynąć. Mieszkający tam ludzie są rzekomo bardzo zadowoleni ze swojego nawodnego życia. Wokół ich domów jest nieco zieleni, a dla dzieci zbudowano kilka placów zabaw. Poza tym z okien niektórych domów można łowić na wędkę ryby, na wypadek, gdyby istniejące tam sklepy miały jakieś problemy z zaopatrzeniem.

Należy przyznać, że Holandia jest wymarzonym krajem do prowadzenia tego rodzaju eksperymentów. Niderlandy są najniżej położonym terenem Europy, gdzie znaczne połacie ziemi znajdują się poniżej poziomu morza. 17 procent obecnego terytorium Holandii kiedyś stanowiło morskie dno, ale ludzka pomysłowość nie zna granic – morze zostało „wyrzucone”, a raczej zmuszone do odwrotu, a w jego miejscu powstały tzw. poldery, gdzie Holendrzy hodują tulipany.

Jeśli jednak morskie wody kiedyś wyraźnie się podniosą, morze z łatwością wszystko to ponownie zaleje, łącznie z tulipanami. W związku z tym całkiem sensowe jest szukanie takich rozwiązań jak osiedle Waterbuurt. Van Namen przyznaje, że początkowo jego pomysł był traktowany przez lokalne władze niemal jak żart. A potem pojawiły się kuriozalne problemy biurokratyczne. Po pierwsze, przepisy obowiązujące w Amsterdamie precyzują, jakie są dozwolone wysokości budynków mieszkalnych. Jednak w przypadku Waterbuurt domy wznoszą się w czasie przypływów, a potem opadają, a zatem konkretnej i stałej ich wysokości nie da się ustalić. Po drugie, był też początkowo problem praktyczny. Gdy do nawodnego bliźniaka wprowadzał się jeden lokator, ale drugiego jeszcze nie było, ciężar sprzętu i mebli powodował, iż dom stawał się holenderską wersją Krzywej Wieży w Pizie.

Dziś nie ma to już większego znaczenia. Wszystkie domy znalazły nabywców i problemy zostały rozwiązane. Tymczasem 55 kilometrów na południe od Amsterdamu, w porcie Rotterdam, Minke van Wingerden prowadzi podobny eksperyment, tyle że z krowami. W jednym z portowych doków zbudował nawodną zagrodę dla 40 krów, które nocą śpią w ich niezwykłym „hotelu”, tuż koło wielkich okrętów, a w dzień pasą się na niewielkiej łące w pobliżu portu. W tym niezwykłym gospodarstwie rolnym produkuje się mleko i ser, a wszystko to jest rozwożone elektrycznymi pojazdami po bezpośredniej okolicy. Nawet krowie odchody się nie marnują – są odpowiednio przerabiane i służą do nawożenia trawy na stadionie klubu piłkarskiego Feyenoord, który niestety nadal stinks, ale nie z tego powodu.

Ameryka na razie pozostaje w tyle, ale nie całkiem. Marc Collins Chen, stojący na czele firmy Oceanix, planuje zbudowanie nawodnego osiedla dla 10 tysięcy ludzi na powierzchni 75 hektarów, choć nie wiadomo jeszcze, czy projekt ten zostanie zrealizowany u wybrzeży USA, czy też w jakimś innym miejscu. Budowa ma się rozpocząć za kilka lat.

Mogłoby się wydawać, że są to pomysły bardzo nowatorskie, ale w gruncie rzeczy w przeszłości ludzie dość często mieszkali na wodzie. Do dziś istnieją domostwa plemienia Uru na jeziorze Titicaca w Boliwii, wzniesione na pływających, trzcinowych wyspach. Natomiast w Bangladeszu od dawna istnieją „pływające ogrody”, czyli unikalne tratwy splecione z chwastów, na których sadzone są warzywa i zioła.

Wydaje mi się, że ludzka ekspansja na otaczające nas wody ma znacznie więcej sensu niż latanie rakietami na odległe planety. Na planety takie powinni być przede wszystkim wysyłani tacy ludzie jak Mark Zuckerberg, bo założona przez niego na Marsie nowa wersja Facebooka w żaden sposób by nam nie zagrażała.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama