Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 00:19
Reklama KD Market
Reklama

Tragedie w zoo

Orka chwyciła ją za kucyk i wciągnęła pod wodę. Treserkę udało się wyswobodzić dopiero po 45 minutach. Jej głowa była całkowicie pozbawiona skóry. Dawn Brancheau nie przeżyła zajścia. Takich ofiar jak ona jest więcej. Na całym świecie odnotowuje się przypadki agresywnych napaści przetrzymywanych w niewoli zwierząt na ludzi…

Zestresowana orka

Dawn Brancheau od wielu lat pracowała z orkami i była wyższym rangą treserem w znanym zoologicznym parku wodnym SeaWorld Orlando na Florydzie. Była nawet twarzą bilbordów reklamujących to centrum rozrywki. Kiedy 24 lutego 2010 roku Dawn wstawała do pracy, myślała, że będzie to rutynowy dzień wypełniony obowiązkami, które jednocześnie były jej pasją. Od dziecka marzyła o tym zawodzie.

Nie wiedziała, że jej podopieczny, Tilikum, tego dnia przejdzie załamanie nerwowe i ją zaatakuje. Właśnie kończył się pokaz. Dawn stojąc na platformie z płytką wodą pocierała głowę Tilikuma. Wtedy orka niespodziewanie chwyciła ją pyskiem za włosy i błyskawicznie zanurzyła się w basenie.

Natychmiast włączyły się syreny i pracownicy rzucili się na ratunek rozkładając sieci i rzucając do wody karmę, by odwrócić uwagę Tilikuma. Ten jednak nie puszczał treserki, gwałtownie potrząsając jej ciałem. W końcu personelowi udało się przekierować zwierzę do małego medycznego basenu, gdzie łatwiej było je uspokoić. Niestety zdążyły już upłynąć trzy kwadranse i pozostająca pod wodą Dawn od dawna nie żyła. Tragedia rozegrała się na oczach tłumu widzów. Autopsja wykazała, że treserka miała przerwany rdzeń kręgowy, połamane żebra i została oskalpowana.

Po tragicznym incydencie w Orlando w mediach na nowo rozgorzała dyskusja na temat przetrzymywania zwierząt w niewoli. Tilikum od małego więziony był w basenach i tresowany. Do tego dręczyły go inne orki. Żyjące w zamknięciu zwierzęta miewają napady agresji. Do ataków na ludzi dochodzi także z powodu złych zabezpieczeń i prowokacyjnego zachowania bezmyślnych widzów.

Ataki Tatiany

Do najczęstszych należą incydenty z udziałem tygrysów. Zwierzęta te zabiły tysiące ludzi, ale dziś są gatunkiem zagrożonym. Na wolności żyje około 3500 osobników. Dlatego jeśli dochodzi do ataku tygrysa, zwykle dzieje się to w ogrodzie zoologicznym. Jeden z najgłośniejszych incydentów miał miejsce w zoo w San Francisco. Tygrysica o imieniu Tatiana zaatakowała dwukrotnie.

Za pierwszym razem ofiarą był opiekun zwierząt, a do zajścia doszło 22 grudnia 2006 roku podczas karmienia. Tatiana zdołała przez pręty klatki pochwycić ramię mężczyzny i przyciągnąć je do siebie. Na oczach 50 zwiedzających zaczęła je gryźć. Tygrysicy nie uśpiono, ponieważ ustalono, że winę ponosi zoo, które nieprawidłowo zaprojektowało wybieg.

Zaledwie rok później Tatiana zaatakowała ponownie. Tym razem sprowokowana przez trzech pijanych młodych mężczyzn, którzy prawdopodobnie rzucali w nią patykami i szyszkami. Zwierzę jakimś cudem przeskoczyło przez betonowy mur okalający fosę i wydostało się z wybiegu. Najpierw zmasakrowało 17-latka, a potem rzuciło się w pogoń za uciekającymi dwoma pozostałymi mężczyznami. Ci chcieli schronić się w budynku pobliskiej kafejki zoo, ale lokal był już zamknięty. W końcu krzyki usłyszeli pracownicy.

Wezwani na ratunek policjanci nie od razu otworzyli ogień, ponieważ na linii ich strzału był jeden z mężczyzn. Ostatecznie udało się odwrócić uwagę tygrysicy, która zaczęła z kolei nacierać na mundurowych. Wtedy policjanci oddali strzały, śmiertelnie raniąc zwierzę w głowę. W panice dyrektor zoo stwierdził, że z wybiegu mogły przedostać się jeszcze dwa tygrysy. Obiekt zamknięto. Do rana gorączkowo przeczesywano teren ogrodu, ale okazało się, że tylko Tatiana wydostała się na zewnątrz. 17-latka znaleziono martwego przy tygrysiej grocie. Śledztwo wykazało, że mur okalający fosę nie miał przepisowej wysokości.

Innym razem nie prowokacja ani nie złe zabezpieczenia, lecz niefortunne okoliczności sprawiły, że życie straciła młoda stażystka. Do tragedii doszło w 2018 roku w Karolinie Północnej. 22-letnia Alexandra Black z Indiany czyściła wybieg lwów. Zwierzęta czekały w tymczasowej klatce. Pech chciał, że zamek w drzwiach klatki się nie domknął. Jeden z lwów przedostał się na wybieg i natarł na kobietę. Zwierzę bezskutecznie próbowano odpędzić za pomocą strumienia wody z węża ogrodowego. Nie pomogły też pociski usypiające. Lwa zastrzelono z ostrej amunicji, ale dla Alexandry było już za późno.

Fatalne selfie z morsem

Groźne bywają nie tylko lwy i tygrysy. Przekonał się o tym całkiem niedawno pracownik zoo w hiszpańskiej Cantabrii. 26 lutego 2021 roku 44-letni Joaquin Gutierrez Arnaiz został zaatakowany przez ponad czterotonowego słonia. Zwierzę pochwyciło go trąbą i z całej siły trzasnęło jego ciałem o pręty ogrodzenia. Mężczyzna zmarł w szpitalu. Przypuszcza się, że przyczyną agresywnego zachowania słonicy było to, iż miała infekcję stopy oraz że była w ciąży.

Bywa, że do nieszczęśliwego wypadku prowadzi świadome łamanie zasad bezpieczeństwa przez samych pracowników ogrodów zoologicznych. Tak było w 2008 w Caracas w Wenezueli. 29-letni Eric Arrieta miał nocny dyżur w pawilonie dla gadów i płazów. Wbrew wewnętrznym przepisom otworzył klatkę z pytonem birmańskim. Gdy w obiekcie pojawili się pracownicy z porannej zmiany, zastali przerażający widok. Pyton właśnie połykał głowę mężczyzny najwyraźniej zamierzając pochłonąć go całego. Personel zaczął bić węża, by ten puścił Arrietę. Niestety na ratowanie życia było już za późno. Pyton zdążył wcześniej ukąsić mężczyznę w rękę, co wywołało paraliż, a następnie owinąć się wokół jego ciała i udusić.

Z kolei brak odpowiedniego zabezpieczenia doprowadził do tragedii w chińskim ogrodzie zoologicznym w 2016 roku. Pewien biznesmen robił sobie selfie przy basenie z morsami. Jedna z morsic chętnie pozowała do zdjęć, ale chwilę potem wciągnęła go pod wodę. Wieloletni opiekun morsów widział zdarzenie i rzucił się na pomoc. Niestety morsica utopiła obu mężczyzn. Spekulowano później, że prawdopodobnie nie miała wrogich zamiarów, lecz chciała się z nimi pobawić. Do dramatu by nie doszło, gdyby wokół zbiornika były barierki. Rodzina zmarłego biznesmena otrzymała od zoo odszkodowanie.

Drażnienie bestii

W przerażający sposób – i to przez własną bezmyślność – stracił życie Amerykanin Roger Adams, który wraz z dwójką przyjaciół włamał się do zoo. Do zdarzenia doszło w dniu Święta Niepodległości w 1970 roku w Portland w Oregonie. Mocno podpici mężczyźni zaczęli drażnić lwy. Adams usadowił się na krawędzi muru, a następnie zawisł całym ciałem nad wybiegiem. Na dole odpoczywała lwica, która widząc dyndającą postać zebrała się w sobie i skoczyła w stronę Adamsa. Łapą prawie musnęła jego stopy.

Mężczyzna błyskawicznie wytrzeźwiał i zaczął się szybko dźwigać na rękach w górę widząc, że o mały włos nie doszło do tragedii. Niestety lwica spróbowała jeszcze raz i tym razem pochwyciła go za kostkę. Mężczyzna wpadł do wybiegu i natychmiast otoczyły go pozostałe lwy. Przyjaciele na próżno próbowali odstraszyć zwierzęta krzycząc i rzucając w nie butelką po winie. Potem krzyczeli do Adamsa, by ten udawał martwego. Pomoc nadeszła zbyt późno, gdy cały wybieg skąpany był we krwi.

Podobna historia wydarzyła się w brooklyńskim zoo w 1987 roku. 19 maja 11-letni Juan Perez wraz z dwoma kolegami przedostali się na teren ogrodu już po zamknięciu obiektu, by popływać w sadzawce dla fok. Po drodze wpadli jednak na pomysł, by zanurzyć się w fosie okalającej wybieg dla dwóch niedźwiedzi polarnych. Jedno ze zwierząt przebudziło się i już po kilku sekundach trzymało w swoich szczękach Pereza ciągnąc go do jaskini. Pozostali chłopcy uciekli z krzykiem. Ktoś to usłyszał i zawiadomił policję. Niestety, gdy funkcjonariusze przybyli na miejsce, zastali niedźwiedzie bawiące się martwym ciałem chłopca.

Emilia Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama