Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 00:31
Reklama KD Market
Reklama

Operacja Samum

Żaden kraj na świecie, oprócz Polski, nie zarobił tylu pieniędzy na jednej akcji oficerów swojego wywiadu. To się działo w Iraku w 1990 roku. Polacy podjęli niezwykle ryzykowną operację i uratowali życie oficerom amerykańskich tajnych służb. Wywieźli ich z Bagdadu do Turcji pod samym nosem siepaczy dyktatora Saddama Husajna. Nikt inny nie chciał się podjąć tak niebezpiecznego zadania...

O brawurowej akcji Polaków w Iraku Władysław Pasikowski nakręcił w 1999 roku film pt. Operacja Samum. I pod taką nazwą misja przeszła do historii, choć w rzeczywistości miała inny kryptonim. Jaki? Nie wiadomo. Wciąż wiele materiałów, które znajdują się w archiwach polskiego i amerykańskiego wywiadu, jest utajnionych. Jednak film Pasikowskiego nie ma wiele wspólnego z tym, co wydarzyło się naprawdę. Po latach polski dziennikarz Adam Zadworny dotarł do niektórych uczestników Operacji Samum. Powiedzieli mu to, co mogli wyjawić...

Husajn zdobywa Kuwejt

Saddam Husajn, dyktator rządzący Irakiem, w sierpniu 1990 roku napadł na Kuwejt. Jego 100 tysięcy żołnierzy i 2 tysiące czołgów pokonało w ciągu kilkunastu godzin 16-tysięczną armię kuwejcką. Kraj się poddał, a rodzina panująca uciekła do Arabii Saudyjskiej. Powodem, dla którego Husajn zaatakował Kuwejt, były drugie największe na świecie złoża ropy naftowej i 30 miliardów dolarów zadłużenia Iraku wobec Kuwejtu. Dyktator nie zamierzał ich oddawać. Rada Bezpieczeństwa ONZ, jak zwykle w takich wypadkach, nałożyła różne sankcje na Irak. Gdyby na tym się skończyło, Kuwejt jeszcze przez wiele lat należałby do Iraku.

Ale zaczęli działać Amerykanie. Ekipa prezydenta George’a Busha nie wykluczała, że Husajn, uniesiony łatwym zwycięstwem, może zaatakować Arabię Saudyjską. Wtedy całemu światu groziłby ogromny kryzys naftowy. Bush postanowił do tego nie dopuścić.

Wojna Stanów Zjednoczonych z Irakiem stała się pewna. Rezydentura polskiego wywiadu w Bagdadzie zdawała sobie z tego sprawę. W Iraku pracowało wiele tysięcy Polaków zatrudnionych przez takie firmy jak Budimex, Naftobudowa czy Mostostal. Polacy budowali drogi, mosty, cukrownie. Z kolei młodzi Irakijczycy studiowali na polskich uczelniach.

W Warszawie powstał sztab kryzysowy. Jego zadaniem było wydostać z Iraku jak najwięcej Polaków, zanim zaczną spadać bomby. Stosunki Polski i Iraku były przyjazne. Nawet po inwazji na Kuwejt i sankcjach ONZ, polscy inżynierowie mogli swobodnie poruszać się po Iraku i wyjeżdżać z niego bez przeszkód. W ciągu miesiąca ewakuowano 4 tysiące Polaków.

Ale Stany Zjednoczone i państwa zachodnie miały duży problem z ewakuacją swoich obywateli. Husajn zamierzał ich wykorzystać jako żywe tarcze, gdy USA zaatakują Irak. Co chwilę wprowadzał nowe przepisy komplikujące wyjazd. Wojenne obostrzenia dotyczyły też wszystkich zachodnich dyplomatów. Bez specjalnych przepustek mogli podróżować tylko do Babilonu, oddalonego 50 kilometrów od Bagdadu. Niemal na każdym kilometrze drogi były punkty kontrolne, obsadzone przez nie patyczkującą się z nikim iracką bezpieką.

Wśród obywateli amerykańskich, którzy nie mogli wydostać się z Iraku, było sześciu oficerów służb specjalnych – czterech z CIA, jeden z wywiadu wojskowego, jeden z agencji zajmującej się łącznością i naprowadzaniem rakiet. Utknęli w Iraku podczas wykonywania tajnych zadań. Sami nie zdołali wyjechać, wywiad amerykański też nie mógł im pomóc. Nie byli nawet w stanie dotrzeć do amerykańskiej ambasady. Wszystkie tego rodzaju zachodnie placówki były otoczone przez żołnierzy, którzy kontrolowali każdego wchodzącego i wychodzącego.

W każdej chwili agenci mogli zostać wytropieni i aresztowani. Nie chodziło tylko o ich życie. Szóstka oficerów miała olbrzymią wiedzę o przygotowaniach Amerykanów do wojny w Iraku, znali innych agentów. Gdyby wpadli w ręce służb Husajna, na torturach mogliby wszystko zdradzić. Wywiad amerykański był bezsilny. CIA zwróciła się o pomoc do wywiadów Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Odmówili, uznając misję za bardzo ryzykowną. Wówczas Amerykanie zwrócili się o pomoc do Polaków.

CIA – polski wywiad

Polski wywiad w Bagdadzie miał dobrze działającą siatkę agentów. To byli Irakijczycy, ale też cudzoziemcy, w tym Polacy. Polskie służby już kilka miesięcy przed atakiem Iraku na Kuwejt wiedziały, że na coś złego się zanosi. Zauważono, że dyplomaci rosyjscy, wbrew zwyczajom, nie sprowadzają na wakacje swoich rodzin z ZSRR. Ponadto na granicę z Kuwejtem przerzucano wiele oddziałów irackiej armii, w tym elitarnej Gwardii Narodowej. Kiedy zainteresował się tym ambasador USA, sam Husajn powiedział mu, że to tylko pokaz siły. Amerykanie uwierzyli.

Dlatego polski wywiad, gdy Irak zaatakował Kuwejt, nie był tym tak zaskoczony jak amerykański. Trzy dni po agresji Polacy jako pierwsi na świecie odkryli, że reżim Husajna z obywateli państw zachodnich zrobił żywe tarcze. Umieścił ich w pobliżu strategicznych obiektów, co miało je chronić przed amerykańskimi nalotami. Centrala wywiadu w Warszawie natychmiast przekazała tę informację rezydentowi CIA w Polsce.

Nie był to pierwszy kontakt polskiego wywiadu z CIA. Gdy tylko Polacy wydostali się spod kurateli ZSRR, doszło do oficjalnego spotkania Amerykanów i Polaków w hotelu Ritz w Lizbonie. Ustalono wstępne założenia współpracy wywiadów, które jeszcze niedawno były sobie wrogie. – Z początku – jak opowiada Krzysztof S., jeden z uczestników tego spotkania, ważny oficer wywiadu polskiego – było lekkie napięcie w powietrzu. Skończyło się na wystawnej kolacji na koszt CIA. Obie strony miały poczucie, że dokonuje się historyczny przełom.

Kolejne spotkanie, miesiąc później, odbyło się w willi wywiadu w Magdalence pod Warszawą. Polską stronę reprezentował szef wywiadu generał Henryk Jasik. Amerykańską generał Milton Bearden, który wcześniej przyczynił się do klęski Rosjan w Afganistanie. Amerykanie po raz pierwszy przedstawili Polakom warszawskiego rezydenta CIA.

Po latach generał Jasik zdradził niektóre szczegóły spotkania w Magdalence: „W efekcie przekazaliśmy Amerykanom 30 tysięcy klatek zdjęć tajnych materiałów, które 10 lat wcześniej zdobył w Stanach Marian Zacharski. Zresztą Amerykanie poprosili wtedy o spotkanie z Zacharskim, co miało być wyrazem tego, że stare czasy idą w niepamięć. Nowa współpraca nabrała przyspieszenia. Ale wtedy nikt z nas nie mógł przypuszczać, że tak szybko wypróbujemy ją w wojennych warunkach”.

Amerykanie w desperacji

Rezydent CIA William Norville poprosił Krzysztofa S. o pilne spotkanie w parku Ujazdowskim w Warszawie. To było 20 września 1990 roku, godzina 14.00. Właśnie wtedy Amerykanie zwrócili się do polskiego wywiadu o pomoc w wydostaniu z Iraku szóstki agentów.

Krzysztof S. opowiada: – Jeden z tych oficerów miał wtedy tylko 24 lata. Pozostali byli doświadczeni, po czterdziestce. Dziś wiem, że gdyby wpadli w ręce Irakijczyków, losy wojny mogły potoczyć się inaczej. Wtedy w parku Ujazdowskim byłem zaskoczony tym, że Amerykanie oddają życie tych ludzi w ręce nowego partnera, którego prawie nie znają. Zrozumiałem, że są w desperacji.

Krzysztof S. o rozmowie w parku poinformował szefa wywiadu Jasika. Ten z kolei szefa Urzędu Ochrony Państwa Andrzeja Milczanowskiego. Milczanowski – w PRL znany z odwagi opozycjonista, skazany na 5 lat więzienia – wyraził zgodę na iracką operację. Później tak to wspominał: – Po przeczytaniu raportu wywiadu zdawałem sobie sprawę z tego, że to decyzja strategiczna mogąca zaważyć na naszej współpracy ze Stanami. Ale też z ryzyka w razie niepowodzenia misji. Mówię nie tylko o realnym zagrożeniu życia jej uczestników i Amerykanów. Ale też dwóch tysięcy Polaków przebywających jeszcze wtedy w Iraku. Wiedzieliśmy, do czego zdolny jest Husajn. On mógł zrobić żywe tarcze z naszych inżynierów i ich rodzin.

Milczanowski zrobił jeszcze coś, czego nie powinien był robić. Nie skonsultował swojej decyzji ani z ministrem spraw wewnętrznych Krzysztofem Kozłowskim, ani z premierem Tadeuszem Mazowieckim. Nic im nie powiedział. Amerykanom było to na rękę, unikali skomplikowanej drogi dyplomatycznej.

Andrzej Milczanowski tak to wyjaśnia: – Pomyślałem sobie, że w razie, gdyby sprawa się rypła, polecę tylko ja, a nie premier. Zastanawiałem się bardzo krótko. Decyzję podjąłem w swoim gabinecie. Napisałem na raporcie wywiadu: „zgoda” i poszły konie po betonie.

Tajna mapa

Nie było tak, że Amerykanie na ślepo zaufali Polakom. Wiedzieli, że wywiad polski ma w Iraku duże możliwości. Przekonała ich o tym supertajna mapa Bagdadu. W jej tworzeniu, na zlecenie Irakijczyków, brali udział polscy kartografowie. Rzekomo była przygotowana tylko w jednym egzemplarzu. Oprócz ulic zaznaczono na niej linie energetyczne, sieć kanalizacji, magazyny, schrony, obiekty administracji, w tym ministerstwa, wojska i służb, szpitale itp.

Dla wojska, które szykuje się do zdobycia Bagdadu, coś wymarzonego. Polski wywiad dowiedział się o mapie od swojego agenta. Nie mogąc jednak zdobyć jej kopii, rezydent wywiadu w Bagdadzie, Andrzej Maronde, zabrał od kartografów różnego rodzaju dane i szkice, które posłużyły do stworzenia mapy. Były to dwa worki papieru ważące kilkadziesiąt kilogramów. Podarowali je CIA. Amerykanie byli zachwyceni zdobyczą.

Przygotowania do akcji

Do przeprowadzenia tajnej operacji w Iraku – którą opracowywał zespół kierowany przez Krzysztofa S. – został wyznaczony jeden z najlepszych oficerów wywiadu: Andrzej Nowak. Dziś wiadomo, że to generał Gromosław Czempiński. Obecnie jest osobą publiczną, nie ukrywa swojej roli w Operacji Samum. Wcześniej szpiegował Amerykanów w Stanach Zjednoczonych. CIA wiedziała o tym, ale to już była przeszłość. Asowi wywiadu polskiego przyszło teraz ratować dawnych wrogów. Zaangażował się w to całkowicie.

Rozpatrywano różne warianty ewakuacji amerykańskich agentów z Bagdadu. Na przełomie września i października 1990 roku, rezydent CIA w Warszawie każdego dnia dostawał raport z pracy grupy Krzysztofa S. i Czempińskiego. I natychmiast wysyłał zaszyfrowany meldunek do centrali Agencji w Langley. Agencja przekazywała własny raport prezydentowi Bushowi. Widać, jak wiele znaczyło dla Amerykanów uratowanie własnych agentów.

Planowano wywieźć amerykańskich oficerów samolotem. Sam Czempiński był pilotem. Ale gdy niebo nad Irakiem zostało zamknięte dla samolotów, zdecydowano ewakuować Amerykanów samochodami jako pracowników polskich firm wracających do domu. To czyniło misję – której nie chcieli się podjąć Anglicy, Francuzi i Niemcy – jeszcze bardziej ryzykowną. CIA zgodziła się na ten wariant.

Opowiada Krzysztof S.: – Stworzyliśmy sześć fikcyjnych postaci. Mieli polskie nazwiska łatwe do wymówienia przez Amerykanów. Nie było nazwiska Ćwikliński, jak w filmie Pasikowskiego. W paszportach były prawdziwe zdjęcia tych Amerykanów, które dostarczyła nam CIA. Ale czyste, nowiutkie paszporty mogłyby wzbudzić podejrzenie. Daliśmy je więc Amerykanom, a ludzie z CIA wstawili do nich perfekcyjnie podrobione stemple graniczne i wizy różnych państw, m.in. bułgarskie.

Wywiad przygotował też sześć kompletów ubrań polskich marek. Oficerowie zabrali je z domów członków swoich rodzin. Do tego podniszczone portfele, iracka gotówka, różne polskie wizytówki.

Spotkanie w Bagdadzie

Pojawił się poważny problem. Polska rezydentura w Iraku nie była w stanie o własnych siłach wykonać tego zadania. Do Bagdadu musiał polecieć Gromosław Czempiński. Wyleciał z Warszawy ostatnim samolotem czarterowym LOT-u, który miał zabrać z Iraku polskich robotników. Na pokładzie był tylko Czempiński i nowy polski ambasador w Iraku, który dopiero w samolocie dowiedział się o akcji. Generał Czempiński kolejny raz używał fałszywego nazwiska.

W Bagdadzie spotkał się, na ulicy, z jednym z ukrywających się Amerykanów. Umówiła ich tam CIA. Generał tak o tym opowiada: – Gdy doszedłem do miejsca, ulica była pusta. Nikogo nie zobaczyłem. Nagle wyrósł przede mną ten Amerykanin. Po wymianie haseł podaliśmy sobie ręce. Pamiętam jego wilgotną i lekko drżącą dłoń. Rozmawialiśmy bardzo krótko. Powiedziałem mu, na co mają być gotowi. I żeby się nie martwił, bo damy radę. To był ich szef, chyba zestresowany. Ukrywali się od wielu tygodni, a on odpowiadał za życie tych ludzi.

Jeszcze w Polsce ustalono, że uciekną z Iraku przez przejście graniczne z Turcją w Kurdystanie – Ibrahim Khalil. To w jedną stronę 500 kilometrów, z tego blisko połowa przez niespokojny Kurdystan. Ale pojawił się kolejny problem. Irakijczycy wprowadzili dla Polaków wizy wyjazdowe. W sześciu paszportach ich nie było. Według Czempińskiego wizy załatwiła Irakijka powiązana ze służbami. Chciała zwerbować Maronde i dała mu się przekonać, że on chce pomóc w wyjeździe z Iraku sześciu znajomym Polakom.

Biegiem do Turcji

Wiele gazet, polskich i amerykańskich, rozpisywało się o Operacji Samum. Że uczestnicy akcji byli uzbrojeni, że była obstawa ubranych po cywilnemu komandosów, że leciały nad nimi drony, że strzelaniną odciągano uwagę od ewakuowanych. Gdyby takie rzeczy miały miejsce, Amerykanie nie zdołaliby opuścić Iraku.

Szóstka amerykańskich agentów wyszła ze swoich kryjówek w Bagdadzie wieczorem 24 października 1990 roku. Noc spędzili na kampusie dla polskich robotników pod Bagdadem. O 4.30 nad ranem agenci, dwóch polskich kierowców i Czempiński wyruszyli dwoma samochodami w kierunku granicy z Turcją. Przed wyjazdem Czempiński kazał wypić Amerykanom po butelce whisky na głowę. Irakijczycy już znali zwyczaje Polaków pracujących w ich kraju. Byliby zdziwieni, gdyby Polacy wracali do Polski trzeźwi.

Opowiada generał Czempiński: – Chciałem, żeby na punktach kontrolnych w razie czego Irakijczycy słyszeli niezrozumiały bełkot. Natomiast kierowcy mieli cały czas gadać po polsku. Upici Amerykanie usnęli w drodze. Z aut już z daleka woniało alkoholem. Nie było kłopotów na punktach kontrolnych, choć towarzyszyło temu ogromne napięcie.

Po ośmiu godzinach byli na granicy. Wtedy Amerykanom puściły nerwy. Zamiast iść spokojnie, jak napominał Czempiński, rzucili się biegiem na turecką stronę. Czempiński i dwaj kierowcy wrócili do Bagdadu.

Zaszczyty i upokorzenia

W 1991 roku szef CIA William Webster przyleciał do Polski. Wręczył Andrzejowi Milczanowskiemu i Gromosławowi Czempińskiemu wysokie odznaczenia CIA za operację polskiego wywiadu w Iraku. W tym samym roku szef UOP, szef wywiadu i uczestnicy operacji, w tym Czempiński i Krzysztof S., pojechali do Stanów Zjednoczonych na spotkanie z uratowaną szóstką agentów. Wówczas Polska i świat nic nie wiedziały o irackiej operacji. Dopiero w 1995 roku jako pierwszy napisał o niej New York Times. Dzięki tej operacji rząd amerykański uznał, że trzeba mocniej zaangażować się w pomoc dla Polski.

W zamian za uratowanie życia swoich agentów, rząd amerykański darował Polsce połowę jej długu: 16 miliardów dolarów. W dowód wdzięczności Amerykanie pomogli także zorganizować polską jednostkę specjalną GROM, wyposażyć ją i zapewnić szkolenie w Stanach Zjednoczonych. A sama operacja iracka kosztowała polskie służby 12 tysięcy dolarów.

O uczestnikach Operacji Samum były szef CIA John O. Brennan napisał: „Są przykładem dla oficerów wywiadu na całym świecie”. Jednak rząd polski miał inne zdanie. W 2016 roku uczestnicy Operacji Samum zostali objęci ustawą dezubekizacyjną, która pozbawiła ich godziwych świadczeń emerytalnych. Wcześniej mieli emerytury na poziomie około 5 tysięcy złotych. Później 1,7 tysiąca. Ale radzą sobie. To wykształceni i znający języki obce ludzie.

Dezubekizacja odbiła się głośnym echem w Stanach Zjednoczonych i w samej CIA. W odpowiedzi rząd polski przesłał do Waszyngtonu materiały mające uzasadnić decyzję o obcięciu świadczeń emerytalnych. W przypadku generała Czempińskiego były to materiały dotyczące jego pracy szpiegowskiej w USA przed 1989 rokiem. Amerykanie byli w szoku. Nie potrafili zrozumieć takiej nielojalności w stosunku do własnych oficerów.

Dla CIA uczestnicy Operacji Samum są bohaterami. Narażając własne życie, uratowali przed śmiercią sześciu amerykańskich agentów.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama