Pozwólcie mi to powiedzieć. Jest gorąco. Tutaj, gdzie mieszkam, w Virginii, będzie dziś 98 st. F. i tak od miesiąca mamy temperaturę powyżej 80 i 90 stopni Fahrenheita. Bardziej na zachód jest jeszcze gorzej! Temperatury biją rekordy sprzed 100 lat na całym zachodzie.
I cały ten okropny upał przywodzi mi na myśl czasy, kiedy byłem dzieckiem, zanim niemal wszyscy mieli klimatyzację. Te upalne letnie noce były jeszcze gorętsze, niż ktokolwiek mógł to sobie wyobrazić.
Pamiętam, jak dzieci krzyczały, że chcą wyjść na zewnątrz, żeby się pobawić. Nikt nie chciał siedzieć w mieszkaniach z rodzicami, których nie było stać na klimatyzację, gdzie okna były w większości zamalowane, a ciepło odchodziło od cegieł budynków, wirowało nad gorącym asfaltem, który podgrzewało jeszcze bardziej i wchodziło do mieszkań, które jakimś sposobem rozgrzewało jeszcze bardziej.
Dzieciaki nie chciały tego całego siedzenia razem z rodzicami, którzy narzekali na zabijający świnie upał, na to, jak ciężko muszą pracować całe dnie w fabrykach, gdzie nigdy nie było ani powiewu, ani odrobiny chłodu, a ciężkie czarne maszyny tłoczące z każdą minutą wydzielały coraz więcej ciepła, które parzyło im palce i oczy.
Dzieci nie chciały słuchać, jak rodzice narzekają, że muszą wracać do domu po pracy w gorących fabrykach i siedzieć w gorących, ciasnych kuchniach, przygotowując gorące obiady i kłaść się spać wcześnie, żeby wrócić do swoich gorących fabryk. A w lodówce nie było nawet jednej zimnej butelki Schlitza czy innego piwa!
Dzieci nie chciały o tym słuchać.
Chciały być na zewnątrz, skakać, brykać, starać się wytworzyć chociaż lekki przewiew, odrobinę, malutko, muśnięcie, coś, co zabierze to gorąco z ich twarzy i strząśnie pot z ich ciał.
Chciały być na zewnątrz, śmigać po ulicach, biegać dookoła albo szybko podskoczyć do sklepu na rogu po lody lub butelkę coca coli, albo przysiąść na krótkiej żeliwnej balustradzie i czekać na zdmuchnięcie tego upału, albo jak zostanie on gdzieś indziej spożytkowany.
Chciały zobaczyć, jak upał spłoszy się na całej szerokości. Chciały stworzyć/wygenerować trochę chłodnego powiewu powietrza, które strzepie wilgoć z ich ciał. Tego chciały dzieci!
I jak im się nie dziwić?
Summer 1956
Let me tell you. It’s hot. It’s going to 96 degrees here today where I live in Virginia, and it’s been in the high 80s and low 90s for the last month. Out west, it’s even worse! The temperatures are breaking 100 year records all over the west.
And all this god-awful heat makes me think of when I was a kid in an age before almost everybody had air conditioning. Those hot summer nights were hotter than almost anybody could imagine.
I remember kids screaming so they could go outside to play. They don’t want to be sitting there with their moms and dads in apartments where nobody can afford an air-conditioner, where the windows were mostly painted shut and the heat peeled off the bricks of the apartment buildings and swirled around the hot asphalt streets and heated them up and entered the apartments somehow and heated them up even more.
The kids didn’t want all that sitting around while their parents complained about the hog-killing heat, about how they had to work all day in the hot factories where there was never a breeze or a bit of cool and the heavy black stamping machines gave off more and more heat every minute that burned their fingers and their eyes.
The kids didn’t want to hear their parents complaining about how they had to come home after work in their hot factories and sit in hot, cramped kitchens and make hot dinners and go to bed early so they could go back to their hot factories. And not even an ice-cold bottle of Schlitz or Bud in the fridge!
The kids don’t want to hear it.
They wanted to be outside bopping around, jiving, trying to generate just a little bit of breeze, a modicum, a tincture, a spit of it, just something to take the heat off their faces and the sweat off their bodies and move it on down the line.
They wanted to be outside, sliding on the street or running around or skipping quick to the corner store for an ice cream cone or a nutty buddy or a bottle of Coke or sitting on a short cast iron railing fence and waiting for the heat to get blown away or used up somehow, somewhere.
They wanted to see that heat spooked on down the line. They wanted to be creating/generating some cool breeze that would whisk the wetness off their bodies. That’s what the kids wanted!
And who could blame them?
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem serii powieści kryminalnych o Hanku i Marvinie, których akcja toczy się w Chicago oraz powieści wojennej pt. „Retreat— A Love Story”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.-John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.