Wśród różnych internetowych oszustw prym od lat wiedzie tzw. przekręt nigeryjski, określany również jako przekręt 419, choć nie wiem, dlaczego. W pierwotnej formie polegał na zachęcaniu potencjalnej ofiary dużą kwotą pieniędzy w zamian za pomoc – na przykład w załatwieniu formalności dotyczących fikcyjnego spadku lub wygranej na loterii. Odmianą tego przekrętu jest też składanie atrakcyjnych ofert sprzedającym, którzy wystawiają na licytacje drogi towar, np. komputery, telefony komórkowe, itd. Oferowana sprzedającemu kwota znacznie przewyższa rynkową wartość towaru, co od razu winno budzić podejrzenia, ale nie budzi, bo frajerów nigdy nie brakuje.
Moją ulubioną formą nigeryjskiego oszustwa są e-maile, w których odbiorca jest zawiadamiany o tym, że właśnie dostał w spadku wielkie pieniądze, ale musi wpłacić „niewielką opłatę operacyjną”, by kasa mogła zostać przelana na jego konto. Innym wariantem są listy od „nigeryjskiego księcia”, który ma dysponować fortuną i chce ją zainwestować przy naszej pomocy. W przekręcie płatność ma się odbyć poprzez serwisy Money Gram lub Western Union.
Wszystko to jest szyte tak grubymi nićmi, że należałoby się spodziewać, iż nie da się na coś takiego nabrać, tym bardziej że listy od oszustów pisane są zwykle fatalną angielszczyzną. Polacy dostają też czasami e-maile skomponowane po polsku, tyle że jest to polszczyzna tak pochromolona, że trudno ją zrozumieć (à propos, dlaczego nigeryjski książę miałby pisać cokolwiek po polsku?).
Oto krótki przykład (w oryginalnej pisnowni) prozy nigeryjskiego listu: “Hi Seller, My name is Mrs faith eric from the Spain,i saw your item on the Auction,I am interested in buying the item from you,provided its in good working condition and quality am ready to add US$30.00 to the price listed so as to close the auction on the items which is needed urgentlly by a client of mine in Africa.Expecting your reply ASAP so as to proceed with the payment via Bidpay Auction Payments,Let me know if my offer is okay. Thanks Mrs Faith Eric”. Jest w tym tekście tyle błędów, że już po pierwszym zdaniu można się zorientować, że to oszustwo.
Mimo to, jak twierdzi amerykańskie Better Business Bureau, w roku 2019 Amerykanie dali się tymi idiotycznymi listami oszukać na łączną sumę 703 tysięcy dolarów. Powstaje w związku z tym proste pytanie – dlaczego? Doktor Frank McAndrew z Knox College w stanie Illinois twierdzi, że wynika to z faktu, iż w sumie dość prymitywni oszuści kuszą ludzi wielkim i łatwym do osiągnięcia zyskiem. A ponieważ spora część Amerykanów nie potrafi poprawnie pisać po angielsku, e-maile pełne gramatycznych byków nie budzą u nich większych podejrzeń. A wystarczy zadać sobie tylko kilka prostych pytań, takich jak: dlaczego pisze do mnie, zwykłego szaraka, nigeryjski monarcha, dlaczego potrzebuje akurat mojej pomocy i dlaczego próbuje tworzyć coś skrajnie kalekiego w języku Kochanowskiego? Polacy nie gęsi i swój język mają, ale zapewne nawet gęś mogłaby coś lepszego napisać po polsku.
Jednakowoż przekręt nigeryjski nie jest jedyną ani nawet główną metodą internetowego nabijania w butelkę. Dwie inne metody są równie popularne. Jedna z nich dotyczy zachęcania ludzi do inwestowania w przeróżne „piramidy finansowe”, co pozornie jest szansą na spore zyski, ale zawsze kończy się tak samo – utratą pieniędzy. Średnio każda ofiara tego rodzaju oszustw traci nieco ponad 8 tysięcy dolarów.
Natomiast druga metoda dotyczy tzw. sweetheart scams, które żerują na głupocie i naiwności ludzi szukających w sieci partnerów. W serwisach randkowych tworzone są fałszywe konta, przy pomocy których oszuści kontaktują się z ofiarą, wymieniają się zdjęciami, etc. A gdy wytworzą się po pewnym czasie pewne relacje między ofiarą i fikcyjnym partnerem, proszą o pomoc finansową, udając, że nagle znaleźli się w niezwykle trudnej, czasami dramatycznej wręcz sytuacji życiowej. Na tym ludzie dający się nabrać tracą średnio 6 tysięcy dolarów. To też szyte jest zwykle bardzo grubymi nićmi, a może nawet powrozami, ale potencjalna miłość nie zna granic.
Jestem pewien, że wkrótce kobiety na całym świecie zaczną dostawać elektroniczne listy od nigeryjskiego księcia, który będzie twierdził, że szuka partnerki na resztę życia, by się z nią dzielić ogromną fortuną i wieść dostatnie życie w wielkim pałacu na przedmieściach Lagos. Wszystkie te przekręty są monotonne, prymitywne i teoretycznie bezużyteczne, ale nie znikną aż do momentu, w którym zapasy frajerów się skończą, na co na razie się nie zanosi.
Zawsze mnie ciekawiło to, czy te wszystkie przesyłki internetowe rzeczywiście pochodzą z Nigerii, czy też są tworzone w różnych częściach świata, np. w moskiewskich piwnicach czy też w indyjskich slumsach. Nawet kiedyś usiłowałem to sprawdzić, w imię chorobliwej dociekliwości, przez zanalizowanie tzw. adresu IP nadawcy. Adres był istotnie zlokalizowany w Nigerii, ale niestety niczego to nie dowodzi, bo ja też mogę pisać korespondencję siedząc w domu w USA, ale elektronicznie udając, że jestem w jakimś zupełnie innym zakątku naszego globu.
Kiedyś też dostałem e-mail z Nigerii, w którym znajdował się numer telefonu. W związku z tym wykręciłem ten numer. Odebrała jakaś uprzejma kobieta, mówiąca z wyraźnym akcentem rosyjskim, która podziękowała mi za kontakt i poprosiła o podanie numeru mojego konta bankowego oraz kilku innych informacji. Nie mogła wiedzieć ta nieszczęsna niewiasta, że nawet gdybym jej podał namiary bankowe, mogłaby co najwyżej liczyć na wykradzenie z konta obu moich dolarów.
Andrzej Heyduk