Warszawa zamilkła. Polska zamilkła. Zamilkli ludzie w pracy, chodzili z zapuchniętymi oczami i rozmawiali szeptem. Zamilkli ludzie na ulicy, którzy przemykali się tylko z konieczności do środków lokomocji, jacyś spokojni, nieagresywni, ciepli dla siebie nawzajem. Zamilkli rozchuliganieni kibice i uklękli na stadionach. Politycy podali sobie ręcę i zniknęli z naszych oczu na tydzień. Cały świat pojechał do Rzymu, jeśli nie fizycznie, to sercem.
Papież sprawił, że przeżyliśmy wszyscy rekolekcje duchowe. Najdłuższe, jakie były i najbardziej owocne. Wszyscy staliśmy się inni, lepsi. Oby tak zostało. Media z powagą stały się ulubionym narzędziem do zgłębiania wiedzy o życiu papieża i do spijania mądrości z ust mądrych ludzi. Z powagą i smutkiem traktowano każdy komunikat, kiedy Papież jeszcze był na tej ziemi.
Natychmiast wycięto wszystko inne. Wszystko: reklamy, seriale, politykę. Na wszystkich kanałach był tylko On, ze wspomnień, z dzieciństwa, z pielgrzymek, z ostatnich doniesień i wreszczie z komunikatów, które były coraz trudniejsze do zniesienia i niemożliwe do uwierzenia. Jakby wszyscy obudzili się, że zaraz Go stracimy, więc pospiesznie nieśli sobie nawzajem każdy Jego okruch, który był na taśmach, w książkach.
W kościołach jeszcze w piątek, kiedy Papież zaczął się czuć bardzo źle, wszyscy nie wstawali z kolan. Nie widziałam tylu ludzi w kościele w dzień powszedni, po pracy. Sama tylko weszłam do domu od razu wyszliśmy z domu na mszę. W zasadzie wszystkim płynęły łzy i słychać było przejmujący szloch. Bezradność ludzi, którzy wiedzieli, że On i tak odejdzie i osieroci nas wszystkich.
W sobotę od rana, po wysłuchaniu wielu mądrych autorytetów świeckich i cywilnych ludzie rozwijali jakąś ciszę, jakby opanowali rozpacz i ze zrozumieniem sensu śmierci czekali na najgorsze. W sobotę rano zorientowałam się, że zdrzemnęliśmy się właściwie tej nocy przy włączonym telewizorze. Wiedziałam, że to jest cud, że On jeszcze był z nami. że ludzkie modlitwy i ich siła zatrzymały Go z nami na jedną dobę dłużej, że świat sobie to wymodlił... i że to już pewnie ostatnia taka doba.
Papież nas wiódł przez tajemnice choroby i śmierci. Budował w nas zrozumienie, mądrość i jedność! W sobotę w Warszawie ustawiono telebimy w miejscach naznaczonych obecnością Papieża: przed św. Anną, na Placu Piłsudskiego i innych. Tłumy ludzi na ulicy oglądało tv i czekało, czekało i słuchało i modliło się w blasku świec. W powietrzu była jedność, zrozumienie, wspólnota, mądrość społeczna, pojednanie. Z każdym słowem Papieża, które płynęło z głośników, z godziny na godzinę ludzie byli bardziej razem. Kiedy dowiedzieliśmy się, że odszedł... to był moment, kiedy wszyscy wiedzieli, że coś się skończyło, ale że też musi się narodzić coś na nowo i że to się narodzi za sprawą Jego śmierci.
Syreny wyły przez 5 minut. Zwykle, przy innych narodowych okazjach, jak Powstanie Warszawskie wyją tylko minutę. Dzwony w moim kościele rozbujały i rozdzwoniły się, jakby nie miały skończyć i raz było słychać bardziej dzwon, a raz syrenę. Reporterzy tv nie mogli do nas mówić, nie próbowali nawet. Ta chwila była najtrudniejsza do zniesienia. Tv pokazywała ludzi klękających na ulicach i płaczących.
Niedzielny poranek spowiła głęboka żałoba, ale ludzie wydawali się znacznie spokojniejsi, niż w piątek, kiedy Papież jeszcze żył. życie zaczęło nam upływać tylko na modlitwach, chodzeniu po miejscach spotkań warszawiaków, żeby razem uczcić Największego Polaka. Kiedy trafialiśmy do domu, pozostawaliśmy przyklejeni do TV, żeby nie uszczknąć niczego, co się o nim mówi. A mówiło się bez końca.
Takiego nagromadzenia mądrości i spokoju, takiego nagromadzenia wspomnień i urywków pielgrzymek do Polski i całego świata nie było nigdy i nigdy już nie będzie. Z okna telewizora wiało jak z księgi mądrości. Przed kamery stawiano najmądrzejszych, żeby nas podkarmili sobą i tym co mamy czuć. Działało. Kardynał Macharski uspokajał ludzi każdym swoim słowem, oddziaływał na dziennikarzy. Ksiądz Maliński nie krył wzruszenia i opowiadał wspaniale, mądrze i przeciekawie. Nie chcieliśmy stracić ani słowa. Dla dzieci to była Wielka Lekcja nie tylko o Papieżu i jego całym życiu, ale też o tym, co ważne i o tym, kto jest autorytem w naszym kraju.
Przez cały tydzień żyliśmy zapalaniem świec na ulicach (ul. Jana Pawła II w każdym mieście prawie płonęła), modlitwami na placach, mszami w kluczowych miejscach. Ludzie nie siedzieli w domach. Wszyscy byli w te wieczory albo na pl. Piłsudskiego, albo pod św. Anną. Centrum było nieprzejezdne, ludzie zostawiali samochody, albo bez najmniejszego zdziwienia wybierali komunikację miejską. We wtorek, w dniu mszy narodowej, Warszawa była falującym tłumem. Cichym i dziwnym. Do ksiąg kondolencyjnych wpisywali się wszyscy dorośli, dzieci.
żebyśmy tylko pozostali godni Jego nauki. żebyśmy tak umieli kochać drugiego człowieka jak On nas uczył, tak umieli przebaczać i rozumieć. Może się coś odmieni na świecie? Przecież już stał się cud. Może te światła na placach, ulicach i w świątyniach przeniosą się teraz do ludzkich serc? Tyle pustki teraz po Nim, a jakby w każdym zasiał jakieś ziarno. W tych tłumach, w tych policzkach przyklejonych do stłoczonych szyb autobusów, bo wszyscy chcieli być gdzieś z Nim... Tyle mądrych słów i tyle wielkich autorytetów wysłuchaliśmy, to wszystko jakby echo po Nim.
Cud, bo zamilkło wszystko, bez czego możemy żyć, jak się okazuje bez polityki, bez supermarketów, bez reklam bo życie tak naprawdę toczy się gdzie indziej nie tam, gdzie troska o zewnętrzność, pieniądz i władzę. życie ma się przecież toczyć między ludźmi i w ich sercach. Cuda prawdziwe dzieją się dookoła. Takie przełamanie świata nie może być chwilowe, to musi trwać!
Bądźmy teraz silniejsi, bo przecież Papież tak do tej siły i ducha nawoływał. Bądźmy więc razem, tak jak On nas tego uczył. My wszyscy doznajemy przecież wiele szczęścia, dobra i miłości w życiu nie zawsze to wiemy.
Iza Stachurska
Kochać drugiego człowieka
- 04/19/2005 05:35 PM
Reklama