Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 02:32
Reklama KD Market
Reklama

Naszyjnik Marii Antoniny

Był najdroższym naszyjnikiem w dziejach. Składał się z 650 diamentów oprawionych w złoto. W historii zaistniał jako naszyjnik królowej Francji Marii Antoniny. Tylko że królowa nigdy nie miała tego naszyjnika na sobie. Nie należał do niej. Początkowo nie miała pojęcia o jego istnieniu. Kiedy się dowiedziała, było już za późno. Bo, pośrednio, diamentowy naszyjnik zaprowadził królową Francji na szafot w 1793 roku...

W tym roku na aukcji w Genewie, zorganizowanej przez słynny dom aukcyjny Sotheby’s, sprzedano wisior należący do Marii Antoniny. Tylko ten jeden klejnot – perłę ozdobioną diamentami – anonimowy nabywca kupił za 36 milionów dolarów. Naszyjnik Marii Antoniny byłby wart wielokrotnie więcej. Był tak ciężki, że królowa nie mogłaby go nosić podczas całego balu.

Znienawidzona i próżna

Maria Antonina była znienawidzona przez lud francuski. Nie zdawała sobie z tego sprawy aż do wybuchu rewolucji w 1789 roku, bo nie interesowała się tym, co dzieje się w kraju. Jej mąż, król Ludwik XVI, nie miał umiejętności kierowania państwem. Nie potrafił ograniczyć apanaży arystokracji i dworu królewskiego, wydatki na utrzymanie wielkiej armii przekraczały dochody państwa. Król musiał zaciągać pożyczki.

Maria Antonina była ostatnim, szesnastym, dzieckiem cesarzowej Austrii Marii Teresy Habsburg – tej, która brała udział w rozbiorze Polski. Jak na dziecko Habsburgów, którzy dbali o wykształcenie swych potomków, Maria Antonina nie zdążyła się wiele nauczyć. Miała tylko 14 lat, kiedy przewieziono ją do Francji i wydano za starszego o dwa lata delfina (następcę tronu francuskiego). To małżeństwo miało umocnić sojusz Austrii i Francji.

Na dworze francuskim, składającym się z tysięcy dworaków, najważniejsza była etykieta. Dzień Marii Antoniny regulowały ściśle przepisy, które uznawano za niezbędne dla władców, choć przyczyniały się do odsunięcia ich od rządzenia krajem. Marii Antoninie towarzyszyły zastępy arystokratycznych dam. Pomagały jej myć się i ubierać. Gdy to zrobiła, nie miała nic do roboty. Znudzona, całymi dniami zajmowała się wydawaniem pieniędzy na stroje, biżuterię, kosmetyki. Nie cieszyła się sympatią w Wersalu. Była wyniosła, obrażała ludzi, swoje kaprysy realizowała bez względu na cenę.

Zasłynęła z wymyślnych fryzur. Uzupełniała swoje włosy o doczepy i peruki. Jej piętrowe fryzury ozdabiano klejnotami, kwiatami, różnymi figurkami, nawet modelem żaglowca. Żeby całość się trzymała, była pudrowana pszeniczną albo kukurydzianą skrobią. Służby wynosiły z Wersalu wieści o strojach i fryzurach Marii Antoniny. I wśród paryskiego ludu rozeszła się plotka, że nie ma dla nich chleba, bo cała mąka jest przeznaczona na układanie arystokratycznych peruk.

Maria Antonina pozwalała sobie na jedno odstępstwo od zasad etykiety: okazywała pogardę metresie teścia, króla Ludwika XV – madame du Barry. Królowi się to nie podobało, aż musiała interweniować matka Marii Antoniny, cesarzowa Austrii.

Po śmierci Ludwika XV w życiu Marii Antoniny, już królowej, nic się nie zmieniło. Postarała się, aby madame du Barry nigdy nie przestąpiła bramy Wersalu. Mogła wydawać jeszcze więcej pieniędzy, co też robiła. Nakłoniła męża do kupna pałacu Saint-Cloud za dwukrotną wartość posiadłości. Niedaleko tego pałacu kazała zbudować wioskę, gdzie ubrana jak wieśniaczka udawała pasterkę. Podbierała jajka kurom (wcześniej służba jajka myła), z damami dworu doiła krowy (wcześniej krowy zostały wyszorowane, a ich wymiona wytarte perfumowanymi balsamami).

Do tego hazardowo grała w karty. Lud paryski dowiadywał się o tym i nadał jej przydomek „Madame deficyt”. Królową obarczał winą za pustki w kasie państwa. Lecz kasę państwa drenowała obsługa kredytów, jakie Francja zaciągnęła na walkę z Anglikami w Ameryce. I to, że posiadacze ziemscy, arystokracja i purpuraci w sutannach nie płacili podatków. Jednak niechęć ludu skupiła się na królowej. Wystarczyła iskra, żeby ta niechęć eksplodowała. Tą iskrą okazała się afera naszyjnikowa.

Madame du Barry

Ludwik XV ożenił się z córką polskiego króla Stanisława Leszczyńskiego – Marią Leszczyńską. Oprócz dziesięciorga dzieci nic więcej ich nie łączyło. Żyli osobno, choć w jednym pałacu. Ludwik XV zawsze miał metresy. Ciągnęło go do kobiet z gminu. Taką była jego wcześniejsza wybranka – madame de Pompadour. Kiedy Maria Antonina zamieszkała w Wersalu, jego metresą była madame du Barry. Wcześniej nazywała się Jeanne Bècu i żyła z wykonywania najstarszego zawodu świata. To zaprowadziło ją aż do królewskiego łoża.

Etykieta dworska – a jakże – nie pozwalała, aby oficjalną metresą króla była kobieta nie pochodząca z arystokracji. Więc szybko została wydana za hrabiego Guillaume’a du Barry, po czym hrabia wrócił do swojego pałacu, trochę bogatszy. Ludwik XV autentycznie zakochał się w du Barry. Spełniał każdą jej zachciankę, bez względu na cenę.

To właśnie dla niej król zamówił najdroższy naszyjnik, jaki kiedykolwiek wyszedł spod ręki jubilera. Wykonali go dwaj słynni żydowscy jubilerzy: Böhmer i Bassenge. Na naszyjnik zużyli wszystkie zapasy swoich diamentów i jeszcze zaciągnęli pożyczki na zakup nowych. Kiedy go ukończyli, 64-letni król zachorował i nieoczekiwanie zmarł. Jubilerzy zostali z naszyjnikiem wartym 1,6 miliona liwrów – za tę sumę można było kupić kilka dużych posiadłości ziemskich.

Byli zrozpaczeni, ale liczyli, że znajdzie się ktoś bogaty, kto kupi naszyjnik. Myśleli o Marii Antoninie, od niedawna królowej Francji. Słyszeli, jak wszyscy w Paryżu, o jej słabości do drogich klejnotów. Dowiedzieli się, że hrabina Joanna la Motte jest bliską przyjaciółką królowej. Zaprosili ją do swojej pracowni i pokazali diamentowy naszyjnik. Może hrabina la Motte namówi swą przyjaciółkę, Marię Antoninę, do kupna naszyjnika? Jeżeli tak, zapewnili, otrzyma wysoką prowizję.

Jubilerzy nie mieli pojęcia, że trafili na oszustkę, której właśnie podsunęli pomysł na jedno z największych oszustw w historii.

Joanna la Motte

La Motte nie była przyjaciółką królowej. Nie widziała jej nawet z bliska, bo nigdy nie była w Wersalu. Nie była też hrabiną. Ale płynęła w niej jakaś cząstka błękitnej krwi. Wywodziła się z Walezjuszy, którzy dawniej władali Francją i przez krótki czas, za sprawą Henryka III Walezego, Polską. Pochodziła z linii jednego z bękartów króla Henryka II Walezego.

Po śmierci ojca, zdeklasowanego szlachcica pijaka, zaopiekowała się nią markiza de Boulainvillers. Kiedy dorosła, została oddana do klasztoru. Jednak Joanna nie widziała siebie w roli zakonnicy. Uciekła z klasztoru. Nie miała grosza przy duszy, ale za to była piękna. Wkrótce poślubiła oficera żandarmerii Nicolasa la Motte. Odtąd kazała się tytułować hrabiną, choć Nicolas nie miał prawa do tego tytułu. To była dobrana para. Nie chcieli mieszkać na prowincji. Przeprowadzili się do Paryża. W pałacu markizy de Boulainvillers, która wybaczyła swojej wychowanicy ucieczkę z klasztoru, Joanna poznała kardynała Ludwika de Rohan.

„Hrabina” la Motte pożyczała pieniądze od lichwiarzy, mamiąc ich opowieściami o wielkim majątku na prowincji. Wierzyli w to, bo la Motte jednocześnie budowała legendę wielkiej przyjaciółki królowej Marii Antoniny. Robiła to tak sugestywnie, że nawet utytułowane osoby zaczęły zabiegać o jej przychylność. Często wyjeżdżała do podparyskiego Wersalu, mówiąc, że jedzie do swej przyjaciółki.

Paryż od dawna plotkował o dziwnych znajomościach królowej, jej wyuzdanym stylu życia, więc z łatwością uwierzono w opowieści la Motte. Kardynałowi de Rohan powiedziała, że jest nie tylko przyjaciółką, ale również kochanką królowej. De Rohan również w to uwierzył – tak fatalną reputację miała królowa Maria Antonina.

La Motte zaprzyjaźniła się z kardynałem w jego łożu. Na leżąco poznała największe marzenia purpurata: zostać pierwszym ministrem króla i przespać się z królową. Później bardzo jej się to przydało.

Kardynał de Rohan

Ludwik de Rohan pochodził ze starego, książęcego rodu, ogromnie wpływowego we Francji. Kiedy Austria poparła rozbiór Polski, był ambasadorem Francji na dworze wiedeńskim. Cesarzowa Maria Teresa, gorliwa katoliczka, nie mogła znieść, że ambasador w kardynalskich szatach zamiast służbie Bogu, oddawał się rozpuście. Nienawidziła go także za to, że opowiadał straszne rzeczy o jej córce, Marii Antoninie. Maria Antonina również znienawidziła kardynała.

Gdy de Rohan został odwołany do Francji, poznał „hrabinę” la Motte. Ona, jako przyjaciółka królowej, dała mu nadzieję na ziszczenie jednego z marzeń: zdobycie łoża Marii Antoniny.

La Motte chyba zdawała sobie sprawę, z jakim naiwniakiem i głupcem ma do czynienia. Zaaranżowała spotkanie kardynała z Marią Antoniną – w nocy, w ciemnym kącie w parku w Wersalu. W rolę królowej wcieliła się odpowiednio przeszkolona ulicznica. Podczas trwającego dwie minuty spotkania, de Rohan od zasłoniętej wachlarzem „królowej” usłyszał, że niedługo spotkają się w innym miejscu. Kardynał był wniebowzięty, a la Motte znalazła u niego nowe źródło pieniędzy.

I w tym mniej więcej czasie żydowscy jubilerzy poprosili o spotkanie z przyjaciółką królowej Marii Antoniny, aby ta namówiła królową na kupno diamentowego naszyjnika.

Sekretna transakcja

I namówiła. Wykorzystała do tego kardynała. Powiedziała mu, że królowa marzy o legendarnym naszyjniku – wieść o nim już się rozniosła po Paryżu – i czuje się upokorzona tym, że klejnot miała dostać kochanica króla, a nie ona, władczyni. De Rohan wiedział o niechęci królowej do madame du Barry. Więc znowu uwierzył la Motte. Wkrótce potem kardynał dowiedział się, że królowa zdecydowała się kupić naszyjnik, tylko potrzebuje zaufanego pośrednika, i że ten zaszczyt przypadł właśnie jemu.

De Rohan podpisał w imieniu królowej umowę kupna naszyjnika za 1,6 miliona liwrów, płatnych w czterech ratach w ciągu dwóch lat. W umowie był zapis, że Ludwik de Rohan jest gwarantem transakcji. La Motte zobowiązała się przedstawić królowej umowę do zatwierdzenia. Kilka dni później dała kardynałowi umowę z dopiskiem „zatwierdzono” i podpisem: Marie Antoinette de France.

La Motte nie znała prawdziwego podpisu królowej. De Rohan nie zwrócił uwagi, że Maria Antonina nigdy się tak nie podpisywała. Zawsze: Marie Antoinette de Lorraine d’Autriche. Spotkał się z jubilerami. Dał im egzemplarz umowy z podpisem królowej, a ci wręczyli mu diamentowy naszyjnik.

Kardynał miał naprawdę kłopoty z logicznym myśleniem. Zamiast osobiście przekazać naszyjnik królowej, zaniósł go do „hrabiny”, gdzie na klejnot czekał osobisty wysłannik królowej. Był nim sekretarz la Motte. Nigdy więcej nie widziano tego naszyjnika.

Skandal

Małżonkowie la Motte zdemontowali naszyjnik, bo łatwiej było sprzedać pojedyncze diamenty. Nie zniknęli z Paryża. Odwrotnie, zaczęli być bardziej widoczni. Kosztowne uczty, drogie zakupy, chełpienie się bogactwem. Do czasu.

Nadszedł termin pierwszej spłaty za naszyjnik, a jubilerzy nie otrzymali pieniędzy. Napisali do królowej list ze skargą, że nie otrzymali obiecanej pierwszej raty za diamentowy naszyjnik. Maria Antonina była zdziwiona. Jaki diamentowy naszyjnik? Wezwała Böhmera przed swoje oblicze. To, co od niego usłyszała, wprawiło ją w osłupienie.

Zażądała aresztowania kardynała. Jej mąż, Ludwik XVI, chciał sprawę załatwić po cichu, ale przystał na jej żądanie. 15 sierpnia, w Dniu Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, de Rohan został publicznie aresztowany. Zrobiło to fatalne wrażenie, gdyż kardynał, ubrany w sutannę, przygotowywał się właśnie do odprawienia mszy. Prosto z kościoła pojechał do Bastylii. Tak wybuchł skandal z naszyjnikiem.

W ślad za kardynałem, który wszystko wyjawił, aresztowano Joannę la Motte. Jej mężowi udało się zbiec z resztkami naszyjnika do Londynu.

W Paryżu zaczęło wrzeć. Skandal z naszyjnikiem, o którym rozprawiali paryżanie, to była przysłowiowa iskra, która wznieca pożar. Kozłem ofiarnym stała się Maria Antonina. Kolportowano rysunki pokazujące orgie z udziałem królowej, zaczęto pisać o marnotrawstwie dworu, o kosztownych kaprysach arystokracji, która nie chce płacić podatków, o nieudolnej polityce króla. Fakty przestały się liczyć. Lud poczuł krew.

Wyroki

Odpowiedzialnością za całą aferę sąd obarczył Joannę la Motte. Została skazana na karę chłosty, napiętnowana literą V (złodziejka) i dożywotnie więzienie. Jednak nie spędziła w lochach reszty życia. Ktoś pomógł jej uciec i udała się za mężem do Londynu. Tam wypadła z okna londyńskiego hotelu i zginęła.

Głodujący lud francuski cały czas się burzył. Aż w 1789 roku wybuchła Wielka Rewolucja. Głowy na szafocie stracili król Ludwik XVI i Maria Antonina. W rewolucyjnym szale zabijania życie straciła, także na szafocie, madame du Barry, ukochana metresa Ludwika XV, dla której zamówił diamentowy naszyjnik.

Kardynał de Rohan, jako poręczyciel umowy, musiał jubilerom zwrócić 1,6 miliona liwrów.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama