W czerwcu 1981 roku doszło w Polsce do niezwykłego wydarzenia. Kapitan Jerzy Sumiński, oficer zajmujący kluczowe stanowisko w wywiadzie wojskowym PRL-u, wykradł tajne dokumenty i pojechał z nimi swoim „maluchem” do Wiednia. Tam zgłosił się do amerykańskiej ambasady i wkrótce został przewieziony do USA...
List pożegnalny
Ucieczka Sumińskiego na Zachód była szczególnie kompromitująca dla generała Czesława Kiszczaka, ówczesnego szefa kontrwywiadu, gdyż uważał on kapitana za swojego najbliższego współpracownika. W poniedziałek 8 czerwca oczekiwano Sumińskiego w pracy, ten jednak się tam nie stawił. Zaniepokojony pułkownik Aleksander Śliwiński w południe pojechał do mieszkania podwładnego, ale nikt nie otworzył drzwi. Zostawił kartkę w futrynie z prośbą o pilny kontakt.
Kiszczaka powiadomiono o zniknięciu kapitana dopiero o 10.00 wieczorem. Początkowo generał bagatelizował tę sprawę i sugerował, że na pewno zatrzymały go gdzieś w jego rodzinnym Poznaniu ważne sprawy osobiste. Później jednak znalazł napisany na maszynie list, pod którym znajdowały się inicjały „J.S.”. Sumiński, jak się okazało, pozostawił swojemu szefowi wiadomość, w której pisał o szacunku do generała, „udanym przerzucie na tamtą stronę” i katastrofalnym systemie kontroli, który umożliwił mu ucieczkę.
Sumiński pisał między innymi: „W przypadku, gdyby obywatel generał raczył całą sprawę przeanalizować spokojnie, wnioski końcowe w pewnym sensie usprawiedliwią moje postępowanie oraz wykażą, iż po tamtej stronie będę miał duże szanse na szybką aklimatyzację. Całą sprawę przeprowadziłem sam, bez niczyjej pomocy. Jak widać, było to dziecinnie łatwe. W przyszłości należy wprowadzić system kontroli uniemożliwiający podobne działania”. W tym czasie dokumenty wykradzione przez kapitana były już w rękach CIA.
Operacja „Kurier”
W połowie czerwca Wojskowa Służba Wewnętrzna (WSW) rozpoczęła operację o kryptonimie „Kurier”, której celem było odnalezienie Sumińskiego. Nikt zapewne nie wierzył w to, że coś takiego może się udać. Ustalono jednak, że kapitan był przesłuchiwany w siedzibie CIA w Langley w stanie Wirginia i że zamieszkał gdzieś w okolicach Waszyngtonu.
W lutym 1983 roku Sumińskiego skazano zaocznie na karę śmierci. W związku z jego ucieczką wprowadzone zostały w WSW liczne zmiany. Po pierwsze, wstrzymano wszystkie operacje wywiadowcze z udziałem oficerów, których uciekinier znał. Po drugie, z placówek dyplomatycznych wycofani zostali ludzie, którzy prowadzili działalność wywiadowczą znaną Sumińskiemu. Po trzecie zaś, rozpoczęto prace nad projektem zmian w strukturze organizacyjnej tzw. Zarządu II, w którym kapitan pracował.
Dezercja Sumińskiego obciążała najbardziej generała Kiszczaka, ten jednak nie poniósł z tego powodu żadnych konsekwencji. Wręcz przeciwnie – w lipcu 1981 roku mianowano go ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Wojciecha Jaruzelskiego, a wkrótce został członkiem ścisłego kierownictwa PZPR-u.
Tymczasem Sumiński nigdy nie wrócił do kraju, a po roku 1989 nie próbował zrewidować zasądzonego wcześniej wyroku śmierci. Zniknął i zapewne do dziś mieszka spokojnie w Stanach Zjednoczonych w ramach tzw. witness protection program, czyli ze zmienioną tożsamością i w nieznanym miejscu. W Polsce po upadku komunizmu przeprowadzono w 1990 roku rewizję jego wyroku, zmieniając go na 25 lat pozbawienia wolności i 10 lat utraty praw publicznych.
Nie wiadomo dokładnie, co Sumiński przekazał Amerykanom i zapewne nigdy nie dowiemy się, dlaczego po zmianie ustroju nie starał się o rehabilitację. Być może, podobnie jak osławiony Jack Strong, czyli pułkownik Ryszard Kukliński, osiągnąłby zamierzony cel, ale najwyraźniej tego nie chciał. Niewykluczone, że nie miał ambicji, by stać się osobą publiczną. Całkiem prawdopodobne jest natomiast to, że przekazał Amerykanom informacje jeszcze ważniejsze pod względem operacyjnym niż te, które ujawnił Kukliński.
Po latach Czesław Kiszczak musiał uznać dzień ucieczki Sumińskiego za chwilę swojej największej klęski. Na Zachód uciekł wszak oficer wyposażony w gigantyczny zasób informacji na temat wywiadu i kontrwywiadu PRL-u, co oznaczało kompletną dezorganizację polskich służb. Na domiar złego ów uciekinier był ulubieńcem generała, który patronował jego błyskotliwej karierze.
Niedoszły czołgista
Sumiński urodził się w Poznaniu w 1949 roku. O jego młodości nic bliższego nie wiadomo. Dopiero w kwietniu 1968 roku, na krótko przed egzaminem maturalnym, przyszły wywiadowca złożył podanie o przyjęcie do Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych. W dokumencie tym napisał: „Jestem aktywnym członkiem Związku Młodzieży Socjalistycznej i Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Za granicą nie przebywałem oraz krewnych za granicą nie posiadam. Interesuje mnie współczesna technika, a w szczególności zagadnienia dotyczące budowy silników spalinowych i sprężarek powietrznych. Chciałbym zostać wysoko kwalifikowanym oficerem Ludowego Wojska Polskiego. Interesuję się pracą społeczno-polityczną w ramach działalności programowej ZMS”.
Początkowo wydawało się, że Sumiński chciał po prostu zrobić karierę wojskową i wiedział, jak postępować, by to osiągnąć. W 1972 roku ukończył szkołę oficerską i w stopniu podporucznika został dowódcą plutonu w 27. Pułku Czołgów Średnich w Gubinie. Jednak rola ta nie bardzo mu odpowiadała. Wkrótce zwrócił się do swoich przełożonych z prośbą o przeniesienie do Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW). Instytucja ta była kontrwywiadem wojskowym, mającym wykrywać i likwidować szpiegostwo zagrażające siłom zbrojnym PRL-u.
W 1974 roku Sumiński wrócił do Poznania, gdzie został pomocnikiem szefa Wydziału I WSW, specjalizującego się w tzw. osłonie kontrwywiadowczej wielkopolskich jednostek wojskowych. Zbierał entuzjastyczne opinie na temat swojej służby, ponadto nie można mu było niczego zarzucić pod względem ideologicznym. Został nawet kierownikiem grupy szkolenia partyjnego jednostki oraz opiekunem koła Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Wykazywał tyle entuzjazmu, że rozpoczął studia na Wydziale Religioznawczo-Etycznym wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu przy Komitecie Wojewódzkim PZPR w Poznaniu.
Wiosną 1975 roku Sumiński poznał studentkę filologii angielskiej Barbarę Przybylską. Wysoka szatynka o piwnych oczach najwyraźniej zawróciła mu w głowie i wydarzenia potoczyły się szybko, bo niebawem młodzi zaczęli planować wspólną przyszłość. Był jednak poważny problem – matka i siostra dziewczyny od dłuższego czasu przebywały w USA, gdzie starsza pani Przybylska leczyła się z rzadkiej choroby. Nie zamierzała wracać do kraju, co dla Sumińskiego stanowiło poważny kłopot. Zgodnie z przepisami wojskowymi Sumiński poprosił przełożonych o zgodę na zawarcie związku małżeńskiego. W notatce służbowej napisał, że teściowa i szwagierka od 1974 roku czasowo przebywały w Stanach Zjednoczonych, a powrót planują w 1976 roku. Była to oczywista nieprawda, ale po ślubie kapitana władze wojskowe natychmiast zapomniały o całej sprawie.
Przez następne lata Sumiński szybko awansował. W roku 1977 został słuchaczem dwuletniego kursu specjalnego w Zarządzie II Sztabu Generalnego, zajmującym się wywiadem wojskowym. Jego żona rozpoczęła pracę jako lektorka języka angielskiego w Krajowej Spółdzielni Pracy „Oświata”. Chociaż w Warszawie wszystko było droższe niż w Poznaniu, to jednak standard życia rodziny znacznie się poprawił. Początkowo mieszkali przy placu Konstytucji, później otrzymali mieszkanie na warszawskim Bemowie. Sumińscy przez cały czas utrzymywali kontakt korespondencyjny z osiadłymi w USA matką i siostrą Barbary.
W latach 1980-81 Sumiński wyjeżdżał kilka razy służbowo za granicę. Odwiedził wówczas Austrię, Włochy, Berlin Zachodni, Finlandię, Szwecję, Norwegię i Danię. Posługiwał się paszportem dyplomatycznym, który każdorazowo musiał zdawać po powrocie do kraju. Podczas wyjazdu kurierskiego do Wiednia i Rzymu w październiku 1980 roku towarzyszący mu kurier z ministerstwa spraw zagranicznych zeznał, że Sumiński „bardzo wychwalał Lecha Wałęsę” i z uznaniem wyrażał się o ruchu solidarnościowym.
Szczególnie ważna wydaje się wizyta w grudniu 1980 roku w polskiej misji wojskowej w Berlinie Zachodnim. Podczas tego pobytu kapitan dość dużo czasu spędzał bez żadnej kontroli i być może wówczas nawiązał współpracę z Amerykanami, choć tego do końca nie wiadomo. Nie wiadomo też, kiedy i z jakich przyczyn podjął decyzję o tym, że musi wyjechać z Polski. Być może, mając dostęp do wielu tajnych informacji, zdawał sobie sprawę z tego, że w Polsce wkrótce dojdzie do poważnej konfrontacji – albo w ramach sowieckiej interwencji zbrojnej, albo też w rezultacie wprowadzenia stanu wojennego.
„Maluchem” na Zachód
Sumiński wspólnie z żoną przez kilka miesięcy przygotowywał ucieczkę z kraju. Wszystko zaczęło się w środę, 8 kwietnia 1981 roku. Wtedy to kapitan złożył w urzędzie notarialnym w Warszawie oświadczenie zezwalające na czasowy wyjazd jego nieletniej córki Kingi do Anglii. Tego samego dnia w wydziale paszportowym komendy dzielnicowej MO w Warszawie Barbara Sumińska złożyła wniosek o wydanie paszportu na wyjazd turystyczny do Anglii. W wypełnionym kwestionariuszu zataiła informację o matce i siostrze przebywających w Ameryce, a w rubryce dotyczącej męża wpisała, że był on pracownikiem Miejskiego Przedsiębiorstwa Remontów Dźwigów Osobowych. Bezpieka przyznała Sumińskiej paszport 2 czerwca.
Tego samego dnia kapitan Sumiński zameldował się w gabinecie szefa Wydziału VI WSW, pułkownika Aleksandra Śliwińskiego. Prosił go o możliwość zwolnienia się z pracy 5 czerwca w związku z koniecznością podróży do Poznania po żonę i chorą córkę. Uzyskał zgodę, choć była to kompletna fikcja. 4 czerwca kapitan odwiózł żonę i córkę na dworzec PKP. Prawdopodobnie wsiadły one do pociągu relacji Warszawa–Wiedeń, gdyż służby graniczne odnotowały później przekroczenie przez Barbarę i Kingę granicy na przejściu kolejowym Zebrzydowice – Petrovice.
Dwie godziny później Jerzy pożegnał się z rodzicami, mówiąc, że musi wyjechać służbowo „na północ”. Zostawił ojcu kopertę zaadresowaną do Kiszczaka na jego prywatny adres. Prosił wrzucić ją do skrzynki pocztowej na dworcu centralnym PKP w niedzielę 7 czerwca.
Następnego dnia stawił się po raz ostatni do pracy i wykonywał swoje obowiązki. Wziął udział w partyjnej nasiadówce u Kiszczaka, a po jej zakończeniu pojechał swoim małym fiatem do Poznania. Stamtąd ruszył w stronę granicy polsko-czechosłowackiej i swobodnie dojechał aż do Wiednia, gdzie spotkał się z żoną i córką w ambasadzie amerykańskiej. Z podróżą tą nie miał żadnych problemów, gdyż posługiwał się paszportem dyplomatycznym.
Cios dla wywiadu PRL
Trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, od kiedy Sumiński współpracował z CIA i w jaki sposób zaplanował swoją dezercję. Jedno jest pewne – jego ucieczka w praktyce zdemolowała wywiad wojskowy PRL-u, który w znacznym stopniu przestał istnieć w ówczesnej formule organizacyjnej. Pracujący niegdyś w duecie z Sumińskim major Komarnicki mówił:
– Jeśli chodzi o zakres posiadanych informacji, to kapitan Sumiński wiedział o wiele więcej niż ja. Tak się bowiem złożyło, że jego poprzednik, major Zdzisław Makuszewski, pod względem operacyjnym w Zarządzie II Sztabu Generalnego obsługiwał dwa kierunki, francuski i niemiecki, tj. około dwie trzecie pionu operacyjnego, podczas gdy ja tylko jeden [angielski]. Ja nie będę zajmował stanowiska w sprawie charakteru wiadomości, którymi dysponował kapitan Sumiński, lecz o ich wadze może świadczyć choćby to, iż jego tajni współpracownicy, jak też prowadzone przez nich działania, nie były rejestrowane w kartotekach WSW.
Andrzej Heyduk