Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 20:28
Reklama KD Market
Reklama

Uzdrowiciel i szarlatan

Na kilka tysięcy znachorów zawsze znajdzie się jeden, który naprawdę uzdrawia. Istnieje wiele potwierdzonych przez lekarzy przypadków uzdrowienia, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż cudem. Takim autentycznym uzdrowicielem był Brazylijczyk Zè Arigó. Niepiśmienny robotnik, który nagle odkrył swoje niezwykłe zdolności. Wprowadzał ludzi w trans i wykonywał operacje, po których pacjenci wracali do zdrowia. Potwierdzały to badania lekarskie. Do dzisiaj nikt nie potrafi wytłumaczyć, jak to było możliwe...

Intymna historia

Takim cudownym uzdrowicielem był także Czech Jan Mikolásĕk. Agnieszka Holland nakręciła o nim film pt. Szarlatan. To zwodniczy tytuł, bo nie odnosi się do zdolności uzdrawiania przez Mikoláska, tylko do jego pokręconego życia. Mimo daru uzdrawiania, wielkiej pracowitości, nie był człowiekiem niezłomnym i szlachetnym. Miał kochanka, którego skutecznie ukrywał przed wszystkimi. W Polsce Mikolásĕk jest postacią zupełnie nieznaną, lecz u naszych południowych sąsiadów to wciąż żywa legenda.

W Czechosłowacji, jeśli ktoś sam się nie leczył u niego, to miał krewnego lub znajomego, który to robił. Z niektórych relacji, być może nieco przesadzonych, wynika, że wyleczył około 5 milionów ludzi.

Agnieszka Holland – której Szarlatana Czesi wystawili do Oscara – zapytana, dlaczego zdecydowała się robić film o Janie Mikolásku, powiedziała: – Zafascynowała mnie klasyczna historia. Jest intymna i jednocześnie bardzo epicka. A główny bohater też jest tajemnicą. Jan Mikolásĕk jest skomplikowany i pełen sprzeczności, wewnętrznych napięć, a jego ego i duma są tak wielkie, że spotkanie z kimś takim było fascynujące.

Mikolásĕk miał nieszczęście żyć w ciekawych czasach: I wojna światowa, II wojna światowa, faszyzm i później komunizm.

Dziwne oczy

Jan Mikolásĕk, podobnie jak jego ojciec, miał zostać ogrodnikiem. Praktykując u rodzica, poznał się na ogrodnictwie. Szczególnie upodobał sobie zioła. Wiedział, gdzie jakie rosną i jakie mają właściwości. Zbierał książki o ziołach. W wieku niespełna 30 lat musiał już mieć dobrą opinię jako ogrodnik, bo zdobył posadę ogrodnika u księcia Rajnera w Himbergu.

Na dworze w Himbergu poznał rezydującą tam panią Mühlbacherową. Była w podeszłym wieku. Diagnozowała choroby, patrząc na próbki moczu pacjentów. Ludzie uważali ją za szamankę i nazywali „siusiu babcia”. Po oględzinach starsza pani wypisywała recepty i wysyłała pacjentów do apteki po lekarstwa. Nigdy nie wzięła pieniędzy za diagnozę. Zarabiała na prowizji od leku sprzedawanego przez aptekarza.

Mikolásĕk przyszedł do niej po raz pierwszy jako pacjent, z ciekawości. Sprawdziła jego mocz, spojrzała mu w twarz i powiedziała: – Masz dziwne oczy. Kim jesteś? Mikolásĕk odrzekł: – Ogrodnikiem. Staruszka sprzeciwiła się: – Nie. Widzę coś innego. Będziesz uzdrowicielem.

Nadzwyczajny dar

Mühlbacher przyjęła młodego Jana na praktykę i nauczyła go diagnozowania chorób na podstawie oględzin moczu. Także wtajemniczyła go, jakimi ziołami leczyć różne choroby. Uroskopia to metoda rozpoznawania chorób znana od starożytności. Do dzisiaj jest praktykowana. Tylko że obecnie mocz bada się w laboratoriach, nie na oko i wyczucie. Mimo to Mikolásĕk w domu starszej pani był świadkiem, jak setki osób znajdowało u niej pomoc w wyleczeniu się z choroby.

Ktoś może niedowierzać, no bo jak można zdiagnozować chorobę, patrząc na mocz? Nie da się tego zrobić bez nowoczesnych metod analitycznych i badań medycznych. Jednak 70 lat temu obserwowanie moczu było powszechną praktyką lekarską – tradycją wywodzącą się z niemieckich podręczników medycznych, pisanych przez praktykujących lekarzy. I dało się w ten sposób zdiagnozować chorobę, choć nie zawsze. Jednak jeśli ktoś miał tak nadzwyczajny dar jak Mikolásĕk, to prawdopodobieństwo wykrycia choroby było ogromne.

Terapia najsłynniejszego czeskiego uzdrowiciela polegała na stosowaniu innowacyjnych kombinacji ziół. Mikolásĕk był bardzo skuteczny. Pomagał nawet w przypadku chorób, na które oficjalna medycyna nic nie mogła poradzić i które trudno było w ogóle zdiagnozować. Nawet lekarze podsyłali mu próbki moczu swoich pacjentów.

Agnieszka Holland, obecnie chyba najlepsza znawczyni jego życia, powiedziała: – Całkowicie oddawał się leczeniu. Uzdrawianie stało się dla niego jakimś imperatywem, narkotykiem i sensem istnienia, podłączeniem się do wieczności. Kiedy Mikolásĕk nie może leczyć, wpada w panikę czy wręcz szał. Wynika to zapewne z kompleksu Boga, który mają też wyjątkowi lekarze. Mają poczucie, że mogą kogoś przywołać z martwych. Że można wygrać ze śmiercią, zatrzymać fatalizm losu.

Szczególny dar Mikoláska rozpoznał także „cudowny doktor” Valentin Zeileis z Wiednia, uzdrowiciel i pionier elektrofizjoterapii. Zeileis leczył ludzi ze wszystkich zakątków świata. Wprost powiedział Janowi, że jego ogromna wiedza o ziołach doprowadzi go do wielkiej kariery uzdrowicielskiej.

Ani Mühlbacher, ani Zeileis nie pomylili się. Widocznie ludzie z jakimś niezwykłym darem rozpoznają innych ludzi z takim samym darem.

Mikolálsĕk rzucił ogrodnictwo. Jego pierwszymi pacjentami była rodzina. Wkrótce stał się znany w całych Czechach. Jego diagnozy sprawdzały się w niewyobrażalnie wysokim procencie. Mimo to nie uważał się za cudotwórcę, tylko za zielarza. Nie wykonywał żadnych magicznych rytuałów. Kiedy uznał, że nie może pomóc pacjentowi, kierował go do prawdziwego lekarza. Przynajmniej tak robił na początku swojej kariery.

Dwie tajemnice

W pracy Mikoláska można było wyczuć pewien mistycyzm. Często podkreślał, że w terapii ważna jest wiara w Boga. Sam był człowiekiem bardzo religijnym. Uważał, że jego moce są darem od Boga. Choć czasami jego religijność wydawała się podejrzana. Opowiadał, że pewnego dnia podczas zbierania ziół zasnął na polu kwiatów. Przyśniła mu się postać, anioł lub Chrystus, która powiedziała: – Zbieraj, pracuj, myśl i wierz tylko w siebie. Po tej wizji zamówił rzeźbę Chrystusa, wielkości człowieka, podobną do postaci ze snu. Ustawił ją w swoim ogrodzie. Klęczał przed nią i modlił się.

Lecz innym razem twierdził, że w uzdrowieniach dokonywanych przez niego nie ma nic nadprzyrodzonego, że jest tylko zielarzem z pewnym doświadczeniem.

Mikolásĕk skrywał dwie wielkie tajemnice. Pierwsza – podczas I wojny światowej musiał wziąć udział w rozstrzelaniu swojego przyjaciela. Druga – był homoseksualistą. Za jego życia nikt nie dowiedział się o żadnej z tych tajemnic. Janowi bardzo one ciążyły. Nie potrafił zaakceptować swej homoseksualnej natury. Agnieszka Holland, która starała się dogłębnie poznać swojego bohatera, tak o tym powiedziała: – Odmienna orientacja nie była zgodna z jego wyidealizowanym obrazem samego siebie – człowieka, który jest lepszą częścią świata, autorytetem. Postrzegał homoseksualizm jako swoją słabość i grzech. To wywoływało w nim różne strachy i agresję.

Ten wielki uzdrowiciel potrafił być podły i mściwy wobec swojej siostry i kochanka. Jakby przemoc była obroną przed odrzuceniem.

Wyleczyć prezydenta i króla

W okresie międzywojennym stał się kimś większym i bardziej znanym w Czechach niż obecni celebryci. Każdego dnia pod jego domem ustawiały się kolejki pacjentów z naczyniami z moczem. Kronikarz Václav Kovanda wspominał: „Ktokolwiek go odwiedzał, wchodził z butelką moczu i wychodził z paczką ziół i wiarą w wyleczenie. Uzdrowiciel wymieniał wiele listów z ludźmi na całym świecie. Także z tymi mieszkającymi w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Otrzymywał od nich butelki z moczem. Jedna z nich była od angielskiego króla Jerzego VI. A klinika z Chicago zaoferowała mu nawet zatrudnienie”.

W swoim pamiętniku Mikolásĕk napisał: „Samochody dyplomatyczne zaparkowane w ogrodzie. Leczyłem wysokich rangą ministrów i osobistości, duchowych dostojników, generałów, profesorów uniwersyteckich w tym profesorów wydziałów medycyny, znanych aktorów, wirtuozów”. I tak było. Uleczył nawet prezydenta Czechosłowacji, Masaryka. Ale kłamał, pisząc: „Nigdy nie biorę pieniędzy. Przede mną zamknięta, metalowa skarbonka, w której pacjent może zostawić dobrowolny prezent dla Czerwonego Krzyża lub gminy”.

Mikolásĕk żył z uzdrawiania i to na bardzo wysokim poziomie materialnym. Piękna willa z ogrodem, auta, własny ekskluzywny „szpital”, podróże z kochankiem. Przy tej liczbie pacjentów, których przyjmował, mógł być nawet jednym z najbogatszych ludzi w Czechosłowacji.

Próba na gestapo

Po zajęciu Czechosłowacji przez Niemców w 1939 roku gestapo zaniepokoiło się tłumami, które codziennie stały przed domem Mikoláska. Gdy Niemcy dowiedzieli się, że ci ludzie czekają na wizytę u znanego uzdrowiciela, postanowili skompromitować Mikoláska, ośmieszyć go w oczach Czechów. Niewykluczone, że także umieścić w obozie za szarlataństwo.

Wezwali go do siedziby gestapo w Pradze. Przygotowali 29 butelek moczu. Na każdej z nich były zapisane wiek i płeć pacjenta. Mikolásĕk bezbłędnie zdiagnozował choroby, oglądając mocz. Gestapowcy byli zdumieni. Jeden z nich, lekarz z zawodu, miał wykrzyknąć: – To wyjątkowe zjawisko w medycynie!

Wieść o wyjątkowym uzdrowicielu rozeszła się wśród Niemców. W konsekwencji Mikolásĕk musiał akceptować wizyty wyższych urzędników i oficerów niemieckich. Jednym z nich był Martin Bormann, prawa ręka Hitlera. Trzy razy przyjeżdżał do uzdrowiciela, który wyleczył go z kamieni nerkowych. Później Mikolásĕk tłumaczył się w pamiętnikach: „Zrozumiałe było, że nie wyrzucę takiego człowieka za drzwi ani żaden lekarz go nie wypędzi. To byłoby niepotrzebne samobójstwo, a nigdy nie byłem bohaterem”.

Upadek

Przed wojną jeden z pacjentów Mikoláska miał gangrenę. Groziła mu amputacja nogi, ale dzięki kuracji ziołowej uzdrowiciela uniknął amputacji. Po wojnie, gdy władzę w Czechosłowacji przejęli komuniści, ów pacjent okazał się być prominentnym działaczem komunistycznym – Antoni Zapotocky. Niedługo został prezydentem Czechosłowacji. I Zapotocky roztoczył opiekę nad swoim wybawcą, który nie chciał przyjąć do wiadomości, że czasy się zmieniły i już nie można żyć tak po pańsku jak przed wojną.

W szczytowym momencie stalinowskim styl życia Mikoláska był dla komunistów obelgą. Ale uzdrowiciel wciąż miał za protektora najważniejszą osobę w państwie. Do jego willi nikogo nie dokwaterowano, co wówczas było normą. Miał własnego szofera. Jeździł luksusowym amerykańskim kabrioletem Hudson Commodore 1947. A nawet organizował msze święte w swoim domu. Pacjentów, należących też do władz komunistycznych, dalej przyjmował w dużej liczbie. Ale, za radą swojego opiekuna Zapotocky’ego, sponsorował letnie obozy dla dzieci. Wyłożył pieniądze na lodowisko do hokeja i na miejskie kanały ściekowe.

Takie życie skończyło się dla Mikoláska w 1957 roku, gdy zmarł Zapotocky. Został aresztowany przez tajną policję w środku nocy. Napisał kronikarz Kovanda: „Nie pozwolili nawet mu się ubrać. Zabrali go w piżamie. Do rana obrazy, dywany, kosiarka, auto i wszystko inne, co miało jakąkolwiek wartość, zniknęło z domu”.

Został oskarżony o kolaborację z Niemcami, uchylanie się od płacenia podatków, korupcję, zawyżanie cen ziół, nielegalną budowę domu. Wyrok: 3 lata więzienia. Niski, jak na tamte komunistyczne lata i oskarżenia. Ale Mikolásĕk odwołał się od tego wyroku. Więc skazano go na 5 lat. Prasa komunistyczna komentowała werdykt sądu: „W ten sposób mamy nadzieję, że odrzucimy chwałę nie tylko cudownego doktora, ale także innych podobnych do niego szarlatanów”. Willa Mikoláska została przemieniona na dom starości.

Po zwolnieniu z więzienia Jan Mikolásĕk nigdy nie wrócił do uzdrawiania. Żył w biedzie, bo władza zabrała mu wszystko. Wędrował z miejsca na miejsce, aż jego przyjaciel z Pragi, lekarz Karel Urbanek, zaproponował mu gościnę w swoim domu. Mieszkał u Urbanka do śmierci w 1973 roku. Na jego pogrzeb w katedrze św. Wita przyszły tłumy.

Pod koniec życia Mikolásĕk napisał w swoim pamiętniku: „Nigdy nikogo nie pobiłem, nigdy nikogo nie uderzyłem, nigdy nie zabiłem milionów wrogów, jak wielu z tych, którzy zyskali nieśmiertelność. Byłem tylko zielarzem, a moim zadaniem było łagodzenie cierpienia i przedłużanie życia. Wiem, że żyłem dziwnie, ale użytecznie”.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama