Gdy przeciętny rodzic szuka jakiegoś prezentu dla swojej pociechy, prędzej czy później staje oko w oko z półką pełną zestawów klocków Lego. Z tych duńskich kawałków plastiku można zbudować niemal wszystko – wahadłowiec kosmiczny, średniowiecznego rycerza, lotnisko, gospodarstwo rolne, samochód, itd. Firma stworzyła też wiele tzw. Legolands, czyli miejsc zbudowanych całkowicie z klocków.
Kiedy w sierpniu 1932 roku Ole Kirk Christiansen zakładał swoją firmę, plastiku w sensie przemysłowym jeszcze w ogóle nie było. W związku z tym firma Lego produkowała wtedy zwykłe klocki drewniane. Produkcja klocków plastikowych rozpoczęła się na dobre dopiero w roku 1947. Jeśli chodzi o samą nazwę firmy, wywodzi się ona z duńskiej frazy leg godt, która znaczy mniej więcej „baw się dobrze”. No i wszyscy mamy do dziś wielki fun, na czele z szefami koncernu, który począwszy od roku 2015 jest największym na świecie producentem zabawek, sprzedającym rocznie towary o wartości ponad 2 miliardów dolarów.
Być może jednak nie wszyscy wiedzą o tym, że firma Lego przyjmuje propozycje nowych zestawów klocków i od czasu do czasu wybiera jakiś pomysł do realizacji. Tak stało się w przypadku brytyjskiego entuzjasty klocków, Steve’a Guinnessa. Zaproponował on koncernowi stworzenie zestawu, z którego można by było zbudować funkcjonalną maszynę do pisania.
Ludziom niewtajemniczonym, którzy dorosłe życie zaczęli już w erze Internetu, trzeba być może wyjaśnić, że maszyny do pisania w pierwszej części XX wieku były mniej więcej tym samym co siekiery w średniowieczu. Na Zachodzie produkty takich firm jak Smith Corona, Remington czy Olympia obecne były niemal w każdym biurze, podczas gdy w PRL-u prym w tej dziedzinie wiodła firma Łucznik. Ponieważ jednak władze komunistyczne obawiały się, że na takich łucznikach można było pisać antyrządowe ulotki (i to przez kalkę), przez pewien czas zakup maszyny do pisania był w kontekście realnego socjalizmu dość trudny.
W latach 50., czyli za panowania Stalina, był to towar strategiczny i numerowany. Prowadzono rejestr charakteru pisma każdej maszyny. Czasem jednak pojawiały się one na tajnych aukcjach albo były przemycane z zagranicy. Dopiero w latach 70. maszyny pojawiły się w wolnym obiegu. W swoim czasie organa ścigania posiadały specjalne listy tych, którzy w danym mieście dysponowali maszynami, a odpowiednie służby znały układ, krój czcionki i cechy każdego egzemplarza, by dzięki temu móc po kroju pisma dojść do właściciela. Czasy te należą oczywiście do przeszłości, a tradycyjne maszyny do pisania nie mają obecnie żadnego znaczenia.
Urządzenia te, nawet elektryczne, w zasadzie w ogóle zniknęły, podobnie jak faksy, telefony z tarczą do wybierania numerów, budki telefoniczne, magnetofony kasetowe, pagery, „miękkie” dyskietki, kasety VHS, książki telefoniczne, modemy, błony fotograficzne, kineskopy telewizyjne oraz drukowane encyklopedie. Z listy tej niemal niczego nie można zbudować z klocków Lego, a jeśli można, to w sposób wyłącznie symboliczny. Nie ma na przykład klockowej odmiany tranzystora lub jakiejkolwiek innej elektroniki. Jednak w przypadku maszyny do pisania jest inaczej. Nie posiada ona żadnych komponentów elektronicznych, za to ma oczywiście klawisze, poruszające odpowiednie czcionki. Jest też wałek, za pomocą którego wkręca się arkusz papieru.
Idea Guinnessa była taka, by z klocków Lego można było zbudować całą maszynę, z wyjątkiem rzeczonego wałka, tak by urządzenie było w pełni funkcjonalne. W ten sposób powstał zestaw składający się z 2079 klocków, pozwalających na skonstruowanie maszyny do pisania. Zestaw ten ma kosztować ok. 200 dolarów i pojawi się w sprzedaży w lipcu. Jak twierdzi Frederico Begher, wiceszef firmy zajmujący się promowaniem poszczególnych produktów, maszyna do pisania z klocków adresowana jest przede wszystkim do osób, które nigdy takiego urządzenia w życiu nie widziały i być może nie wiedzą nawet, co to jest i do czego służy.
Ja do pewnego stopnia rozumiem motywację pomysłodawcy oraz firmy Lego, ale nie całkiem. Jeśli bowiem już wkrótce można sobie będzie z klocków zbudować maszynę do pisania, prędzej czy później przyjdzie też czas na klockowe gęsie pióro, zestaw do budowy funkcjonalnej gilotyny, sierp i młot z plastiku, itd. Muszę w tym miejscu wspomnieć, że firma Lego oferuje też zestaw ponad 9 tysięcy klocków, z których można sobie zbudować kopię rzymskiego Koloseum. Kosztuje to 6 stów, za co można by sobie sfinansować większość kosztów podróży do włoskiej stolicy, gdzie znajduje się prawdziwe Koloseum. Być może nie należy do końca ulegać nostalgicznym nastrojom i postawić na zestawy do budowy teleskopu Hubble’a lub wahadłowca Discovery. Czasami dobrze jest też oddać się budowie jakichś bardzo tradycyjnych obiektów, np. miast, ogrodów, maszyn, itd.
Mam też inną wątpliwość dotyczącą tego projektu. Załóżmy, że ktoś kupuje sobie zestaw klocków i buduje z niego plastikową wersję maszyny do pisania. I co dalej? Przecież nikt nie będzie na tym pisał powieści, a nawet listu do wujostwa. A przechwałkę typu „mam Łucznika z plastiku” można będzie zripostować stwierdzeniem „a ja mam trabanta, który też jest z plastiku”. Inna sprawa, że za 200 dolarów można sobie na jakimś targu lub w eBayu kupić całkiem prawdziwą maszynę do pisania, a nie siedzieć godzinami nad stertą klocków, zastanawiając się, w jaki sposób można to wszystko złożyć w sensowną całość.
Jeśli już ktoś zbuduje sobie plastikową maszynę do pisania, proponuję ustawić ją w jakimś bardzo eksponowanym miejscu. Na przykład tuż około klockowej repliki rzymskiego amfiteatru.
Andrzej Heyduk