Jak zwykle, lato jest zawsze za krótkie. Zawsze.
Pamiętam, kiedy sam byłem dzieckiem w latach pięćdziesiątych. Jak tylko latem kończyła się szkoła, to miałem poczucie, że przede mną wieczność, nim rozpocznie się szkoła. Miałem cały czas na świecie, żeby grać, czytać, pływać, spędzać go na różne sposoby i robić wszystkie głupie rzeczy, które uwielbiałem robić.
Zbyt długo mi nie zajęło, żeby zauważyć, że ta wieczność była dość krótka.
Znów to czuję. Tę krótkość. Lato zbliża się do końca. Wkrótce zacznie się szkoła.
Moja córka jest dyrektorką szkoły podstawowej i już zaczęła planować rok szkolny, który nadchodzi. Moja 12-letnia wnuczka też zaczęła już czuć koniec lata. Śpieszy się, żeby skończyć czytać książki, które obiecała sobie, że przeczyta. I stara się też spędzać więcej czasu z przyjaciółmi, którzy nie chodzą do jej szkoły. Czuje, że gdy zacznie się szkoła, będzie miała dla nich mniej czasu, a oni będą mieli mniej czasu dla niej.
Nadchodzący nowy rok szkolny sprawił, że myślę o swoich własnych szkolnych czasach. Zacząłem je jako dziecko w przedszkolu przy parafii St. Fidelisa w 1953 roku, a skończyłem jako student w 1980 roku, kiedy otrzymałem doktorat z Literatury Amerykańskiej. Długo. 27 szkolnych lat. To bardzo długi czas.
I myśląc o tym długim czasie, zacząłem się zastanawiać, czego nauczyłem się w szkole. Niektóre lekcje były bez celu. Nie używam za często geometrii, której mnie uczono i nigdy nie użyłem łaciny, z którą się zmagałem.
Ale było także wiele cennych lekcji. Nauczyłem się czytać i pisać, i myśleć. Gdyby nie zakonnice, które miałem w St. Fidelis, nie byłoby mnie tutaj piszącego do was. Nie czytalibyście tego w „Dzienniku Związkowym”.
Ale były też i inne cenne lekcje, wiele z nich. Szkoła dała mi najważniejsze lekcje życia. Nauczyła mnie, że są na świecie dobrzy ludzie, którzy dbają o ciebie i chcą widzieć, jak błyszczysz, kiedy masz błyszczeć. Nauczyłem się tego w każdej szkole, do której chodziłem: w St. Fidelis, w Liceum St. Patrick, na Uniwersytecie Illinois w Chicago i na Uniwersytecie Purdue. W każdej z tych szkół byli ludzie, którzy poświęcali swój własny czas, żeby opowiedzieć mi coś, co pomogło mi odkryć coś, co musiałem wiedzieć o sobie. Na przykład była zakonnica w 4 klasie, która wyczuła, że jest we mnie coś, jakaś historia, którą warto podzielić się z innymi. Wyczuła też, że mam tą odwagę aby stanąć i opowiedzieć tę historię ludziom, nawet jeśli myślałem, że tej odwagi nie mam.
Szkoła nauczyła mnie też, że są źli ludzie na świecie, którym nigdy nie powinno się ufać. Byli to księża-pedofile, którzy prowadzili niektóre z moich lekcji religii; okrutni nauczyciele, którzy cieszyli się z karania uczniów, wymierzając im policzek lub uderzając paskiem po plecach; nauczyciele, którzy z uśmiechem zadawali ci niemożliwe do wykonania zadania i karali, kiedy nie mogłeś ich wykonać.
Szkoła nauczyła mnie, że powinienem odpychać od siebie tych złych ludzi i trzymać blisko siebie tych dobrych.
School Days
As always, summer is always too short. Always.
I remember when I was a kid back in the 1950s. As soon as school let out for the summer, I felt I had an eternity in front of me before school started again. I had all the time in the world to play and read and swim and hang out and do all the goofy things I loved to do.
It didn’t take me long, however, to realize that that eternity was pretty short.
I’m starting to feel it again. That shortness. Summer’s coming to end. School will be starting soon.
My daughter is an elementary school principal, and she’s already planning the school year that’s coming up. My 12 year-old granddaughter is starting to feel the end of summer also. She’s rushing to finish the books that she promised herself she would read this summer, and she’s also trying to spend more time with her friends who don’t attend her school. She feels that once school starts she’ll have less time for them and they’ll have less time for her.
The coming of the new school year got me thinking about my own schooling. I started school as a kindergarten kid back at St. Fidelis in 1953 and ended my career as a student in 1980 when I received my PhD in American Literature. A long time. 27 years of schooling. A long long time.
And thinking about that long long time, I started wondering what it was that I learned in school. Some lessons were pointless. I don’t often use the geometry I was taught, and I never use the Latin I struggled with.
But there were a lot of valuable lessons. I learned to read and write and think. If it wasn’t for the nuns I had at St. Fidelis, I wouldn’t be here right now writing to you. You wouldn’t be reading this in the Dziennik Zwiazkowy.
But there were other valuable lessons, lots of them. School taught me the most valuable lessons about life. It taught me that there are good people in the world who care about you and want to see you shine as you were meant to shine. I learned this in every school I attended: St. Fidelis, St. Patrick’s High School, the University of Illinois in Chicago, and Purdue University. In each of these schools there were people who sacrificed their own time to tell me something that helped me discover something I needed to know about myself. For example, there was a nun in 4th grade who sensed that there was something in me, some story, that was worth sharing with other people. She sensed also that I had the courage to stand up and tell people this story even though I didn’t think I had that courage.
School also taught me that there were bad people in the world who you could never trust. These were the pedophilic priests who taught some of my religion classes, the cruel teachers who enjoyed punishing students with a slap across the face or a belt across the back, the teachers who smiled as they assigned impossible tasks and then punished you for not completing them.
What school taught me was that I should push those bad people away and hold those good people close.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem serii powieści kryminalnych o Hanku i Marvinie, których akcja toczy się w Chicago oraz powieści wojennej pt. „Retreat— A Love Story”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.-John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.