Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 22:32
Reklama KD Market
Reklama

Koniec świata?

Cywilizacje, jakie istniały na przestrzeni miliardów lat we Wszechświecie, zginęły w niebycie. Nawet ślad po nich nie pozostał. Te, które istnieją, znajdują się za daleko, abyśmy mogli wiedzieć o nich cokolwiek. Ludzka cywilizacja też się kiedyś skończy. Są tylko pytania: kiedy i w jaki sposób?

Oksfordzki Instytut Przyszłości Ludzkości poinformował: szanse, że do końca XXI stulecia jakaś katastrofa wymiecie ludzkość z powierzchni Ziemi, wynoszą 15 procent. Jest więcej instytucji, które zajmują się zagrożeniami egzystencjalnymi. Wszystkie zgodnie twierdzą, że największe bezpośrednie naturalne zagrożenie dla Ziemi i ludzi stanowią asteroidy i wulkany...

Asteroidy

Wbrew pozorom przestrzeń kosmiczna nie jest ogromną pustką, szczególnie wewnątrz naszego Układu Słonecznego. Przemierzają ją najczęściej asteroidy – obiekty wielkości od kilku metrów do setek kilometrów. Podobnie jak planety obiegają Słońce. Jednak ich orbity nie są tak uporządkowane jak orbity planet. Czasem tory asteroid krzyżują się z torami planet.

65 milionów lat temu w Ziemię uderzyła asteroida wielkości dziesięciu kilometrów. Wywołało to globalny kataklizm. Wyginęły dinozaury i nie wiadomo, ile innych gatunków zwierząt. Ludzi jeszcze nie było na Ziemi.

Obecnie szanse, że w ciągu najbliższych 100 lat w Ziemię uderzy duża asteroida, są bardzo małe. A nawet jeśli jakiś potężny kawał skały uderzy w Ziemię, to można się pocieszać, że najprawdopodobniej nie trafi w miasto. Tereny miejskie zajmują zaledwie trzy procent powierzchni naszej planety.

W 1908 roku asteroida wielkości 10 metrów spadła na Syberii nad rzeką Podkamienna Tunguzka. To był teren niezamieszkany na przestrzeni setek kilometrów. Więc, choć nastąpiła eksplozja 185 razy silniejsza niż wybuch bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę, nie doszło do katastrofy humanitarnej. Na szczęście asteroidy nie są radioaktywne.

O zbliżaniu się dużego obiektu do Ziemi dowiemy się dużo wcześniej, nim spadnie. Naukowcy potrafią określić, gdzie dany obiekt znajdzie się za pięć, dziesięć, a nawet 100 lat. Niebo jest bez przerwy obserwowane w poszukiwaniu jeszcze niewykrytych zagrożeń. Zdarzają się jednak niebezpieczne przeoczenia.

Co pewien czas okazuje się, że jakiś obiekt umknął uwadze aparatury czy ludzkim oczom. W sierpniu 2020 roku asteroida wielkości auta osobowego minęła Ziemię w odległości niespełna 4 tysięcy kilometrów. W odległościach kosmicznych to tak, jakby musnęła czubki wieżowców w Chicago. Została dostrzeżona dopiero wtedy, gdy już się oddalała.

Jednak na asteroidy Ziemianie mają już dość pokaźny arsenał środków zapobiegawczych. Mogą zmienić trajektorie ich orbit, by minęły Ziemię w bezpiecznej odległości. Posłużą temu między innymi pociski z bronią jądrową, które ludzie skonstruowali przeciwko sobie. Na przyszły rok NASA i Europejska Agencja Kosmiczna zaplanowały ćwiczenie polegające na wystrzeleniu sondy, która uderzy w asteroidę Didymos. Didymos to obiekt podwójny, o średnicach 780 i 150 metrów. Nie zagraża Ziemi, znajduje się w odległości wielu milionów kilometrów od niej. Będzie to pierwsza w historii próba zmiany orbity ciała niebieskiego.

Można mieć nadzieję – ale czy pewność? – że w obliczu zagrożenia z kosmosu państwa posiadające broń atomową zjednoczą się i „wywalą” tę groźną broń przeciwko intruzowi z przestrzeni kosmicznej. To byłoby podwójne zwycięstwo.

A więc, jeżeli chodzi o zagrożenie ze strony asteroid, możemy być raczej spokojni. Jest coś o wiele groźniejszego.

Superwulkany

Na Ziemi jest około 20 superwulkanów. Podejrzewa się, że nie o wszystkich jeszcze wiemy. Ostatnio odkryto superwulkan w Arktyce. Wybuch superwulkanu zdarza się średnio co 50-100 tysięcy lat. Ostatni taki wybuch miał miejsce 26,5 tysiąca lat temu w okolicach Taupo w Nowej Zelandii.

W dziejach Ziemi wulkany spowodowały znacznie więcej katastrof w przyrodzie niż cokolwiek pochodzącego z kosmosu. Instytut Przyszłości Ludzkości uznał superwulkany za naturalne zagrożenie, które niesie w sobie największe prawdopodobieństwo doprowadzenia do wyginięcia ludzkości. A lista środków zaradczych... nie istnieje. Tymczasem ryzyko wybuchu superwulkanu w najbliższym czasie – bo, że kiedyś wybuchnie, to pewne – jest pięć razy większe niż możliwość, że w naszą planetę uderzy większa asteroida.

Bryan Walsh – autor książki Koniec świata. Krótki przewodnik po tym, co nas czeka – nie oferuje żadnego pocieszenia, pisząc: „Nie ma na Ziemi takiej siły przyrody, która stanowiłaby dla ludzkości większe egzystencjalne zagrożenie niż superwulkan”. Przed tym żywiołem nie da się w żaden sposób obronić ani zatrzymać katastrofy.

Erupcja Toby

Superwulkan Toba w Indonezji wybuchł tylko raz, około 74 tysiące lat temu. Erupcja Toby przyćmiła Słońce i sprowadziła na Ziemię wulkaniczną zimę. Średnie temperatury obniżyły się o 10 do 16 stopni. Nie byli bezpieczni nawet ci, którzy mieszkali tysiące kilometrów od Toby. Bo – jak wyjaśnia Bryan Walsh – strumienie lawy są gwiazdorami każdej erupcji, ale tak naprawdę wybuch wulkanu zabija za pomocą pyłu.

Naukowcy określają erupcję Toby mianem „najgorszego kataklizmu, jaki kiedykolwiek spotkał rodzaj ludzki”. Sam Walsh dodaje, że z dużą pewnością ludzkość ani wcześniej, ani później nie była tak blisko wyginięcia.

Kilka lat temu opublikowano wyniki badań geologicznych, z których wynika, że komora magmowa pod wulkanem Toba jest wypełniona w takim stopniu, że erupcja jest nieunikniona. Poza tym z ziemi nad Tobą wydobywają się gorące opary o zapachu siarki. Co kilkanaście lat ryby w jeziorze Toba masowo wymierają. Jak ustalono, winę za to ponosi wysoka temperatura dna jeziora, która powoduje intensywne ogrzewanie się wody.

Laacher – blisko Polski

Jeden z superwulkanów, Laacher, leży na zachodzie Niemiec. 530 kilometrów od granicy z Polską. W 2012 roku odkryto pierwsze sygnały, że wulkan zaczyna się budzić. Ostatnia erupcja Laachera miała miejsce 10 tysięcy lat temu. Obszar na terenie doliny Renu został wówczas pokryty siedmiometrową warstwą pyłów i pumeksu. Erupcja trwała kilka dni. W promieniu 60 kilometrów od epicentrum wybuchu zostało unicestwione życie roślinne i zwierzęce.

W 2019 roku naukowcy raportowali, że pod wulkanem zebrała się magma. Wypełniła wszystkie zbiorniki i kanały magmowe. Oznaką tego są coraz częstsze trzęsienia ziemi odnotowywane w tym miejscu. Występują głęboko, od 10 do 40 kilometrów pod ziemią. Póki co mają niewielką siłę.

Wstrząsy i zbieranie się magmy świadczą o tym, że do wybuchu może dojść w każdej chwili. Można się go spodziewać w najbliższych miesiącach, choć również za kilkadziesiąt lat. „Chwila” w czasie geologicznym ma dużą rozpiętość. Kiedy dojdzie do wybuchu Laachera, Polacy też ucierpią. Ale to mieszkańcy Ameryki mają dużo większe powody, aby bać się superwulkanu.

Piekło w Yellowstone

Superwulkan w Parku Narodowym Yellowstone jest najlepiej przebadanym wulkanem na świecie. I cały czas jest monitorowany za pomocą przeróżnej aparatury. Superwulkan Yellowstone wybuchał ponad 2 miliony lat temu, 1,3 miliona lat temu i 640 tysięcy lat temu. Nadeszła pora jego kolejnej erupcji. I wielu naukowców nie kryje, że wybuch Yellowstone opóźnia się z nieznanych im przyczyn.

Komora magmowa Yellowstone mierzy 30 kilometrów szerokości i 15 kilometrów głębokości. Pomiary wykazały, że strumienie rozgrzanej materii rozciągają się na obszarze 640 kilometrów i sięgają do głębokości 320 kilometrów. Pod powierzchnią Parku Yellowstone znajduje się dostateczna ilość materiału, aby wywołać mocniejszą erupcję niż trzy poprzednie.

Tego, co wówczas mogłoby się wydarzyć, nie jest w stanie przedstawić żaden film katastroficzny. Piekło na Ziemi. Niewyobrażalny Armagedon. W powietrze wylecą miliardy ton siarki, skał i popiołu wulkanicznego. Chmura pyłu wytryśnie na wysokość 50 kilometrów, odcinając Ziemię od promieni słonecznych. Żaden samolot nie wzbije się w powietrze.

W pierwszej kolejności umarłoby życie w promieniu tysiąca kilometrów od Parku Yellowstone. Najbardziej czarne scenariusze mówią, że eksplozja zniszczy cały amerykański kontynent. Kiedy z prądami strumieniowymi gazy i popioły okrążą Ziemię, na świecie zapanuje ciemność. Temperatura znacznie się obniży. Nastanie wulkaniczna zima, przypominająca epokę lodowcową, która doprowadzi do wyginięcia życia na Ziemi. Z czasem głód dopadnie każdego. Ludzie zaczną walczyć o pożywienie. Może ocaleje, gdzieś na wyspach oceanicznych, kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Będą musieli od nowa tworzyć cywilizację.

Wojna atomowa?

Najbardziej prawdopodobne to samozagłada, czyli wojna atomowa. W arsenałach mocarstw znajdują się dziesiątki tysięcy głowic jądrowych, które wywołują nie tylko straszliwe eksplozje, ale ponadto rozsiewają zabójcze promieniowanie. Kto nie zginie od razu, znajdując się blisko miejsca eksplozji, umrze później w wyniku napromieniowania. Radioaktywne pyły rozniosą się po całej planecie. Jedzenie i woda zostaną skażone. Tu już nie pomoże schronienie się na oceanicznej wysepce.

Zmiany klimatu to też samobójstwo ludzkiej cywilizacji, tylko odroczone w czasie. Choć jesteśmy tego coraz bardziej świadomi, niewiele robimy, aby uniknąć zagłady w przyszłości.

Bryan Walsh wiele uwagi poświęca też rozwojowi biotechnologii jako nowemu zagrożeniu. Napisał: „Dla małej grupy ludzi, może nawet dwu-trzyosobowej, nie byłoby czymś trudnym zabić 100 milionów ludzi za pomocą broni biologicznej. W tym momencie na naszej planecie mieszka może milion osób, którzy, pracując w laboratoriach, posiadają odpowiednią wiedzę biotechnologiczną”. To tak, jakby milion osób miało bomby atomowe. W końcu wciąż nie ma pewności, czy obecna pandemia Covid-u wzięła początek od zakażonego nietoperza na chińskim targu, czy wyszła z laboratorium.

O zagrożeniu ze strony sztucznej inteligencji, która może zapanować nad ludźmi, niech się martwią następne pokolenia.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama