Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 02:35
Reklama KD Market
Reklama

Olimpijska farsa w St. Louis

Rozpoczynające się właśnie igrzyska olimpijskie w Tokio budzą wiele kontrowersji. Sytuacja pandemiczna w Japonii jest zła, a w wielu kręgach panuje przekonanie, iż olimpiada w ogóle nie powinna być organizowana, gdyż stwarza zagrożenie dla sportowców oraz widzów. W wiosce olimpijskiej wykryto szereg przypadków zakażeń koronawirusem, mimo że stosowane są wszelkie środki ostrożności. Na domiar złego, tylko ok. 25 proc. Japończyków jest zaszczepionych...

Bulwersująca szarada

Największe zawody sportowe świata usiane są przypadkami dziwnych wydarzeń, kontrowersyjnych decyzji, itd. W tym sensie spory na temat olimpiady w Tokio nie są niczym nowym, a w przeszłości bywało już tak, że igrzyska zmieniały się niemal w cyrk. Tak było choćby w przypadku olimpiady w roku 1904, która odbywała się w St. Louis. Olimpiada została wtedy po raz pierwszy w historii zorganizowana poza Europą, a umiejscowiono ją w samym środku Ameryki, co oznaczało, że droga wszystkich uczestników do aren sportowych była długa, żmudna i kosztowna.

Dodatkową komplikacją był fakt, że w tym czasie w St. Louis odbywały się również Targi Światowe, pełne nie tylko ciekawych wystaw, ale również kuriozalnych czasami imprez towarzyszących. Jedną z nich były Dni Antropologii, w ramach których specjalnie z tej okazji sprowadzeni Pigmeje i Indianie z plemienia Siuksów tańczyli, obrzucali się błotem i walczyli w ramach zawodów zorganizowanych specjalnie dla nich. Założyciel Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, Pierre de Coubertin, nie był wtedy obecny w St. Louis, ale napisał później, że tego rodzaju imprezy były „bulwersującą szaradą”.

Tak czy inaczej, do Stanów Zjednoczonych przyjechali wtedy reprezentanci 12 krajów, choć w wielu dyscyplinach uczestniczyli wyłącznie Amerykanie. W tej sytuacji gospodarze zdobyli w sumie 238 złotych medali, wyprzedzając Niemców. Od samego początku sportowych zmagań nie brakowało dziwnych wydarzeń. Okazało się na przykład, że jeden ze zdobywców złotego medalu w boksie występował pod fałszywym nazwiskiem. Trzynastu finalistów biegu na 400 metrów zmagało się na bieżni bez żadnych wyznaczonych torów. Eliminacje pływaków nie odbywały się na basenie, lecz w jeziorze. Wreszcie 6 złotych medali wywalczył amerykański gimnastyk George Eye, który miał drewnianą nogę.

Kuriozalny maraton

Kulminacją tego wszystkiego stał się bieg maratoński, który zgromadził na starcie 32 zawodników. Miało to być zwieńczenie całych igrzysk, ale bardzo szybko okazało się, że będzie to raczej żenada. Jednym z zawodników był kubański listonosz Felix Carvajal, który stracił większość swoich pieniędzy na grze w kości w Nowym Orleanie i musiał następnie dostać się autostopem do St. Louis. Ledwo zdążył, a na starcie zjawił się odziany w białą koszulę, pantalony i beret. Dwóch członków plemienia Tswana w Afryce Południowej stało się pierwszymi czarnoskórymi ludźmi uczestniczącymi w igrzyskach, choć początkowo w ogóle nie mieli brać udziału w maratonie, gdyż do St. Louis przyjechali jako siła robocza przy ustawianiu afrykańskich eksponatów na Targach Światowych. Na trasę biegu wyruszyli bez obuwia.

Start nastąpił o 15.00 30 sierpnia. W tym czasie odczuwalna temperatura w mieście wynosiła 135 stopni F. Upał był trudny do wytrzymania, a na dodatek organizatorzy postanowili, że maratończycy będą mogli skorzystać tylko z dwóch stacji picia wody – na szóstej i dwunastej mili biegu. Decyzja o ograniczonym dostępie do wody wynikała z faktu, iż działacz sportowy James Sullivan, jeden z organizatorów igrzysk, chciał obserwować efekty skrajnego odwodnienia organizmu ludzkiego.

Były też inne problemy, które stały przed biegaczami. Trasa nie była w żaden sposób odgrodzona, a zatem sportowcy musieli omijać samochody i konie, uważać na przejazdy kolejowe, a nawet unikać ludzi spacerujących z psami. W powietrzu pełno było duszącego kurzu, co spowodowało, że już w pierwszej fazie biegu William Garcia zemdlał i z trudem uratowano mu życie. Zgraja bezdomnych psów puściła się w pościg za jednym z czarnoskórych biegaczy, który z tego powodu zboczył z trasy o jedną milę. Natomiast wspomniany już Carvajal chciał ominąć problem z wodą przez jedzenie jabłek zrywanych z drzew po drodze, ale zjadł ich za dużo, dostał skurczów żołądka i musiał się na jakiś czas zatrzymać, by ostatecznie zająć czwarte miejsce.

Fred Lorz, amerykański murarz, zdecydował się na jawne oszustwo, pokonując 11 mil maratonu samochodem. Wysiadł z niego przed metą i przybiegł jako pierwszy, podnosząc triumfalnie ręce. Po kilku minutach był o włos od udekorowania złotym medalem, ale w ostatniej chwili jeden z widzów krzyknął, że jest oszustem, co spowodowało, iż brawa na trybunach zmieniły się w gwizdy. Lorz pośpiesznie się wycofał i powiedział później, że jego udział w biegu maratońskim był żartem.

Tymczasem na trasie na czele biegu znajdował się Thomas Hicks, który już na 10. mili zaczął zdradzać poważne objawy odwodnienia i błagał swój personel o wodę. Zamiast wody podano mu białka jajek wymieszane ze strychniną. Popił to wszystko brandy i biegł dalej. W drugiej fazie biegu zaczął mieć halucynacje i był na skraju utraty przytomności. Dostał ponowny koktajl złożony z białek, strychniny i brandy. Jednak na dwie mile przed metą praktycznie stracił kontakt z rzeczywistością i zaczął majaczyć, że ma do pokonania następne 20 mil. Na krótko przed metą prosił, aby mu pozwolono się położyć. Kiedy wbiegł na stadion, z pewnością upadłby z wycieńczenia, gdyby nie to, że dwaj jego pomocnicy dosłownie dociągnęli go do finiszu. Wygrał, ale zaraz potem stracił przytomność.

Bieg ukończyło 14 maratończyków. Na 9. miejscu zameldował się przegoniony przez psy Len Taunyane. Kto wie, co by było, gdyby nie musiał nadłożyć jednej mili?

Andrzej Malak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama