Do Australii przyjechaliśmy ponad dwadzieścia lat temu, w lutym, wprost z pustynnego Kuwejtu.
W Kuwejcie było akurat dość chłodno, deszczowo, zieleń na drzewach nabrała świeżości. W Australii przywitała nas spalona słońcem pustynia. Z niedowierzaniem patrzyliśmy na wypalone do białości trawy, wydawało nam się, że czujemy w powietrzu swąd spalenizny, w Melbourne były ograniczenia w dostawie wody. A już tydzień później Ash Wednesday.
Nie, to nie był początek Wielkiego Postu. Tak Australijczycy nazwali wielkie pożary lasów w okolicach Melbourne. Pożary te pochłonęły 200 tysięcy hektarów lasu, spaliło się ponad dwa tysiące domów, zginęło 47 osób.
Nie tak wyobrażaliśmy sobie nowe życie w kraju kangurów i złocistych plaż.
Jednak Australia nie zawiodła naszych oczekiwań. Wkrótce nawiązaliśmy kontakty z miejscową Polonią i zaczęliśmy poznawać sympatyczniejsze oblicze tego kraju. Nasza pierwsza wycieczka poza miasto była do Healesville. To niewielka miejscowość położona wśród gór i lasów, znana głównie z sanktuarium zwierząt australijskich. Ale Polakom Healesville kojarzy się z pierwszą wizytą Karola Wojtyły (wtedy jeszcze kardynała) w Australii i z polskim ośrodkiem wypoczynkowym Polana.
Organizacje polonijne dokładają wielu starań, aby zorganizować w lecie dla polskiej młodzieży wakacje, na których wypoczynek połączony jest z przypomnieniem ojczystego jezyka i tradycji.
Wśród polskich dzieci z Melbourne i okolic najpopularniejsze są właśnie kolonie letnie na Polanie w Healesville. Natomiast harcerze wyjeżdżają na obozy w bardziej dzikie okolice i zdobywają swoje sprawności w australijskim buszu.
Wakacje w Australii najczęściej spędza się nad morzem. Linia brzegowa kontynentu australijskiego ma ponad 35 tysięcy kilometrów długości, ustępując tylko rosyjskiej, ale ja nie mam wątpliwości, gdzie wolałbym być na plaży.
Plaże ciągną się setkami kilometrow i świecą pustkami. Od czasu do czasu trafi się jakaś miejscowość wypoczynkowa, ale i tam nie ma tłoku. No bo jak może być tłok, jeśli niewielka miejscowość Lake Entrance ma plażę o nazwie 90 Miles Beach. Wyjątkiem jest kilka plaż położonych blisko centrów dużych metropolii.
W pierwszych latach pobytu w Australii spędzaliśmy wakacje nad morzem, jak większość Australijczyków. Ale od czasu, gdy spróbowa liśmy kapieli w Queensland, woda w naszym stanie Wiktoria wydaje nam się za zimna ledwie ponad 20 stopni Celsjusza. Nic dziwnego, że na wyspie Philip Island niedaleko Melbourne żyje spora kolonia pingwinów.
Mimo to plaż i chętnych do kąpieli w Wiktorii nie brakuje. Większość plaż ma piękny, drobny piasek, a w szczególności Squeaky Beach na przylądku Wilsons Promontory. Piasek jest tam zupełnie biały, niezwykle drobny i piszczący pod nogami.
Ja jednak polecam plażowanie w północnej części stanu Nowa Południowa Walia, a jeszcze bardziej w Queensland. Ciepła woda, wielkie fale, a sezon kąpielowy trwa praktycznie cały rok. Piękne plaże ciągną się tam setkami kilometrów, a co kilkadziesiąt kilometrów leży jakaś niewielka, ale śliczna miejscowość wypoczynkowa. Wyjątkiem jest Złote Wybrzeże Gold Coast. Jest to duży kompleks wysokich budynków zbudowanych tuż przy plaży. Do tego wiele sklepów i centrów handlowych. Przypomina to amerykańskie Miami Beach, ale nie bardzo pasuje do australijskiego stylu życia.
A gdy już mowa o plaży i piasku, to nie można nie wspomnieć o Fraser Island, naj większej na świecie piaskowej wyspie o długości 125 km. Jest ona zaledwie pół godziny żeglugi statkiem od najbliższego portu w Harvey Bay. Można też na nią dotrzeć samolotem, pod warunkiem, że potrafi wylądować na plaży. Bo plaża jest tu lotniskiem i jedyną drogą dla ruchu kołowego. A główna zasada ruchu drogowego na Fraser Island, to zwracać uwagę na czas przypływów morza. Od czasu do czasu spotyka się na plaży zardzewiałe pojazdy, których kierowcy nie zdążyli zjechać przed nadejściem przypływu.
Fraser Island jest wyspą z piasku, ale nie jest to jakaś wielka piaskowa wydma. Jest zarośnięta tropikalną dżunglą, wśród której rozbłyskują gdzieniegdzie niewielkie jeziora i wiją się strumienie o kryształowo czystej wodzie. Do tego występuje tam bardzo bogata fauna reprezentująca wszystkie gatunki zwierząt typowe dla Australii.
Jeszcze przed przyjazdem do Australii słyszałem wiele opowieści o atakach rekinów na ludzi kąpiących sie przy tutejszych plażach. Rzeczy wiście, ataki się zdarzają i niektóre popularne plaże maja siatki chroniące przed rekinami, ale nawet w niezabezpieczonych kąpieliskach jest to minimalne ryzyko. Przede wszystkim tylko kilkanaście z ponad dwustu gatunków rekinów jest groźnych dla ludzi. Te na ogół nie podpływaja blisko brzegu, a jeśli nawet, to wtedy, gdy są najedzone i chcą się przespać w cieplejszej wodzie. Tak więc w siatki ochronne zaplątuje się co roku tysiące delfinów i innych niegroźnych morskich stworzeń.
Ofiarami większości ataków, o których czytałem w prasie, byli surfiści wypływający daleko w morze na swoich deskach. Liczbę tych ataków w ciagu roku można policzyć na palcach jednej ręki, ale są to wydarzenia tak mrożące krew w żyłach, że prasa i telewizja nadają im wiele rozgłosu. Często po takim wydarzeniu następuje bezlitosne polowanie na rekina ludojada, jakby nieszczęsne zwierzę popełniło świadomie jakąś zbrodnię.
Teraz kolejne lato jest jeszcze w pełni, choć dzieci wró ciły do szkoły już pierwszego lutego. Przeżyliśmy trochę gwałtownych zmian pogody; upały, pożary, a także gradobicia, powodzie i śnieg w górach.
Wkrótce nadejdzie jesień, która jest tu dla przyrody okresem regeneracji sił po letnich ekstremach. Bo australijskie pożary mogą być tragiczne dla ludzi i ich dobytku, ale nie dla tutejszego lasu. Pożar jest wprawdzie gwał towny, ale przesuwa się bardzo szybko. W rezultacie palą się tylko liście, krzewy i poszycie, natomiast pnie drzew zostają osmalone, ale żywe. I już nastepnej wiosny wy rastaja na tych czarnych kikutach nowe, zielone gałązki.
Lech Milewski