Panie profesorze, nie jest łatwo namówić pana na amerykańską refleksję katyńską w 65. rocznicę zbrodni. A przecież to pan nie dopuścił do... śmierci zbrodni katyńskiej w świadomości Zachodu, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych. Pańska praca naukowa z 1948 roku o odpowiedzialności za mord polskich oficerów cztery lata później doprowadziła do przyjęcia przez Kongres USA słynnego Raportu Maddena, zaś pańska książka "Death in the Forest" doczekała się przekładów na 14 języków. Zajmowanie się tym tematem przyniosło zaciekłe usiłowania wyeliminowania pana z obiegu, w tym trzy zmachy na pana życie. Także zaangażowanie wielu Amerykanów, którzy zetknęli się ze zbrodnią i starali się nie dopuścić do odejścia jej w niepamięć, nie wyszło im na zdrowie. Co pan czuje, kiedy III RP honoruje wysokimi odznaczeniami za ujawnienie zbrodni 48 Polaków, Rosjan, Białorusinów i Ukraińców oraz żadnego Amerykanina?
Proszę nie oczekiwać ode mnie jakiegokolwiek komentarza. Jeszcze ktoś pomyśli, że upominam się o coś dla... siebie. Historia jest cierpliwym i sprawiedliwym sędzią. Ona oceni...
Czy uważa pan, że problem: Ameryka wobec Katynia jest problemem rzeczywistym, a nie tylko spekulatywnym?
Jest to zagadnienie bardzo realne. W ogromnej mierze determinowane przez politykę zagraniczną prezydenta Franklina Delano Roosevelta wobec zbrodni katyńskiej, jaką prowadził w latach 194345. Praktycznie od momentu odkrycia zbrodni do jego śmierci.
Badając ten problem miał pan przecież bardzo ograniczony dostęp do źródeł. Jak pan sobie radzi?
Istotnie, dostępne dokumenty dyplomatyczne na ten temat wyróżniała naiwność, zdawkowość czy wręcz kłamstwo przez przemilczanie i zatajanie. Musiałem więc polegać na świadkach, bezpośrednich obserwatorach lub uczestnikach "sprawy katyńskiej". Przeprowadziłem bezpośrednie wywiady z prof. Georgeąem Kennanem charege dąaffaires USA w Moskwie w latach 194446; premierem Stanisławem Mikołajczykiem, generałem Władysławem Andersem, dowódcą Armii Polskiej w Związku Sowieckim, Józefem Czapskim, który poszukiwał tam jeńców polskich, trzema ambasadorami, ośmioma generałami, pułkownikiem US Army Johnem H. Van Vlietem świadkiem niemieckiej ekshumacji w Katyniu, a także z jednym z sekretarzy premiera Winstona Churchilla. Pozwoliło to na konstrukcję spójnego wizerunku polityki Roosevelta wobec Katynia.
Nie należy mieć złudzeń: formowanej poprzez jego obowiązania sojusznicze jak i priorytety strategii wojennej.
Należy rozpocząć od stwierdzenia, że polityka aliantów zależała tylko od trzech osób: Churchilla, Roosevelta i Stalina. Wszelkie porozumienia i wynikające z nich zobowiązania jak też różnice zdań były ustalane na ich osobistych spotkaniach. Dlatego też presja na nich była i to jest słabo powiedziane ogromna. Karta Atlantycka, Teheran, Jałta to niektóre przykłady tego nacisku. Dystansując się od wyrażania usprawiedliwiania Roosevelta, trzeba stwierdzić, że w 1943 r., kiedy Niemcy odnaleźli groby w Katyniu, jego sytuacja była bardzo trudna. Wiązało się to z sytuacją na frontach wojny.
Przybliżmy ją.
Oąkey. Amerykańskie lotnictwo przeprowadziło pierwszy nalot na Niemcy. Wywiad aliancki odkrył, że Niemcy w trzech niezależnych ośrodkach badawczych pracują nad bombą atomową. Irak ogłosił wojnę z Niemcami. Trwała bitwa o przełęcz Kaserin w Afryce Północnej. W Waszyngtonie rozpoczęła się konferencja na temat konwojów alianckich. Odbyły się też konferencje na Bermudach i w Trydencie.
Armia Von Paulusa skapitulowała pod Stalingradem. Armia Czerwona zdobyła Kursk, a cztery miesiące później 4 miliony niemieckich i sowieckich żołnierzy walczyło na łuku Kurskim w największej bitwie pancernej II wojny światowej. Występowały wewnętrzne problemy z zaopatrzeniem surowcowym.
Ponadto prezydent USA był pod naciskiem 38 narodów ubiegających się o pomoc wojenną i ona była udzielana. Trwał program LendLease, w ramach którego Związkowi Sowieckiemu przekazano m.in. 7 milionów par butów; Anglii 50 niszczycieli; 10 milionów dolarów polskiemu Państwu Podziemnemu, ltd.
W nawale tych spraw i presji na prezydenta, odkryte zostają przez Niemców w okolicy Smoleńska groby polskich oficerów.
Nieuchronnie wyłaniała się przez Rooseveltem kwestia priorytetów. Możemy je uszeregować?
Powtarzając za prof. Benedictem: 1. wygrać wojnę w sojuszu ze Stalinem; 2. stworzyć Organizację Narodów Zjednoczonych ze Związkiem Sowieckim w jej składzie 3. zapobiec przyszłym wojnom, poprzez wprowadzenie Związku Sowieckiego do społeczności międzynarodowej i ustanowienie zasady współpracy międzynarodowej; 4. zostać po raz czwarty prezydentem USA.
Oczywiście Roosevelt ponosił także odpowiedzialność za wewnętrzną sytuację Ameryki i nastroje społeczeństwa ponoszącego trudy wojny. Doliczyłem się ponad stu wprowadzonych przez niego podczas wojny przepisów mających chronić ludzi pracy. Obsesyjnie wręcz zastanawiał się jak jego decyzje odbiorą "zwykli Amerykanie". Oto świadectwo Eleonory Roosevelt, żony prezydenta: "Powiedziałam mu, jak bardzo zaszokował mnie fakt, że Estonia, Litwa i łotwa zostały oddane Związkowi Sowieckiemu, bo tak chciał Stalin, zamiast domagać się by pozostały wolne i niezależne. Zapytał wówczas: "A ilu Amerykanów poszłoby walczyć o wolność Estonii, Litwy i łotwy? Odpowiedziałam: "Zapewne niewielu". Roosevelt ciągnął dalej "Musiałem przewidywać, co by było, gdybym podjął decyzję wymagającą wojny i doszedłem do wniosku, że trudno zakładać, by wolność tych krajów była dla obywateli Stanów Zjednoczonych wystarczającym powodem do wszczęścia wojny".
Miał rację w tych ocenach. Amerykanie wcale nie rwali się do wojny za innych. Wśród tej presji, żądań 38 państw, gehenny zagłady 6,5 miliona żydów, także i Polacy apelowali o sprawiedliwość dla siebie.
I tak dochodzimy do reakcja Roosevelta na zbrodnię katyńską...
Ujawnienie zbrodni katyńskiej wywołało szereg dziwnych reperkusji. Bliski przyjaciel prezydenta Roosevelta, który zbliżył się do prawdy o sowieckim sprawstwie mordu został przeniesiony na odległą placówkę dyplomatyczną na... Samoa. Analogicznie, uległa załamaniu kariera pułkownika US Army, który spełniając swój obowiązek, złożył sprawozdanie z pobytu w Katyniu. Amerykański wywiad wojskowy odmówił Kongresowi (sic!) wglądu w jego raport, a ten ostatecznie... zaginął.
Równocześnie rząd amerykański był w posiadaniu innych, wiarygodnych i dobrze udokumentowanych materiałów dowodzących sowieckiej odpowiedzialności za zbrodnię katyńską: raportu płk. Szymańskiego dla armii USA; raporty wywiadu brytyjskiego; raporty polskiego wywiadu; raportu ambasadora USA w Moskwie w latach 194143, admirała Williama H. Standleya; raportu zespołu śledczego Johna F. Cartera dla prezydenta Roosevelta; raportu Anthonyąego DrexelBiddleąa, amerykańskiego ambasadora przy rządzie polskim na wychodźstwie; raportu ambasadora Georgeąa Earleąa, specjalnego wysłannika ds. bałkańskich; raportu pułkownika US Army Johna H. Van Vlieta (z którym przeprowadziłem wywiad trwający ponad dwa dni).
Jasno i dobitnie trzeba stwierdzić, że ze wszystkich tych dokumentów wynikało, iż za mord na polskich oficerach odpowiedzialny jest rząd sowiecki.
W tym czasie przywiązywano jednak decydującą wagę do wspomnień z Katynia, jakie spisała Kathy Harriman, córka ówczesnego ambasadora USA w Moskwie, której Stalin polecił zorganizować kuriozalną "ekskursję" na miejsce zbrodni. Podróżowała luksusowym pociagiem należącym ongiś do cara, w towarzystwie młodego attache Johna Melby, obsługiwana przez lokajów i kelnerów we frakach. Kawior podawano wiadrami, w szampanie można się było kąpać.
To prawda. W posiadaniu Departamentu Stanu znajdował się jeszcze jeden dokument dotyczący Katynia. Był to "raport" napisany przez Kathleen Harriman, 25letnią córkę amerykańskiego ambasadora w Związku Sowieckim w latach 194346. Odwiedziła Katyń, gdy trwała tam sowiecka ekshumacja, wykonywana po wyparciu z tych terenów Wehrmachtu. Okazało się, że Departament Stanu USA bardziej skłonny był wierzyć relacji pannie Harriman niż raportom swoich dwóch ambasadorów, ministra, dwóch pułkowników, wynikom badań prezydenckiego zespołu śledczego i raportom wywiadów brytyjskiego i polskiego. Kiedy od 21 września 1944 r. do 5 lipca 1945 r. w Departamencie Stanu przygotowywał się do objęcia obowiązków ambasadora w Warszawie Arthur Bliss Lane, wręcz domagał się wiarygodnych informacji na tak ważny dla Polaków temat zbrodni katyńskiej. Jak sam powiedział, jedynym "dokumentem", do jakiego zdolał dotrzeć, była... relacja panny Harriman. No comments.
Idźmy zatem w ten las. Co się działo ze wspomnianymi przez pana raportami zawodowców? Wiadomo?
Udało mi się to ustalić. Pułkownik Henry I. Szymański, amerykański oficer łącznikowy do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, otrzymał upomnienie z Departamentu Wojny "za stronniczość na rzecz polskiej grupy o nastawieniu antysowieckim". "Polska grupa" to rząd RP w Londynie, któryoddał do dyspozycji aliantów ponad 360 tys. żołnierzy Armii Krajowej i ponad 120 tys. żołnierzy bohatersko bijących się z Niemcami na Zachodzie. Bardziej dramatyczna jest historia pułkownika Johna H. Van Vlieta. Przebywał w niemieckiej niewoli i znalazł się w grupie jeńców z siedmiu krajów, przywiezionych do Lasu Katyńskiego. Niezależnie od celów niemieckiej propagandy,pozostaje faktem, że Van Vliet na własne oczy widział ekshumację prowadzoną przez Międzynarodową Komisję Czerwonego Krzyża i wyrobił sobie własny sąd na temat odpowiedzialności za zbrodnię katyńską. Po uwolnieniu, 22 maja 1945 roku złożył raport gen. Claytonowi L. Bissellowi, zastępcy szefa sztabu d/s wywiadu i podyktował go w jego biurze. Generał opatrzył raport gryfem "ściśle tajne", a autorowi wydał rozkaz milczenia w tej sprawie. Tyle dokument widziano. Zniknął i nigdy go nie "odnaleziono". Kariera pułkownika uległa zakończeniu.
Znacznie bardziej spektakularnie potraktowany został zdolny dyplomata George Howard Earle, do momentu zainteresowania się zbrodnia katyńsk bliski przyjaciel prezydenta. Roosevelt osobiście zdymisjonował ministraambasadora z misji na Bałkanach i wysłał na... Samoa na Pacyfiku. Earleąa, który wcześniej był dyplomatą w Bułgarii i Austrii, w 1943 r. awansował na specjalnego wysłannika prezydenta
Roosevelt pisał: "Z troską przyjąłem do wiadomości twój zamiar opublikowania niepochlebnej opinii o jednym z naszych sojuszników. Wiedz, że nie tylko sobie tego nie życzę, ale stanowczozabraniam ci publikowania jakichkolwiek informacji czy opinii o którymkolwiek z naszych sojuszników, jakie mógłbyś zdobyć podczas pracy lub służby w marynarce wojennej Stanów Zjednoczonych". Po tygodniu Earle dostał rozkaz udania się na Samoa. Dla zdolnego dyplomaty, człowieka wielkiej energii i wysokich standardów etycznych była to klęska życiowa. Napisał kolejny list do prezydenta, z prośbą o zmianę decyzji.
Earle pojechał na Samoa, gdzie przebywał aż do śmierci Roosevelta. Wówczas natychmiast wezwano go do Waszyngtonu, gdzie szef kadr marynarki wojennej i doradca prezydenta do spraw marynarki wojennej, przeprosili go, zapewniając, że z zesłaniem na Samoa US Navy nie miała nic wspólnego. Ten co miał, spoczywał już na cmentarzu Arlington. Kariera Earleąa była złamana.
Z tego co pan mówi wynika, że prezydent Roosevelt dobrze wiedział co się stało w Katyniu, kto ponosi odpowiedzialność za zbrodnię na Polakach, ale po prostu nie był zainteresowany ujawnieniem prawdy? Dlaczego?
Niewątpliwa życzliwość żywiona wobec Stalina wynikała u Roosevelta z jego zobowiązań sojuszniczych i struktury priorytetów politycznych. Tragedia polskich oficerów zgładzonych w Lesie Katyńskim nie mogła naruszać ani jednych, ani drugich, a to nastąpiłoby niewątpliwie w przypadku ujawnienia prawdy i opowiedzenia się Stanów Zjednoczonych po stronie Polski, a przeciw Związkowi Sowieckiemu.
Wyjaśnienie sprawy Katynia za tej prezydentury nie miało najmniejszych szans powodzenia.
Takie nastawienie do spraw polskich widać też w decyzjach Roosevelta o podziale świata na strefy wpływów w Teheranie i w jego arogancji wobec polskich granic w Jałcie . W 1967 r. generał Władysław Anders opowiadał mi w Londynie, że dwie polskie dywizje, które walczyły pod Monte Cassino, chciały zbuntować się po tej konferencji, ale szczęśliwie temu zapobieżono. Z kolei George Kennan w wywiadzie, jakiego mi udzielił mówi: "Wiele osób w Departamencie Stanu, a także w sferach rządowych w Waszyngtonie, nigdy nie pogodziło się z tym, że Roosevelt i Churchill zaakceptowali granicę, którą Związek Sowiecki wytyczył sobie z Polską na skutek paktu
Ribbentrop Mołotow". Sprawa polska nie miała w Waszyngtonie wielu szans. Roosevelt okazał się grabarzem prawdy katyńskiej?
Tak, ale na krótko. Stosunek Roosevelta do Katynia każe przypomnieć słowa Abrahama Lincolna: "Co jest moralnie złe nie może być dobre politycznie". Roosevelt nie pojmował tego. Dla kontrastu, rozumiał to jego ambasador w Polsce Artur Bliss Lane, który dał piękne świadectwo moralności w polityce pisząc książkę "I Saw Poland Betrayed" ("Widziałem Polskę zradzoną"). O obu tych postaciach, w 65 rocznicę zbrodni należy pamiętać.
Trzeba też pamiętać, że prawda okazała się silniejsza niż prezydent, który wygrał wojnę.
Dlaczego?
Osobowość Roosevelta definiuje jego rozmowa ze znanym aktorem amerykańskim. Powiedział mu: "Są dwaj wielcy aktorzy w Ameryce ty jesteś tym drugim". Wydawało mu się, że jest w stanie zagrać każdą rolę i będzie podziwiany.
To jednak w Stanach Zjednoczonych pamięć o zbrodni katyńskiej była podtrzymywana. Ameryka ostatecznie przechowała polską pamięć aż do czasu, kiedy Polska doczekała warunków, aby zająć się nią samodzielnie. Czy Polska o tym pamięta?
To prawda, że Katyń ocalał w Ameryce. Instytucjonalnym straźnikiem i depozytariuszem tej pamięci stała się powołana w 1952 roku przez Kongres USA Komisji Rayąa Maddena, którą obok niego tworzyli; George Dondero, Daniel Flood, Foster Furcolo, Alvin OąKonski, Thaddeus Machrowicz, Timothy Sheehan, szefemradcą był John Mitchel, a pełnym poświęcenia inwestygatorem Roman Puciński. Czy Polska o tym pamięta, to problem Polski. Skoro jednak Instytut Pamięci Narodowej uczynił mnie Kustoszem Pamięci Narodowej, ja nie pamiętać i nie przypominać nie mogę.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał:
Waldemar Piasecki, Brush Prairie, Washington