Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 04:40
Reklama KD Market
Reklama

250 lat ognia

Centralia w stanie Pensylwania to miejsce zupełnie niezwykłe. Niegdyś tę małą miejscowość zamieszkiwało ponad 2 tysiące ludzi, dziś zaledwie pięć osób. Powód? Niemal wszyscy mieszkańcy wynieśli się z powodu pożaru, który płonie tu nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat...

Płonące miasteczko

Stałym elementem krajobrazu miasteczka Centralia są tablice ostrzegające o zagrożeniach: „Poruszanie się po tym terenie może doprowadzić do poważnych obrażeń ciała lub śmierci. W powietrzu obecne są niebezpieczne gazy. Ziemia grozi nagłym zapadnięciem się”. Owe zagrożenia to skutek pożaru w kopalni węgla, która znajduje się pod miasteczkiem.

Ogień trawi podziemne korytarze od kilku dobrych dekad i do tej pory nie został jeszcze ugaszony. Co gorsza, zasięg pożaru stale się powiększa. Ogromne pokłady węgla w okolicach miasteczka każą przypuszczać, że kopalnia w Centralii będzie jeszcze płonąć przez 250 lat. W tej sytuacji władze wdrożyły kompleksowy program wysiedlania mieszkańców. Miejscowość przeistoczyła się w miasto-widmo.

Sprzeczne teorie

A wszystko zaczęło się 29 maja 1962 roku, w dzień po święcie Memorial Day. To wtedy dostrzeżono dym wydobywający się z wysypiska śmieci. Fakt ten początkowo nikogo nie zdziwił, ponieważ niewiele wcześniej władze miasteczka zleciły oczyszczenie lokalnego wysypiska śmieci poprzez podpalenie. Tym razem wysłano więc tylko lokalną straż pożarną, by poprawili swoją robotę i dogasili tlące się miejsca. Niestety niedługo później miało się okazać, że akcja dogaszania nie przyniosła pożądanych rezultatów.

Po kilku dniach jeden ze strażaków odkrył, że w wyrobisku kopalni odkrywkowej, którą nieopatrznie zaadoptowano na wysypisko śmieci, znajduje się wielka dziura. Co gorsza, tego fragmentu wysypiska nie pokryto materiałem niepalnym i tym sposobem ogień przedostał się wkrótce pod ziemię. Jakby tego było mało, po jakimś czasie okazało się, że dziura była połączona ze wszystkimi korytarzami kopalnymi pod Centralią. W tej sytuacji kopalnię ostatecznie zamknięto.

Do końca jednak nie wiadomo, czy to właśnie wypalanie wysypiska śmieci wywołało niekończący się pożar. Możliwe, że stało się to zaledwie dzień wcześniej, kiedy trafił tam transport gorącego popiołu węglowego. Choć i w tym wypadku zawiniły władze miasteczka, ponieważ nie zainstalowano na czas nowej ognioodpornej bariery pomiędzy warstwami odpadów. Gdyby administracja miejska wywiązała się ze swojej powinności, zarzewie ognia prawdopodobnie nie przedostałoby się pod ziemię.

Istnieje jeszcze inna teoria. Jej zwolennicy twierdzą, że pożar nie został wzniecony w 1962 roku, lecz tak naprawdę był kontynuacją pożaru, który wybuchł w kopalni w 1932 roku i rzekomo nigdy nie został wygaszony do końca.

Dymiąca gigantyczna rozpadlina

Kiedy było już wiadomo, że pod Centralią się pali, lokalna ludność wcale nie wpadła w panikę, lecz życie w miasteczku dalej toczyło się swoim normalnym rytmem. Co więcej, mieszkańcy czerpali drobne korzyści z zaistniałej sytuacji. W zimie czasem można było się tu doczekać pomidorów, a śnieg w Centralii topniał sam, zanim zdążyło się przeprowadzić odśnieżanie.

Były i gorsze strony zaistniałej sytuacji. W niektórych rejonach miasteczka podłoże wręcz świeciło na niebiesko od metanu. Na drogach pojawiały się duże wyłomy, a spod ziemi ulatniały się produkty uboczne spalania, jak tlenek i dwutlenek węgla, wywołując złe skutki dla zdrowia u grupki mieszkańców. Jednak fakt, że sytuacja jest naprawdę groźna, zaczął docierać do świadomości ludzi dopiero 17 lat później.

Pewnego dnia właściciel stacji benzynowej i burmistrz miasteczka John Coddington zanurzył wskaźnik poziomu paliwa w swoich podziemnych zbiornikach, a gdy go wyciągnął, wskaźnik był gorący. Okazało się, że temperatura benzyny wynosiła 77,8 stopni Celsjusza.

Jednak tym, co naprawdę wstrząsnęło mieszkańcami Centralii, było zdarzenie w 1981 roku z udziałem 12-letniego chłopca. Todd Domboski bawił się w ogródku, gdy nagle ziemia się pod nim rozstąpiła i dziecko wpadło do potężnej, dymiącej dziury. Todd zdołał złapać się korzeni drzewa i zatrzymał się na głębokości 2,5 metra. Chłopca udało się wyciągnąć na powierzchnię. Jak się później okazało, gigantyczna szczelina miała 46 metrów głębokości i wypełniał ją tlenek węgla w stężeniu śmiertelnym dla człowieka.

Przymusowe wywłaszczenia

Przypadek Todda Domboskiego natchnął wreszcie oficjeli do działania. Jednak stan nie miał pieniędzy na walkę z pożarem. Zdecydowano więc w pierwszej kolejności o wysiedleniu mieszkańców. W 1983 roku Kongres Stanów Zjednoczonych przeznaczył na ten cel 42 miliony dolarów. Większość przyjęła oferty wykupu ich nieruchomości. W 2000 roku pozostało jedynie 21 mieszkańców.

W 2002 roku Centralia straciła swój kod pocztowy. Domy wyburzono. Kilku mieszkańcom, zaciekle walczącym o swoje posesje, pozwolono w nich pozostać do śmierci. Podziemny pożar dotarł do sąsiedniego Byrnesville. Miejscowość została całkowicie wysiedlona i zrównana z ziemią.

Okolica stała się dość popularnym celem turystycznym. Teraz przyjeżdżano do Centralii głównie po to, by sfotografować się na tle wydobywającego się z gruntu dymu oraz by przejść po legendarnej „Graffiti Highway”. Jest to wyłączony z ruchu, z powodu pożaru kopalni, odcinek autostrady PA Route 61. Niestety w 2020 roku właściciele drogi zdecydowali o jej zasypaniu. Decyzję tę podjęto, ponieważ mimo wszystkich obostrzeń pandemicznych Graffiti Highway wciąż tłumnie nawiedzali przyjezdni.

Emilia Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama