Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 22:26
Reklama KD Market
Reklama

Loty nad lodową pustynią

W grudniu 1911 roku Norweg Roald Amundsen jako pierwszy człowiek w historii dotarł do południowego bieguna Ziemi. Wyprzedził w tym wyścigu Roberta Scotta, podróżnika i oficera brytyjskiej marynarki wojennej. Przez następne siedem lat kolejne wyprawy badały Antarktydę, zwykle w skrajnie trudnych warunkach...

Najtrudniejszy obszar globu

Kontynent ten, który jest niemal dwukrotnie większy od Australii, w 98 proc. pokryty jest polarną czapą lodową o średniej grubości prawie 2 kilometrów. Jest to najzimniejszy, najsuchszy i najbardziej wietrzny obszar naszego globu. Czasami występują na nim temperatury rzędu -90 stopni C, przez co nie jest on zasiedlony na stałe przez ludzi, choć niemal zawsze przebywa tam ponad tysiąc osób pracujących w stacjach badawczych. Antarktyda posiada własną faunę i florę, ale tylko organizmy przystosowane do skrajnego zimna są w stanie tam przetrwać, w tym wiele rodzajów bakterii, grzybów i nicieni. Stałymi mieszkańcami kontynentu są też pingwiny.

O istnieniu Antarktydy ludzie nie wiedzieli aż do XIX wieku, choć już w starożytnej Grecji spekulowano, że istnieje „gdzieś na południu” tajemniczy ląd Terra Australis (Ląd Południowy). Koncepcję tę zaproponował Arystoteles, a następnie rozwinął tę myśl Ptolemeusz, umieszczając ów ląd na swoich mapach. Pod koniec XVII wieku odkrywcy stwierdzili, że Ameryka Południowa i Australia nie są częściami legendarnego Lądu Południowego, jednak geografowie wciąż umieszczali na mapach nieznany kontynent, o rozmiarach znacznie większych niż te obecnie potwierdzone.

Gdy w końcu pierwsza wyprawa dotarła w XIX wieku do wybrzeży kontynentu, nie nazwano go Terra Australis, gdyż wcześniej użyto tej nazwy w przypadku Australii. Wynikało to z błędnego założenia, iż na południe od australijskiego kontynentu nie mogą istnieć żadne dalsze lądy, czyli że niemożliwe jest coś „jeszcze bardziej południowego”.

Eksploracja lądowa Antarktydy zawsze była niezwykle trudna i niebezpieczna. Jednak w roku 1928 George Wilkins po raz pierwszy w historii dokonał przelotu nad tym kontynentem na pokładzie niewielkiego samolotu, rozpoczynając w ten sposób erę badania Antarktydy z powietrza. Gdy przelatywał nad biegunem południowym, otworzył okno i zrzucił na Ziemię manifest ozdobiony brytyjską flagą i zawierający proklamację przypisującą nowy ląd Wielkiej Brytanii. Był to jednak gest bez większego znaczenia.

Kiedy badacze zorientowali się, że dominacja jakiegokolwiek kraju nad lodową pustynią nie będzie miała większego znaczenia ekonomicznego i strategicznego, w latach 50. XX wieku podpisane zostało międzynarodowe porozumienie, na mocy którego Antarktyda ma na zawsze pozostać terenem neutralnym i zdemilitaryzowanym. Początkowo układ ten został podpisany przez rządy 16 krajów, ale dziś liczba sygnatariuszy wynosi 46.

Białe plamy na mapie

W ślady Wilkinsa poszedł następnie Amerykanin Richard Byrd. Wykonał on kilkanaście lotów i sporządził na podstawie swoich obserwacji kilka map, które wykazywały, iż Antarktyda była znacznie większa niż przypuszczano. Te wczesne loty były niezwykle ryzykowne. Piloci w tamtych czasach nie posiadali urządzeń nawigacyjnych i radia, przez co latali praktycznie w ciemno, polegając głównie na obserwacji wzrokowej. Główny problem polegał na tym, iż często trudno było rozróżnić wzrokowo ląd od nieba, co bywało przyczyną niebezpiecznej dezorientacji pilotów. Ponadto jakakolwiek awaria samolotu w czasie lotu oznaczała niemal pewną śmierć załogi. Nawet jeśli pilot zdołałby wylądować, przeżycie więcej niż kilkunastu godzin w ekstremalnych warunkach było wykluczone.

W październiku 1956 roku pilot samolotu LC-47 Douglas Skytrain, należącego do amerykańskiej marynarki wojennej, dokonał czegoś, co uważane było za niemożliwe. Wylądował dokładnie na biegunie południowym, a następnie z powodzeniem wystartował i bezpiecznie wrócił do bazy. Dziś nikt nie ryzykuje tego rodzaju wyczynów, gdyż nie mają one większego znaczenia praktycznego.

Obecnie na kontynencie znajduje się ok. 50 pasów startowych, zwykle dość prowizorycznych, ale wyposażonych w urządzenia radiolokacyjne. Australijczycy zamierzają też wkrótce rozpocząć budowę pasa betonowego. Dziś nad Antarktydą najczęściej latają samoloty Havilland Twin Otter, które nadają się do tego zadania dlatego, iż są bardzo wytrzymałe, potrafią lądować w trudnych warunkach, a do startu potrzebują dość krótkiego pasa. Wykorzystywane są też maszyny Douglas Dakota-Skytrain, mimo że są już dość przestarzałe. Od kilku lat nad Antarktydą latają też drony badawcze, ale posiadają dość ograniczony zasięg.

Awiacja w okolicach bieguna południowego pozostaje ryzykownym zajęciem. Niektóre pasażerskie linie lotnicze oferują przeloty widokowe oraz normalne rejsy kursowe, ale nie są to trasy zbyt popularne. W listopadzie 1979 roku w czasie lotu widokowego nad Antarktydą samolot DC10 linii Air New Zealand uderzył w zbocza wulkanu Erebus. W katastrofie tej zginęło 257 osób i jest to największa tragedia w historii nowozelandzkiego lotnictwa. Natomiast przed dwoma laty chilijska maszyna wojskowa C-130 Hercules rozpadła się w czasie lotu nad Antarktydą, co spowodowało śmierć 38 osób. Nigdy nie ustalono przyczyn tego wydarzenia.

Dzięki badaniom zapoczątkowanym przed prawie 100 laty przez Wilkinsa, i kontynuowanym następnie przez rzesze innych awiatorów, dziś znany jest nam dokładny kształt kontynentu oraz jego rozmiary. Jednak nie jest to wiedza pełna, gdyż nadal istnieją obszary Antarktydy, które nie zostały dokładnie zbadane. Na niektórych mapach nawigacyjnych znaleźć można napisy typu „w tym miejscu zaobserwowano w 1967 roku masyw górski”, ale żadnych szczegółów topograficznych nie ma. Istnieją też na mapach liczne „białe plamy”, które wynikają z tego, że dany obszar nie został jeszcze odpowiednio opisany.

Krzysztof M. Kucharski


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama