Ostatnie kilkanaście miesięcy to z pewnością okres trudny niemal dla wszystkich mieszkańców naszego globu. Pandemia koronawirusa spowodowała tymczasowe załamanie się światowej gospodarki, turystyka na pewien czas niemal całkowicie zamarła, a niektóre sektory ekonomiczne, np. gastronomia i hotelarstwo, doznały ogromnych strat finansowych. Jednak nie wszystkim wiedzie się źle. Ludzie bardzo bogaci stali się w większości jeszcze bogatsi i szukają nowych metod szastania pieniędzmi...
Hamburger za sześć kafli
W Nowym Jorku istnieje restauracja Serendipity 3, która z powodu pandemii zawiesiła na pewien czas działalność. Dziś jednak ponownie działa i szokuje niektórymi cenami. Sztandarowym przykładem jest deser lodowy o nazwie Golden Opulence Sundae, który składa się z trzech porcji lodów z Tahiti, nasączonych wanilią z Madagaskaru i posypanych jadalnymi płatkami złota. Wszystko to przed podaniem polewane jest czekoladowym syropem z najdroższej czekolady świata, Amedei Porcelana, a na samej górze deseru ułożone są suszone owoce z Paryża, orzechy, trufle i czereśnie marcepanowe. Luksusowy deser podawany jest smakoszom w pucharze Baccarat Harcourt wartym 350 dolarów, który konsument może zabrać ze sobą. Jest to jednak niewielkie pocieczenie, jako że całe danie kosztuje tysiąc dolarów. Deser trzeba w restauracji zamawiać dwa dni wcześniej.
Szef placówki twierdzi, że średnio przynajmniej jeden konsument na miesiąc decyduje się na zakup tego smakołyku, który – według Księgi rekordów Guinnessa – jest najdroższym deserem na świecie. W tej samej restauracji można też sobie zamówić frytki za 200 dolarów, które zwą się Creme de la Creme Pommes Frites. Ich podstawą są ziemniaki Upstate Chipperbec, gotowane w szampanie Dom Perignon i doprawiane octem pochodzącym z wytwórni we francuskich Ardenach. Frytki te smaży się na gęsim tłuszczu i posypuje solą truflową. Dzieło wieńczy tarty ser Crete Senesi Pecorino.
Nowojorska restauracja nie jest bynajmniej jedynym lokalem, który oferuje dania po cenach wymagających zapożyczenia się w banku. Niedawno restauracja De Daltons w holenderskim mieście Voorthuizen po raz pierwszy umieściła w menu hamburgera, który kosztuje 6 tysięcy dolarów. Jest on przyrządzany z japońskiej wołowiny wagyu, królewskiego kraba z Alaski oraz hiszpańskiej szynki wędzonej. W restauracji Wally’s Wines and Spirits w Las Vegas ludzie, którzy właśnie coś wygrali w kasynach, mogą szybko pozbyć się tysiąca dolarów. W tej cenie zaserwowany im zostanie stek (antrykot), dojrzewający w odpowiednich warunkach przez ponad 200 dni. Natomiast w londyńskiej Dum Dum Donutterie możliwe jest zamówienie za jedyne dwa tysiące dolarów rogala nadziewanego kawiorem.
Efekt Emiratów
Zastanowienie może budzić fakt, że te astronomicznie drogie dania w ogóle znajdują nabywców. Jednak Aaron Allen, szef chicagowskiej firmy konsultingowej Aaron Allen & Associates zajmującej się gastronomią twierdzi, że jest to zrozumiałe. Jego zdaniem ludzie zmęczeni pandemią, różnymi restrykcjami i przymusowym siedzeniem w domu coraz chętniej chcą zaznać czegoś wyjątkowego, nawet jeśli trzeba na owo coś wydać sporo dolarów. W związku z tym w wymienionych wyżej restauracjach pojawiają się coraz częściej nie tylko ludzie bardzo zamożni, ale również przedstawiciele tzw. klas średnich.
Allen mówi: – Kiedyś ludzie ciułali pieniądze po to, by sobie w końcu zafundować jakiś egzotyczny cruise po Karaibach lub rzekach Europy. Dziś są gotowi zapomnieć o wojażach na korzyść spróbowania w restauracji czegoś kosztownego i unikalnego, tak by mogli się potem tym pochwalić w gronie rodziny i znajomych. Ponadto egzotyczne i niezwykle drogie dania są też skutecznym narzędziem reklamowym dla restauracji, ponieważ przyciągają klientelę, nawet jeśli tylko znikomy procent konsumentów decyduje się na wydanie sporych sum pieniędzy.
Specjaliści nazywają czasami to zjawisko „efektem Emiratów”. Ludzie latający samolotami linii Emirates w klasie ekonomicznej wiedzą doskonale, że wraz z nimi lecą też pasażerowie, którzy za 30 tysięcy dolarów wykupili miejsca w luksusowych mini-apartamentach. Sami nie mogą sobie na to pozwolić, ale są w pewnym sensie uczestnikami „spektaklu dla bogatych”. Na podobnej zasadzie można udać się do restauracji Serendipity 3 nie po to, by kupić sobie deser za tysiąc dolarów, lecz po to, by obserwować, jak inni to danie pałaszują. Albo choćby zrobić sobie zdjęcie z menu wyliczającym rekordowe ceny.
Profesor Anat Keinan z Boston Univeristy, specjalista w zakresie marketingu, twierdzi, że amerykańskie społeczeństwo znalazło się w sytuacji, w której ekstrawagancje restauracyjne stały się nie tylko atrakcyjne, ale pożądane. Żeby zamówić wspomniane frytki za 200 dolarów, trzeba zapisać się do kolejki, w której czeka się mniej więcej 10 tygodni, ponieważ aż tak dużo jest chętnych. Podobnie jest w innych placówkach tego rodzaju. Z kolei ekonomista Leigh Caldwell jest zdania, iż pewne znaczenie ma również to, że te najbardziej kosztowne dania to zwykle potrawy będące dostępne niemal wszędzie i tanio. Gdyby chodziło o jakieś egzotyczne, rzadko spotykane kulinarne cuda, zainteresowanie nimi byłoby zapewne mniejsze. Natomiast spróbowanie hamburgera za cenę używanego samochodu w dobrym stanie to coś zupełnie innego.
Wszystkie te trendy udzieliły się nawet niektórym popularnym restauracjom szybkiej obsługi. Przez pewien czas niektóre lokale Burger King serwowały za 95 dolarów hamburgery ze wspomnianej już wołowiny wagyu. Nabywców było sporo, ale firma traktowała to jako eksperyment i na razie nie zanosi się na jego rychłe powtórzenie.
Andrzej Malak