Ekstradowany Polak do końca nie przyznawał się do winy
Z Joanną Marszałek rozmawia Joanna Trzos. Podcast "Dziennika Związkowego"powstaje we współpracy z radiem WPNA 103.1 FM
Ława przysięgłych powiatu Lake w czwartek uznała Marka Joskę winnym zarzutu zabójstwa przez lekkomyślne postępowanie (reckless homicide) w związku ze śmiertelnym wypadkiem, do którego doszło w Lake Forest w 1995 roku. Polak, ekstradowany do Stanów Zjednoczonych w zeszłym roku po 25 latach, stanowczo domagał się procesu z ławą przysięgłych, przekonany o tym, że zostanie oczyszczony z zarzutów. W środę na ławie świadków opowiedział własną wersję wydarzeń.
Joanna Marszałek
Dziennik Związkowy
Zaledwie dwie godziny zajęło ławie przysięgłych powiatu Lake w czwartek 2 września uznanie winnym Marka Joski – 67-latka, który w grudniu 1995 r., będąc pod wpływem alkoholu spowodował śmiertelny wypadek, jadąc pod prąd po US Highway 41 w Lake Forest na dalekich północnych przedmieściach. Josko zderzył się wówczas z dwoma pojazdami. Pierwszy kierowca doznał tylko niewielkich obrażeń. Kierowca drugiego auta, 26-letni Dennis Bourassa z Waukegan, zmarł na miejscu.
„Dokładnie wszystko pamiętam”
Na sali sądowej nr 810 w sądzie okręgowym powiatu Lake w Waukegan zapadła cisza. Po raz kolejny wszystkie oczy zwróciły się w stronę drzwi w lewym tylnym rogu, skąd zaczęli wychodzić sędziowie przysięgli. Każdy z nich trzymał przed sobą żółtą kopertę. Większość spośród 16 sędziów przysięgłych – dziesięciu kobiet i sześciu mężczyzn – stanowiły osoby młodsze i w średnim wieku. Ich twarze w maskach nie zdradzały żadnych emocji, oprócz powagi, a oczy skierowane były najczęściej w dół. Kolejno zajmowali swoje miejsca w ławie po lewej stronie sali oraz, dla zachowania dystansu, części sali przeznaczonej dla publiczności.
Na miejscu dla świadka stał w towarzystwie polskiego tłumacza oskarżony Marek Josko. Wysoki, szczupły 67-latek, ze starannie zaczesanymi siwymi włosami, w okularach i niebieskiej masce, w środę 1 września 2021 r. po raz pierwszy miał okazję opowiedzieć swoją wersję wydarzeń z grudnia 1995 r. Rozprawy przed ławą przysięgłych domagał się od ponad roku, odkąd po raz pierwszy stanął przed amerykańskim sądem po ekstradycji z Polski w czerwcu 2020 roku. „Wierzę w zbiorową mądrość i doświadczenie dwunastu sędziów przysięgłych i liczę na nich” – mówił Josko podczas przesłuchania na Zoomie pod koniec maja.
Josko zwrócił się w stronę sędziego George’a Stricklanda, podniósł prawą rękę i przysięgał mówić prawdę. „Czy gotowy jest pan zgodnie z prawdą opowiedzieć, co się wydarzyło 9 grudnia 1995 r.?” – upewnia się obrońca Reed Nixon. „Dokładnie wszystko pamiętam” – odpowiada rzeczowo Josko.
Praca, warsztat, kolega
Jednak gdy przez kolejną ponad godzinę strony wysłuchują zeznań mężczyzny, staje się jasne, że przedstawiona przez niego wersja wydarzeń w dużym stopniu odbiega od tej przedstawionej przez prokuraturę i podpartej zeznaniami kilkunastu wezwanych przez nią wcześniej świadków.
Do Stanów Zjednoczonych przyjechałem latem 1990 roku – zeznaje Josko za pośrednictwem tłumacza. Początkowo na konsultacje medyczne, potem postanowił zostać. Wybrał Chicago, bo miał tu znajomego. Po jakimś czasie dostał ofertę pracy w firmie zajmującej się konstrukcjami stalowymi i spawaniem. Pracował 5-6 dni w tygodniu, głównie w Chicago, a pieniądze wysyłał żonie w Polsce. Czy jeździł do Lake County do pracy lub osobiście? „Jestem tu pierwszy raz w życiu” – odpowiada Josko. Wiele pytań dotyczy również znajomości języka angielskiego. „Bardzo słaby” – określa Polak swój poziom języka teraz i w 1995 roku. Dzień wcześniej były policjant z Lake Forest zeznawał, że po wypadku mężczyzna cały czas rozmawiał z nim po angielsku, choć z mocnym europejskim akcentem.
W dniu poprzedzającym wypadek, 8 grudnia, Josko był w pracy do 6 wieczorem – zeznaje. Tego dnia pracowali w downtown. Po pracy miał pojechać do warsztatu samochodowego w Chicago, by naprawić zepsutą lampę w swoim minivanie. Wizyta w warsztacie przedłużyła się o około dwie godziny, a tego wieczora w planach było jeszcze spotkanie z kolegą w Wheeling. Mężczyzna zaprzecza, jakoby tego dnia, w pracy czy w warsztacie, wypił jakikolwiek alkohol.
„Pamiętam, że nie piłem”
Obrońca prosi, by Josko opisał warunki panujące tego dnia na drodze. Było bardzo zimno, około minus czterdzieści – zeznaje Polak. Początkowo „były przebłyski” widoczności, lecz gdy dojechał z ulicy Fullerton do ulicy Cicero „mgła była jak to” – Josko pokazuje biały ekran, na którym wyświetlane są dokumenty stanowiące dowody rzeczowe. „Lód na szybie był jak igły” – relacjonuje oskarżony. „Momentami nie mogłem nic widzieć. Gdy próbowałem przyspieszyć, zarzucało autem”. Jadąc we mgle po nieznanej drodze, Josko miał zobaczyć znak z napisem Wisconsin. Wówczas zorientował się, że się zgubił. Planował zatrzymać się na jakiejś stacji i zawrócić, ale póki co pomyślał, że najbezpieczniej będzie jechać lewym pasem przy betonowej barierze, oświetlając ją światłami. Wówczas przez ułamek sekundy zobaczył z naprzeciwka światła. „Potem było uderzenie i huk” – zeznaje Josko.
Co pamięta z pierwszych chwil po wypadku? Nic – ani rozmowy z policjantem, ani jazdy karetką do szpitala, konfrontacji z personelem, prób wyrywania kroplówki, przeprowadzanych testów i innych momentów, które opisywali w swoich zeznaniach świadkowie. Zapytany przez prokuraturę, nie ma również pojęcia, dlaczego testy z krwi i moczu wykazały u niego dwa promile alkoholu. „Pamiętam, że nie piłem” – mówi stanowczo Marek Josko.
Pamięta natomiast, choć zaznacza, że nie jest pewny, czy była to rzeczywistość, czy sen na jawie, że zobaczył długi tunel, na końcu którego było mocne światło. Wydaje mu się również, że przez moment czuł palącą się blachę. Pamięta, jak ktoś klepał go po twarzy i mówił, by nie zasypiał. Pamięta moment odzyskania przytomności następnego dnia wieczorem w szpitalu. Pielęgniarkę, która podawała mu wodę, ogromny ból głowy i złamany palec u nogi.
Oskarżony i jego obrońcy próbują zaprezentować narysowane przez Joskę schematy przedstawiające sposób, w jaki jego zdaniem doszło do wypadku, lecz sędzia nie zgadza się na zakwalifikowanie ich jako dowody rzeczowe. Wcześniej tego dnia rekonstrukcję wypadku przedstawił wezwany na świadka przez prokuraturę komendant Adam Hyde z regionalnej jednostki ds. poważnych wypadków, Major Crash Assistant Team.
„Kupiłem bilet i poleciałem”
Josko odpowiada także na pytania obrońcy dotyczące okoliczności swojego wyjazdu do Polski. Twierdzi, że po wypisaniu ze szpitala spędził godzinę na posterunku policji, po czym został zwolniony. Nie założono mu kajdanek, nie było mowy o zakazie podróżowania. Poturbowany po wypadku Josko czuł się fatalnie i wiedział, że nie będzie mógł pracować, więc zapragnął zobaczyć się na święta z rodziną, której nie widział 5,5 roku. „Kupiłem bilet, pojechałem na lotnisko i poleciałem”.
Dlaczego kupił ostatni bilet na lot w tym samym dniu w klasie biznes? Bo następne bilety były dostępne dopiero na loty po nowym roku – tłumaczy oskarżony. Wziął ze sobą tylko mały neseser, bo w planie był powrót do Chicago.
Jednak następnych 25 lat Josko spędził w swoim domu oraz domu rodziców w Przemyślu. Czy policja lub FBI próbowały powstrzymać go przed kupnem biletu lub powrotem? Czy po powrocie do Polski ukrywał się, zmienił wygląd, farbował włosy? Na te pytania obrony mężczyzna odpowiada przecząco. „Płaciłem podatki, miałem firmę, prowadziłem normalne życie pod jednym adresem” – podkreśla oskarżony. Dlaczego zatem nie wrócił do Chicago? Z powodu pogarszającego się zdrowia oraz telefonu od przyjaciela z Chicago. „Powiedział mi, że ojczym tego Bourassy (ofiary śmiertelnej wypadku – red.) przyjedzie do Polski i mnie zastrzeli”.
Prokurator Scott Hoffert, który jako ostatni przesłuchuje Joskę, podaje w wątpliwość nie tylko deklarowaną przez mężczyznę nieznajomość języka angielskiego, lecz i wybiórczą pamięć. Polak wspomina rozmowę w szpitalu z polską pielęgniarką, której imienia nie pamięta, lecz pod naciskiem prokuratury zaczyna sobie przypominać – może Teresa? Nie pamięta też swojego adresu sprzed lat, choć jasno figuruje on na pokazanym mu przez prokuratora prawie jazdy i dowodzie rejestracyjnym. Josko okazuje też zdziwienie, gdy prokurator pyta go o mandat za jazdę w stanie nietrzeźwym, otrzymany 14 grudnia na posterunku policji w Lake Forest. „Nie dostałem żadnego” – odpowiada Josko, choć przypomina sobie, że w szpitalu policjant wziął od niego prawo jazdy.
Prokurator dalej odświeża pamięć oskarżonemu – 18 grudnia zatwierdzono zarzut dotyczący zabójstwa wskutek lekkomyślnego postępowania. Następnego dnia Marek Josko miał zgłosić się na policję. „Zamiast na policję poszedł pan do biura podróży i wyleciał” – oświadcza Hoffert. Na te słowa Marek Josko okazuje zdziwienie, spogląda w sufit i wzrusza ramionami. Wówczas prokuratura wyświetla na ekranie zrobione na policji w Lake Forest zdjęcie młodego Joski – w szpitalnej piżamie, na tle charakterystycznej białej ściany, z czarną policyjną tabliczką.
„Czy to pan jest na tym zdjęciu?” – pyta prokurator.
„Twarz jest moja, ale reszta wygląda jakoś dziwnie” – odpowiada Josko.
Prokurator zakończył przesłuchiwanie świadka wymownym spojrzeniem na ławę przysięgłych.
„To mój brat”
Marek Josko był jedynym świadkiem, którego wezwała obrona podczas rozprawy. W ciągu dwóch dni przesłuchań prokuratura wezwała z kolei kilkunastu świadków, w tym kilku byłych policjantów i detektywów z Lake Forest, pielęgniarkę i lekarza, którzy opiekowali się Joską w szpitalu po wypadku, oficera U.S. Marshal, który wziął udział w procesie ekstradycji oraz Amy Kraaz (Kostka), która ucierpiała w tym samym wypadku.
Ostatnim świadkiem wezwanym przez prokuraturę jest Christine Bourassa, siostra ofiary. Z zeznań wyraźnie poruszonej kobiety sędziowie przysięgli dowiadują się więcej o 26-letnim Dennisie Bourassie: w chwili wypadku był żonaty, miał dwoje małych dzieci. Zajmował się czyszczeniem dywanów. Przed śmiercią rozmawiał z siostrą o prezentach świątecznych dla dzieci. Na ekranie pojawia się zdjęcie uśmiechniętego, przystojnego szatyna w koszuli z białym kołnierzem i niebieskim swetrze. „To mój brat” – tłumi emocje Bourassa. Wychodząc z sali, rzuca spojrzenie w stronę spokojnego i opanowanego Marka Joski.
Sprawiedliwość po 25 latach
Kilkakrotnie odraczana rozprawa rozpoczęła się w poniedziałek 30 sierpnia w budynku sądu okręgowego powiatu Lake w Waukegan przed sędzią George’em Stricklandem. Wszystkie dotychczasowe przesłuchania odbywały się zdalnie na platformie Zoom przed sędzią Danielem Shanesem. Josko uczestniczył w nich z aresztu śledczego powiatu Lake w Waukegan. Na każdym przesłuchaniu towarzyszyła mu polska tłumaczka, na rozprawie miał zaś dwóch bardzo sprawnych polskich tłumaczy.
Od początku rozprawy na sali sądowej Marek Josko zachowywał spokój i opanowanie. Uważnie wsłuchiwał się w słowa tłumaczy, studiował własne notatki, z zainteresowaniem oglądał wyświetlane na ekranie dowody. Wchodził i wychodził na salę bez kajdanek, w jasnoniebieskiej koszuli, ciemnoszarych spodniach i czarnych klapkach, zamieniając czasami słowo z funkcjonariuszami szeryfa.
Od chwili, kiedy w czerwcu 2020 r. stanął przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości, Marek Josko utrzymywał, że jest niewinny. Twierdził, że jest jedynym świadkiem wypadku i że nie ma dowodów świadczących o jego winie. Polak podważał również legalność swojej ekstradycji do Stanów Zjednoczonych. Od chwili ekstradycji przebywał w areszcie śledczym powiatu Lake w Waukegan. Kaucja za jego wyjście z aresztu wynosiła milion dolarów.
Marek Josko był oskarżony o zabójstwo wskutek nieumyślnego zachowania w związku z wypadkiem, do którego doszło 9 grudnia 1995 r. nad ranem. 42-letni wówczas Josko miał jechać pod prąd na US Highway 41 w Lake Forest na dalekich północnych przedmieściach. Na północ od Deerpath Road zderzył się czołowo z pickupem, którego kierowca – zeznająca w środę Amy Kostka – doznała tylko niewielkich obrażeń. Jednak tą samą drogą jechał 26-letni Dennis Bourassa z Waukegan, który zderzył się z pojazdem Josko i zmarł na miejscu.
Początkowo, z uwagi na brak świadków oraz dowodów, policja oskarżyła Joskę jedynie o jazdę pod wpływem alkoholu i zwolniła z aresztu. Po odtworzeniu przebiegu wypadku zarzuty zostały rozszerzone o nieumyślne zabójstwo. Jeszcze w grudniu Polak wsiadł na pokład samolotu do Warszawy.
Sprawa ucichła na blisko 20 lat. Ponownie nabrała obrotu w 2014 roku, gdy zmieniło się prawo dotyczące ekstradycji polskich obywateli do Stanów Zjednoczonych. Wówczas z prokuratorem powiatu Lake skontaktowały się służby federalne z nowymi informacjami na temat Joski. W lutym 2020 r. Marek Josko został aresztowany przez przemyskich policjantów. Ze względu na pandemię jego ekstradycja opóźniła się o trzy miesiące. W czerwcu został przekazany stronie amerykańskiej.
Początkowo mężczyźnie groziło od 2 do 5 lat więzienia za zabójstwo wskutek lekkomyślnego postępowania, lecz w kwietniu poinformowano oskarżonego, że z powodu czynnika alkoholu grozi mu od 3 do 14 lat więzienia. Prokuratorzy powiedzieli wówczas sądowi, że ponieważ późno objęli sprawę, nie dopatrzyli się czynnika związanego z alkoholem. Sędzia Shanes osobiście sprawdził przepisy, po czym potwierdził nowy zakres kary grożącej Josce.
Wcześniej Marek Josko odrzucił ofertę ugody z prokuraturą, która zaproponowała mu 4 lata więzienia w zamian za przyznanie się do winy.
Termin ogłoszenia wyroku nie był znany w chwili oddania bieżącego wydania gazety do druku – będzie aktualizowany w internetowej wersji artykułu.