Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 18 listopada 2024 08:30
Reklama KD Market

Weterani pomagają Afgańczykom wydostać się z Kabulu; "robimy to co powinny robić władze"

Tuż po upadku Kabulu, grupy weteranów, byłych dyplomatów i oficjeli, a nawet kongresmenów rzuciło się do pracy w zakulisową akcję pomocy w ewakuacji Afgańczykom. "Mówią o nas "cyfrowa Dunkierka", ale w rzeczywistości robimy to, co powinna była robić administracja" - mówi PAP jedna z osób biorących udział w akcji

38-letni Ahmed przez niemal dekadę służył jako "oczy i uszy" dla oddziałów amerykańskiej piechoty, tłumacząc pertraktacje z klanowymi przywódcami, czy załatwiając sprawy, które tylko ktoś wtajemniczony w lokalne realia mógł załatwić; czasem jego zabiegi ratowały życie żołnierzy. 

Jego zasługi zostały wielokrotnie docenione: w jego sprawie listy pisali ważni ludzie, wysoko postawieni oficerowie wojska, czy oficjele CIA. To wszystko okazało się niewystarczające w zderzeniu z amerykańską dyplomacją: ze względu na formalności, Ahmedowi dwukrotnie odmówiono wizy. W rezultacie, kiedy upadł Kabul, a Ahmed wraz z żoną i dwójką małych dzieci ruszył na Międzynarodowe Lotnisko im. Hamida Karzaja (HKIA), wkrótce znalazł się w tragicznej sytuacji. Na ziemi niczyjej, za punktami kontrolnymi talibów, ale przed zamkniętą bramą przepełnionego ludźmi lotniska.

"Nie mógł ryzykować powrotu do domu, bo tam szukali go już talibowie, więc musiał tam koczować razem z dziećmi, na pełnym słońcu" - mówi PAP Maria, jedna z osób, które włączyły się do pomocy - i dzięki którym, po dwóch dniach spędzonych pod murami lotniska, Ahmed z rodziną dostał się do środka, a później na samolot, który zabrał go do jednej z baz, gdzie - jak ma nadzieję - dostanie wizę, o którą starał się od lat.

Sposób, w jaki ewakuowano Ahmeda - póki co - jest tajemnicą. Ale stało się to dzięki nieformalnym wysiłkom grupy weteranów i innych osób ze środowiska, którzy spontanicznie, będąc tysiące kilometrów od Kabulu, włączyli się w pomoc.

"Wielu z nas od lat było w kontakcie z naszymi tłumaczami, próbując im pomóc w załatwieniu wiz, choć był to bardzo żmudny proces.. Staliśmy się przyjaciółmi, a przyjaciół się nie zostawia. Więc kiedy upadł Kabul, grupy weteranów i innych spontanicznie rzuciło się do pomocy" - mówi PAP Andrew Swick, weteran, dziennikarz i lider jednej z takich grup, Vets for Afghans.

Wysiłki te - nazwane "cyfrową Dunkierką" - mają różną formę, jednak polegają głównie na tym, by jak najlepiej informować Afgańczyków - a także żołnierzy na miejscu - o tym, jak dostać się na lotnisko. 

"Będąc w kontakcie z naszymi kolegami na lotnisku, informujemy naszych przyjaciół, jak np. ominąć punkty kontrolne talibów, którą drogę wybrać, do której bramy się udać. To potrafi być nieprawdopodobnie frustrujące, ale jednak mieliśmy już wiele sukcesów" - mówi Swick. 

Sposoby, by ułatwić ucieczkę są różne: od wykorzystywania zdjęć satelitarnych, po użycie balonów czy kolorowych ubrań, by można było rozpoznać konkretne osoby w tłumie. 

"Mówimy o setkach, jeśli nie tysiącach zaangażowanych w to ludzi. To nie tylko weterani, ale też dziennikarze, pracownicy NGO. Są też nawet politycy, kongresmeni i ich asystenci, którzy robią to za kulisami i po cichu, by nie upolityczniać sprawy" - mówi Maria. 

Jak mówi PAP jedna z osób zaangażowanych w te działania, to pospolite ruszenie jest też efektem frustracji wobec katastrofy i bezradnej reakcji władz. 

"Nie da się tej sytuacji opisać inaczej, niż totalny burdel. Ta akcja jest inspirującym wyrazem solidarności, ale fakt, że zostaliśmy do tego popchnięci dużo mówi o dramacie sytuacji. Robimy to, co powinna robić ta administracja" - mówi rozmówca PAP. Jak dodaje, frustracja dotyka też samych żołnierzy USA w Kabulu, którym przez długi czas dowódcy zabraniali wychodzenia z lotniska by ewakuować ludzi, którzy utknęli poza nim.

"Musieli więc patrzeć, jak ich brytyjscy, czy niemieccy koledzy ratują swoich ludzi, podczas gdy oni muszą siedzieć i czekać. To zrozumiałe, bo priorytetem było bezpieczeństwo, ale można sobie wyobrazić, jak oni się czują" - dodaje uczestnik akcji. Ostatecznie zakaz wyjść poza lotnisko zniesiono, choć liczba takich akcji jest niewielka. 

W poniedziałek ponad 20 grup biorących udział w nieformalnych wysiłkach na rzecz afgańskich kolegów wystosowała do prezydenta Bidena list, domagając się spotkania i apelując o podjęcie trzech kroków: wydłużenia ewakuacji poza wyznaczoną datę 31 sierpnia, zlikwidowania większości biurokratycznych przeszkód dla wydawania wiz tłumaczom oraz opracowania jasnych wskazówek i wymagań dla Afgańczyków kwalifikujących się do ewakuacji. Jak dotąd Biały Dom nie odpowiedział na ich pismo.

"Na rozliczenia na pewno przyjdzie jeszcze czas, ale kiedy słucham tłumaczeń Bidena i jego ludzi, jak to wszystko było nieuniknione i że nie da się zrobić nic więcej, to zalewa mnie krew. To po prostu kłamstwa" - mówi Maria.

Choć część polityków i publicystów prawicy gorąco sprzeciwiało się przyjazdowi afgańskich uchodźców, to dotychczasowe sondaże wskazują, że kwestia pomocy Afgańczykom, którzy pomagali siłom USA jest jedną z niewielu rzeczy, która łączy większość Amerykanów po obu stronach barykady. Według badania YouGov dla telewizji CBS, za pomocą opowiada się 81 proc. badanych, z czego 90 proc. wyborców Demokratów i 76 proc. Republikanów. 

Ta gotowość do pomocy dobrze widoczna jest na kampusie lokalnego college'u Northern Virginia Community College w Annandale pod Waszyngtonem, gdzie tymczasowo umieszczono część afgańskich uchodźców. 

Jak powiedziała PAP jedna z pochodzących z Afganistanu wolontariuszek prowadzących na miejscu zbiórkę darów, podarowanych rzeczy było tyle, że w pewnym momencie organizatorzy musiała odmawiać przyjęcia nowych darów. 

"Odpowiedź ludzi była dosłownie przytłaczająca" - powiedziała wolontariuszka. "Obrazki, które wszyscy widzieliśmy złamały nam serca. Cieszę się, że przynajmniej w ten sposób możemy pomóc" - dodała. 

Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama