Nadszedł czas dorocznej strzelaniny ulicznej. Nie, nie mam na myśli Chicago, bo tu strzały rozbrzmiewają codziennie, a zatem trudno się zorientować, kiedy kończą się porachunki gangsterskie, a zaczynają świąteczne celebracje. Święto Niepodległości obchodzone jest każdego 4 lipca, bo to w tym dniu, w roku 1776, podpisana została Deklaracja Niepodległości, na mocy której 13 kolonii amerykańskich prawnie zerwało więzi z koroną brytyjską. Jednak w rzeczywistości było nieco inaczej.
Wspomniana Deklaracja Niepodległości została uchwalona przez Kongres Kontynentalny dwa dni wcześniej, 2 lipca. John Adams napisał nawet w liście do swojej żony, Abigail, że „dzień 2 lipca będzie najważniejszym wydarzeniem w dziejach Ameryki”. Rąbnął się zatem o dwa dni albo rąbnęli się ci, którzy za dzień świąteczny uznali 4 lipca. W dodatku wcale nie jest takie pewne, że 4 lipca Deklaracja Niepodległości istotnie została podpisana. Thomas Jefferson, John Adams i Benjamin Franklin pisali później, że opatrzyli dokument swoimi sygnaturami właśnie wtedy, ale większość historyków uważa, że Deklaracja Niepodległości została podpisana dopiero 2 sierpnia 1776 roku, choć w dniu tym nie odbywają się obecnie żadne celebracje z wyjątkiem okazjonalnego pijaństwa, charakterystycznego dla życia codziennego Ameryki.
Z dniem 4 lipca wiążą się też pewne dziwne wydarzenia. W 50. rocznicę rzekomego podpisania Deklaracji Niepodległości, czyli 4 lipca 1826 roku, zmarli Thomas Jefferson i John Adams, czyli jedyni sygnatariusze, którzy później stali się prezydentami nowego państwa. Inny prezydent, który nie podpisał Deklaracji, odszedł w zaświaty 4 lipca 1831 roku. Był to James Monroe. Niejako w drodze rewanżu przyszły prezydent Calvin Coolidge urodził się 4 lipca 1872 roku.
Oczywiste jest to, że nikt już nie będzie zmieniał daty celebracji. Utrwalił ją w roku 1778 generał George Washington, który 4 lipca nakazał oddać symboliczne salwy armatnie oraz zaopatrzyć wszystkich żołnierzy w dodatkową rację rumu, co oznaczało, iż amerykańska armia obudziła się 5 lipca na kacu. Dopiero w roku 1870 Kongres postanowił, że dzień 4 lipca będzie wolny dla wszystkich pracowników federalnych, choć bez wynagrodzenia. Szmal świąteczny zatwierdzono w roku 1938, a dziś w zasadzie prawie nikt nie pracuje i dostaje za ten dzień normalne wynagrodzenie.
Kontrowersje na temat daty obchodzenia rocznic nie dotyczą wyłącznie Dnia Niepodległości. Niedawno prezydent Biden podpisał ustawę, na mocy której 19 czerwca każdego roku obchodzona będzie tzw. Juneteenth, czyli rocznica zniesienia w USA niewolnictwa. Jednak wybór tej daty jest dość dziwny, gdyż upamiętnia ni mniej, ni więcej tylko rozkaz wojskowy wydany przez pewnego generała. 19 czerwca roku 1865 generał armii unijnej Gordon Granger proklamował publicznie w mieście Galveston, że wszyscy niewolnicy w stanie Teksas są niniejszym oficjalnie wolni.
Jednak zniesienie niewolnictwa w stanach konfederacyjnych zostało formalnie obwieszczone już w roku 1862 przez Proklamację Emancypacji podpisaną przez prezydenta Abrahama Lincolna. Proklamacja ta weszła w życie 1 stycznia 1863 roku, zmieniając prawny status 3,5 miliona Afroamerykanów w stanach południowych z niewolników na ludzi wolnych. Mimo tej proklamacji niewolnictwo było nadal legalne w stanach południowych do końca wojny oraz legalne i praktykowane w Delaware i Kentucky aż do 6 grudnia 1865 roku, kiedy została ratyfikowana 13. poprawka do Konstytucji USA, znosząca niewolnictwo oraz pracę przymusową w całym kraju.
W związku z tym powstaje pytanie: dlaczego tego święta nie obchodzimy w rocznicę podpisania Proklamacji Emancypacji albo też w rocznicę zatwierdzenia 13. poprawki do Konstytucji? Jest to pytanie całkiem na miejscu, gdyż rozkaz numer 3 generała Grangera dotyczył wyłącznie niewolników w Teksasie, których było wtedy 250 tysięcy. Dokument ten nie zakończył całkowicie niewolnictwa w tym stanie, a tym bardziej w wielu innych stanach. W związku z tym wyznaczenie dnia 19 czerwca na obchody końca amerykańskiego niewolnictwa jest z historycznego punktu widzenia słabo uzasadnione.
W sumie nie ma to wszystko większego znaczenia, bo raz wyznaczone daty świąt są natychmiast akceptowane i nikt się specjalnie nie zastanawia nad tym, skąd się wzięły. Przeciętny John Smith, piekący kiełbasy na rożnie i popijający wodopodobną ciecz o nazwie Bud Light, nie ma czasu na rozważania o dniu podpisania Deklaracji Niepodległości, czy też o okolicznościach śmierci dwóch wczesnych prezydentów. Zresztą święto to już dawno straciło swoją pierwotną wymowę, o czym świadczy między innymi fakt, że znaczna część ludzi w wieku od 18 do 25 lat nie ma pojęcia o tym, co się 4 lipca świętuje i dlaczego.
Nieco inny problem dotyczy święta Juneteenth. Jest ono w taki czy inny sposób obchodzone od roku 1866, ale w celebracjach przez wiele dekad brali udział niemal wyłącznie czarnoskórzy mieszkańcy Stanów Zjednoczonych. Na przykład, w roku 1978 w Milwaukee odbyły się uroczystości z udziałem ok. 100 tysięcy ludzi, którymi w 90 proc. byli Afroamerykanie. Podobne wydarzenia miały miejsce pod koniec lat 80. w stanach Kalifornia, Wisconsin, Illinois i Georgia. Dziś, gdy od niedawna jest to święto federalne, ludzie biali zastanawiają się, w jaki sposób należy ten dzień celebrować. Czy wypada z tej okazji smażyć steki na barbecue? A co z ogniami sztucznymi i petardami? No i czy można sobie w rocznicę końca niewolnictwa strzelić kilka dodatkowych drinków?
Nie zamierzam niczego sugerować. Może najlepiej jest pamiętać o tym, że oba te święta przypadają w dni, które zostały być może błędnie wybrane.
Andrzej Heyduk