Za ogrodzeniem tłum gapiów, którzy zapłacili za wstęp, a w klatkach i na wybiegu żywi ludzie w roli eksponatów. Dziś mało kto wie, że takie sceny były niegdyś częstym widokiem. W XIX stuleciu oraz na początku wieku XX wystawy ludzi z odległych kultur cieszyły się w Europie niemałą popularnością...
Kontrowersyjne ekspozycje
Określano je zwykle niewinną nazwą „wystaw etnologicznych” i organizowano podczas światowych targów wystawienniczych w wielkich miastach Europy i Stanów Zjednoczonych. Żywymi eksponatami byli przedstawiciele różnych „egzotycznych” ludów z kolonii podbitych przez państwa europejskie. Wywożono ich z własnych ziem i sprowadzano specjalnie na potrzeby Expo.
Odwiedzający chętnie płacili za obejrzenie półnagich „dzikusów”, którzy na wybiegu przygotowywali swoje tradycyjne posiłki lub odprawiali rytualne obrzędy. Współcześni historycy bardzo negatywnie oceniają fenomen tych swoistych zoo z ludźmi w charakterze eksponatów. Widzą w nich silną manifestację rasistowskich postaw świata epoki imperializmu.
Hotentocka Wenus i dzikie zwierzęta
Wystawy z ludźmi w roli głównej mają jednak długą tradycję. Zanim zaczęły funkcjonować jako największa atrakcja światowych targów wystawienniczych, różni przedsiębiorcy czerpali zyski z pokazywania pokrzywdzonych przez los osób o różnych anatomicznych anomaliach. Swojego czasu wielką furorę robiła Hotentocka Wenus, afrykańska niewolnica Sawtche, którą wystawiano na pokaz w Londynie i Paryżu w latach 1810-1815. Sawtche cierpiała na przerost warg sromowych i pośladków.
To drugie było charakterystyczne dla niektórych ludów afrykańskich. Kobietę pokazywano w klatce w londyńskim Piccadilly Circus. Niektórzy świadkowie twierdzili nawet, że na szyi miała obrożę. We Francji podczas objazdowych występów była wykorzystywana seksualnie w trakcie prywatnych pokazów w domach arystokratów. Kiedy w wieku 26 lat zmarła, prawdopodobnie na zapalenie płuc, nawet po śmierci jej ciało nie zaznało spokoju. Zwłoki wykupił zafascynowany przypadkiem jej anatomii naukowiec, który umieścił jej mózg i narządy płciowe w formalinie. Dopiero w 2002 roku jej szczątki zostały wydane przez Francję i spoczęły w RPA.
Zyski z pokazywania ludzi czerpał również niemiecki handlarz dzikimi zwierzętami, Karl Hagenbeck. To on pierwszy wpadł na pomysł, by w zoo zacząć pokazywać także ludzi. Jego zamysł opierał się na tym, by wraz z egzotycznymi zwierzętami z danego rejonu prezentować rdzennych mieszkańców tych okolic. I tak w 1874 roku sprowadził z Laponii autochtonów wraz z ich namiotami, bronią, saniami i stadem reniferów. Potem byli Nubijczycy i Inuici. Jego wystawy okazały się wielkim sukcesem w wielu europejskich metropoliach.
Miliony odwiedzających
Dlatego ideę zoo z ludźmi w klatkach postanowił przejąć od niego Goeffrey de Saint-Hilaire, dyrektor paryskiego ogrodu zoologicznego Jardin d’Acclimatation. W 1877 roku prezentował dla publiki wybiegi z Nubijczykami i Eskimosami. Nie minęło 12 miesięcy, a liczba odwiedzających zoo podwoiła się osiągając rekordową liczbę miliona gości. Podobne wystawy z rdzenną ludnością z różnych egzotycznych zakątków świata organizował przez następne 30 lat.
Frekwencja zrobiła ogromne wrażenie na organizatorach paryskiego Expo, którzy postanowili wcielić „wystawy etnologiczne” do programu imprezy w 1878 roku, a następnie w 1889 roku. Podczas tych drugich Paryskich Światowych Targów Wystawienniczych „Murzyńska Wioska” zrobiła furorę przyciągając 28 milionów widzów. Na wystawie pokazano 400 rdzennych mieszkańców Afryki.
Podobnych inicjatyw było więcej i cieszyły się coraz większą popularnością. Co gorsza, w XX wieku nadal organizowano wystawy z ludzi. Tak było w 1906 i 1922 roku podczas kolonialnych Targów wystawienniczych w Marsylii oraz w Paryżu w 1907 i 1931 roku, kiedy ludzkie zoo w ciągu 6 miesięcy przyciągnęło 34 miliony odwiedzających. Z największym rozmachem przygotowana została wystawa ludzi w ramach Expo w St. Louis w 1904 roku. Na jej potrzeby sprowadzono ponad tysiąc przedstawicieli rdzennej ludności Filipin.
Smutny los pigmeja
Jak traktowano ludzi w zoo? Pomysłodawca inicjatywy, Karl Hagenbeck, traktował ich jako pracowników i najprawdopodobniej im płacił. Inaczej rzecz miała się ze światowymi wystawami. Tam występowali wolontariusze. W praktyce oznaczało to, że albo sprowadzono ich siłą, albo przekonano, by zgodzili się pokazywać swoją kulturę mieszkańcom dalekich krajów. Obiecywano, że po wszystkim zostaną odesłani do swojej ojczyzny, co bardzo często nigdy nie następowało. Wielu umarło z powodu chorób, do których nie przywykły ich organizmy.
Podczas wystaw starano się przedstawiać ich jako dzikusów i uwypuklać prymitywny charakter ich obyczajów. Dlatego często prezentowano ich prawie całkiem nagich. Na Expo w St. Louis na wybiegu prezentującym Igorotów codziennie podawano im psy do oporządzenia i zjedzenia, mimo iż plemię to je psie mięso jedynie przy specjalnych okazjach. Całymi dniami przy ogrodzeniach przewijały się tłumy zwiedzających, którzy rzucali im banany.
Na wystawę w St. Louis trafił również, schwytany jako niewolnik, pigmej z Kongo, Ota Benga, który po zakończeniu targów wylądował w zoo w Nowym Jorku. Myślał, że będzie opiekunem słoni, ale kiedy właściciele placówki zorientowali się, że przyciąga więcej uwagi niż same zwierzęta, postanowili na czas otwarcia ogrodu zoologicznego dla zwiedzających umieszczać go w klatce z szympansami. Końcówki jego zębów, zgodnie ze zwyczajem plemion z jego rodzinnych stron, były zaostrzone. Dlatego na wybiegu rozsypano kości. To dodawało mu dzikości i jeszcze bardziej podnosiło sprzedaż biletów.
Ota Benga miał również przed klatką swoją kartkę z opisem, na której można było przeczytać: „Wiek 23 lata, wzrost 4 stopy i 11 cali, waga 103 funty. Sprowadzony znad rzeki Kasai, Kongo. Wystawiany każdego popołudnia przez cały wrzesień”. Szybko jednak podniosły się głosy sprzeciwu na takie traktowanie pigmeja. Mężczyznę wypuszczono z zoo i znaleziono mu pracę w fabryce tytoniu. Ota Benga usiłował powrócić do ojczyzny w 1914 roku, ale wybuch wojny wstrzymał kurs statków. Ostatecznie popadł w depresję i popełnił samobójstwo.
Nie mniej tragiczna była historia niejakiego Minika Wallace, Inuita z Grenlandii. W 1897 roku został sprowadzony wraz z rodziną przez podróżnika i trafił do Nowego Jorku. Tu przetrzymywano go w piwnicach Muzeum Historii Naturalnej traktując jako obiekt badań naukowych. Kiedy jego ojciec niebawem umarł na gruźlicę, Minik chciał urządzić mu rytualny pogrzeb. Muzeum chciało zatrzymać ciało ojca, urządzono więc udawany pochówek. W trumnie umieszczono wypchaną szmatami kukłę i zasłonięto całunem oraz dołożono kamieni dla ciężaru. Szkielet ojca trafił na wystawę muzeum.
Minik dowiedział się o podstępie, dopiero kiedy o niesmacznej ekspozycji w muzeum wzmiankowały gazety. Mężczyzna powrócił na krótko do Grenlandii, ale trudno mu było odnaleźć się w kulturze, którą opuścił jako dziecko. Wyjechał z powrotem do Stanów Zjednoczonych. W 1918 roku zmarł jako ofiara epidemii grypy hiszpanki.
Z czasem zainteresowanie zoo z ludźmi w charakterze eksponatów zaczęło maleć. Widownia przeniosła się do sal kinowych. Ostatnie ludzkie zoo zorganizowano jeszcze w 1958 roku w Brukseli. To z tamtego Expo pochodzi słynna fotografia przedstawiająca czarnoskórą dziewczynkę na wybiegu, której biała kobieta podaje jedzenie przez ogrodzenie.
Emilia Sadaj