W roku 1997 doszło w Stanach Zjednoczonych do dwóch wielkich napadów rabunkowych, w wyniku których skradziono w sumie 36 milionów dolarów (ponad 60 milionów w dolarach dzisiejszych). Obie kradzieże dotyczyły tej samej firmy – Loomis Fargo, choć przestępstwa te nie miały ze sobą nic wspólnego. Zdradzały jednak jedno duże podobieństwo...
Napady te nie były dziełem wyrafinowanych włamywaczy. Nie przeprowadzono ich też według jakichś niezwykle skrupulatnie opracowanych planów. Wręcz przeciwnie, w obu przypadkach sprawcy kradzieży byli niemal od samego początku znani, a zatem policji chodziło głównie o ich znalezienie i odzyskanie jak największej części łupu.
Pieniądze na kółkach
Firma Loomis Fargo obecnie znana jest po prostu jako Loomis, a powstała na początku 1997 roku z połączenia Loomis Armored Inc. oraz Wells Fargo Armored Service. Dziś organizacja ta posiada ponad 400 placówek w USA i kilkadziesiąt w krajach Europy Zachodniej. Operuje flotą ponad 3 tysięcy opancerzonych ciężarówek, służących do przewozu znacznych sum pieniędzy. Obsługuje też tysiące bankomatów w całym kraju. Ponadto firma ta często przechowuje duże ilości waluty, zresztą nie tylko dolarów.
W zasadzie nikt nie ma większych zastrzeżeń co do działania Loomis. Dwie wielkie kradzieże, które miały miejsce w 1997 roku, były dziełem ludzi albo zatrudnionych w firmie, albo też z nią powiązanych. Jednak fakt, że w ciągu tego samego roku doszło do dwóch wielkich napadów, wywołał początkowo wiele niepochlebnych komentarzy i drwin. Niektórzy oskarżali szefów Loomis o lekkomyślność i beztroskę, choć w ostatecznym rozrachunku okazało się, że były to oskarżenia zupełnie bezpodstawne. W latach 90. Loomis Fargo przewoziła i przechowywała walory o ogromnej wartości, a jakiekolwiek problemy zdarzały się niezwykle rzadko i zwykle były dość błahe.
Należy też wspomnieć, że kompania Wells Fargo działała od połowy XIX wieku i stała się nieodłączną częścią podboju tzw. Dzikiego Zachodu. Była odpowiedzialna za pierwsze długodystansowe połączenia dyliżansowe oraz w znacznej mierze przyczyniła się do rozwoju amerykańskiej bankowości. Została założona w roku 1852 przez Henry’ego Wellsa i Williama G. Fargo, którzy w ciągu zaledwie paru lat wchłonęli inne organizacje, między innymi Nevada National Bank i Union Trust Company. Przez wiele lat Wells Fargo Armored Service była nieodłączną częścią całej firmy. Później jednak odłączyła się od banku i stała się samodzielnym ciałem. Jej połączenie z Loomis Armored stworzyło największą firmę tego rodzaju w Stanach Zjednoczonych.
W historii tej kompanii napady zdarzały się zawsze, choć zwykle w pierwszych latach działalności. Były to jednak w sumie stosunkowo drobne kradzieże. Wydarzenia w 1997 roku miały zupełnie inny charakter, a głośno stało się o nich nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale w wielu innych krajach świata.
Napad numer 1
Philip Noel Johnson był zatrudniony w Loomis Fargo jako kierowca opancerzonej ciężarówki. Pracował głównie w okolicach Jacksonville na Florydzie i w marcu 1997 roku postanowił, że ukradnie przewożone przez siebie pieniądze. Nie miał żadnych wspólników ani skomplikowanych planów.
29 marca tego roku obezwładnił dwóch swoich kolegów i zostawił ich w różnych miejscach po drodze. Następnie załadował prawie 19 milionów dolarów do swojego pojazdu i cały łup zawiózł do kryjówki w Mountain Home w stanie Północna Karolina. Wkrótce potem wyjechał do Meksyku. Nie bardzo wiadomo, jakie miał dokładnie plany, choć wiele wskazuje na to, że w Meksyku zamierzał przeczekać kilka miesięcy, a następnie wrócić do Stanów Zjednoczonych, by zabrać skradzione pieniądze.
Śledczy wiedzieli oczywiście, że to on był sprawcą napadu, natomiast nie mieli pojęcia o tym, dokąd zbiegł i co zamierzał zrobić. Niewiadome było również to, co stało się z 19 milionami dolarów. Jednak na rozwiązanie tej zagadki nie trzeba było długo czekać. 30 sierpnia 1997 roku strażniczka graniczna, kontrolująca grupę osób zmierzających autobusem z Meksyku do Houston, zwróciła uwagę na człowieka, który udzielał wymijających odpowiedzi na pytania i dziwnie się zachowywał. Przeszukano jego bagaż, w którym znaleziono kilka różnych paszportów. Wkrótce potem okazało się, że osobnikiem tym był Johnson, którego aresztowano i postawiono przed sądem.
Rabuś został skazany na 25 lat pozbawienia wolności, a z więzienia wyszedł w październiku 2019 roku. Jeśli chodzi o łup, policja znalazła kryjówkę z pieniędzmi we wrześniu 1997 roku i odzyskała ok. 18 milionów dolarów. Johnson niemal na pewno zdążył wydać brakujący milion. Znawcy rzeczy są zdania, że gdyby spróbował od razu wywieźć wszystkie pieniądze z USA, co byłoby zamiarem trudnym do wykonania, jego szanse na sukces byłyby znacznie większe.
Napad numer 2
W zupełnie innej części kraju, w stanie Północna Karolina, kilka miesięcy później obrabowany został sejf Loomis Fargo. Łupem złodziei padło ponad 17 milionów dolarów. Tym razem jednak przestępstwo było dziełem w miarę dobrze zorganizowanej szajki. Na jej czele stał David Scott Ghantt, pracownik Loomis Fargo, który w swojej firmie pełnił rolę nadzorcy odpowiedzialnego za operacje związane z przewozem pieniędzy. Jego główną wspólniczką była Kelly Campbell, związana romantycznie z Davidem. W przeszłości pracowała ona dla Loomis Fargo i była pomysłodawczynią całego skoku. Innymi członkami szajki byli: Steven Eugene Chambers, jego żona Michelle, Michael Gobbies i cztery dalsze osoby o pomniejszym znaczeniu.
David i Kelly poznali się w biurze Loomis Fargo. Kiedy Campbell odeszła z firmy, nadal utrzymywała kontakty z Davidem. Pewnego dnia powiedziała mu, że jej były kolega ze szkoły średniej, Chambers, ma pomysł na obrabowanie sejfu firmy. Podobnie jak w poprzednim przypadku, w zasadzie nie było żadnego planu. Ghantt miał po prostu ukraść pieniądze, do których miał dostęp, a następnie wyjechać natychmiast do Meksyku i czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Chambers zobowiązał się do wysyłania mu walorów potrzebnych do życia, a cała szajka miała się powstrzymać od jakichkolwiek ekstrawaganckich wydatków, by nie zwracać na siebie uwagi. Po pewnym czasie Ghantt miał wrócić do Stanów Zjednoczonych. W rzeczywistości stało się jednak zupełnie inaczej.
W wyznaczonym dniu Ghantt wysłał swojego współpracownika do domu przed końcem pracy, a następnie załadował 17 milionów dolarów do firmowej ciężarówki. Znaczną częścią tej sumy były banknoty 20-dolarowe, co oznaczało, że łup był znacznie większy objętościowo niż złodzieje zakładali. Ghantt podjechał ciężarówką do siedziby firmy drukarskiej Reynolds & Reynolds, gdzie gotówkę przeładowano do samochodów należących do rabusiów. Okazało się jednak, że wszystkie banknoty nie mogły się zmieścić w tych pojazdach, w związku z czym przestępcy zostawili sumę ponad 3 milionów dolarów w samochodzie firmy Loomis.
Ghantt wziął ze sobą 50 tysięcy dolarów, bo tyle można było bez kłopotów przewieźć przez granicę z Meksykiem, i udał się do kurortu Cozumel na Półwyspie Jukatan. Mimo że gang początkowo planował powstrzymanie się od dużych wydatków, plan ten bardzo szybko runął w gruzy. Chambers był przekonany, iż nigdy nie zostanie w żaden sposób skojarzony z Ghanttem. Ze swoją żoną przeprowadził się z tzw. trailera do luksusowego domu. Kupił też za gotówkę samochód BMW Z3. Natomiast Campbell zdecydowała się na zakup pojazdu Toyota Sienna – również za gotówkę. Inni członkowie gangu także szastali skradzionymi pieniędzmi na prawo i lewo. Nie trzeba było długo czekać, by zainteresowali się tym agenci FBI.
Śledztwo
Śledczy FBI doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że sprawcą napadu był Ghantt i że jego wspólnikami byli Campbell oraz Chambers. Zapisy monitoringu pokazywały, jak rabuś ładował paczki pieniędzy do firmowej ciężarówki przez ponad godzinę. A ponieważ w tym czasie nie było tam żadnego innego pracownika firmy, wątpliwości co do winy złodzieja w zasadzie nie było żadnych. Problem polegał jednak na ustaleniu jakichkolwiek powiązań między trójką przestępców.
Pomógł im sam Ghantt, który początkowo wydawał w Meksyku znaczne sumy pieniędzy. Mieszkał w luksusowym hotelu i jadał w najlepszych okolicznych restauracjach. Po pewnym czasie zawiadomił Chambersa, że potrzebuje dodatkowej gotówki. Ponieważ dostał tylko 8 tysięcy dolarów, zaczął oszczędzać. Jednocześnie zdecydował się na zmianę swojego wyglądu, ponieważ obawiał się, że może zostać rozpoznany.
Tymczasem śledczy w USA znaleźli samochód Ghantta, a ponadto Michelle Chambers zdecydowała się na zrobienie dużego depozytu w banku, o czym zostali poinformowani agenci FBI. Mimo to znalezienie i potwierdzenie koneksji między Ghanttem i Chambersem pozostawało trudnym zadaniem. Sukces przyszedł z chwilą, kiedy Ghantt zadzwonił do swojego wspólnika, by przedyskutować sytuację. Jednocześnie śledczy obawiali się o bezpieczeństwo Ghantta, gdyż wiele wskazywało na to, iż Chambers zamierzał wynająć płatnego mordercę, Michaela McKinneya, który miał go zgładzić.
Koniec bajki
O ile wytropienie Johnsona było stosunkowo łatwe i zabrało niewiele czasu, w przypadku Ghantta i spółki było nieco inaczej. Meksykańscy agenci federalni i funkcjonariusze FBI aresztowali podejrzanego dopiero 1 marca 1998 roku. Dzień później w areszcie znaleźli się również Steve i Michelle Chambers, Kelly Campbell oraz pozostała czwórka złodziei. Nieco później aresztowano również dziewięć dodatkowych osób, oskarżonych o pranie brudnych pieniędzy.
Wszyscy podejrzani przyznali się do winy, z wyjątkiem jednego. Jeff Guller, prawnik Chambersa, twierdził, że nie prał żadnych pieniędzy, ale został uznany winnym zarzucanych mu czynów i spędził osiem lat w więzieniu. Jeśli chodzi o pozostałych podsądnych, dostali oni bardzo zróżnicowane wyroki – począwszy od werdyktów w zawieszeniu, a skończywszy na 11 latach pozbawienia wolności. Ta najwyższa kara spotkała Chambersa, któremu również wymierzono ponad trzy miliony dolarów grzywny.
Ghantt dostał wyrok dziesięciu lat więzienia. Wyszedł na wolność w roku 2006 i twierdzi, że jest dziś „zmienionym człowiekiem”, choć nie wiadomo, co to dokładnie oznacza. Jego przestępstwo stało się w Charlotte i okolicach obiektem niewybrednych żartów. Powodem do kpin było zwłaszcza to, że cała szajka wywodziła się ze środowisk wiejskich i wykazała się zatrważającą lekkomyślnością po dokonaniu napadu.
Jeśli wierzyć danym FBI, w sumie odzyskano prawie 90 procent skradzionych pieniędzy. Reszta została wydana przez szajkę i nie można jej w żaden sposób odzyskać. To, że firma Loomis Fargo została zaatakowana dwukrotnie w tym samym roku, jest dość kuriozalne i nie ma żadnego wyjaśnienia. Wiadomo na pewno, że Johnson nie miał absolutnie żadnych powiązań z Ghanttem, a zatem oba przestępstwa nie są ze sobą bezpośrednio powiązane. Innymi słowy, jest to niemal na pewno absolutny przypadek, który jest tym dziwniejszy, że do napadów doszło wkrótce po połączeniu się Loomis Armored Inc. z Wells Fargo Armored Service. Od tego czasu firma ta nie była obiektem żadnych zakrojonych na wielką skalę działań przestępczych.
Andrzej Heyduk