Wiarygodność prezydenta Joe Bidena w kwestii Afganistanu jest już stracona, a teraz pytanie brzmi, jak katastrofa w tym kraju wpłynie na wiarygodność USA na całym świecie - pisze publicysta "Financial Times" Gideon Rachman.
"Gdyby Donald Trump przewodził (USA) w czasie klęski w Afganistanie, establishment polityki zagranicznej USA głośno potępiałby nieodpowiedzialność i niemoralność amerykańskiej strategii. Ponieważ to Joe Biden jest w Białym Domu, zamiast tego w dużej mierze panuje pełna zażenowania cisza. To prawda, że to Trump skierował USA na drogę odwrotu z Afganistanu i rozpoczął pełne złudzeń rozmowy pokojowe z talibami, które prowadzą donikąd. Ale zamiast cofnąć wycofywanie wojsk, Biden je przyspieszył" - pisze Rachman.
Przywołując wypowiedziane zaledwie w lipcu słowa amerykańskiego prezydenta, że "prawdopodobieństwo, że talibowie opanują wszystko i przejmą cały kraj, jest bardzo niewielkie", ocenia on, że jeśli chodzi o Afganistan, wiarygodność Bidena jest już stracona. Jak wskazuje, strategiczne pytanie brzmi teraz, jak katastrofa w Afganistanie wpłynie na wiarygodność USA na całym świecie.
Rachman przypomina, że głównym uzasadnieniem Bidena dla wycofania sił amerykańskich z Afganistanu były względy strategiczne. Przekonywał, że USA nie mogą "pozostać spętane" polityką stworzoną w odpowiedzi na "świat w kształcie sprzed 20 lat, lecz muszą stawić czoło zagrożeniom tam, gdzie są one dzisiaj", a pierwszym zagrożeniem, które wskazywał, była "strategiczna rywalizacja z Chinami".
"Porażka USA znacznie utrudnia Bidenowi forsowanie jego głównego przesłania, że +Ameryka wróciła+. Natomiast doskonale wpisuje się w dwa kluczowe przesłania forsowane przez rządy Chin (i Rosji). Po pierwsze, że potęga USA jest w zaniku. Po drugie, że nie można polegać na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa. Jeśli USA nie zaangażują się w walkę z talibami, pod znakiem zapytania stanie to, czy Ameryka rzeczywiście będzie skłonna do wojny z Chinami czy Rosją. Tymczasem globalna sieć sojuszy Ameryki opiera się na założeniu, że w ostateczności wojska amerykańskie zostaną wysłane do obrony sojuszników w Azji, Europie i innych miejscach" - pisze Rachman.
Wskazuje, że choć Chiny już teraz są dominującą potęgą gospodarczą we wschodniej Azji, to większość azjatyckich demokracji patrzy na USA jako na swojego głównego partnera w dziedzinie bezpieczeństwa, więc podważanie wiarygodności Waszyngtonu jest dla Pekinu bardzo korzystne.
Rachman zaznacza jednak, że bezpośrednie konsekwencje wycofania się USA z Afganistanu, który graniczy z Chinami, będą dla Pekinu mniej pożądane. Wskazuje, że wobec masowych internowań i represji w zamieszkanym głównie przez muzułmanów Sinciangu możliwość otrzymywania przez Ujgurów wsparcia od fundamentalistycznego rządu talibów budzi niepokój Pekinu, podobnie jak potencjalne zagrożenie ze strony baz terrorystów w Afganistanie.
Rachman zaznacza, że mimo analogii między upadkiem Kabulu a upadkiem Sajgonu w 1975 r. amerykańska administracja ma jeszcze kilka promyków nadziei, których może się trzymać. Przypomina, że choć koniec wojny w Wietnamie był rzeczywiście porażką USA, to w ciągu 14 lat od upadku Sajgonu zimna wojna się skończyła, a Zachód zwyciężył.
"Ostatecznie walki między systemem amerykańskim i radzieckim nie rozstrzygnęły wydarzenia w Wietnamie, ale względna siła gospodarek i systemów politycznych obu krajów. Obecna rywalizacja między USA a Chinami może zostać rozstrzygnięta w ten sam sposób. Ale ta abstrakcyjna myśl jest niewielkim pocieszeniem dla udręczonych mieszkańców Afganistanu" - konkluduje Rachman.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)