Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 06:41
Reklama KD Market
Reklama

Czarownica z rodu Kossaków

Nazwisko Kossaków jest powszechnie znane Polakom. Przez cztery pokolenia artyści z tego szlacheckiego roku, herbu Kos, ilustrowali dzieje narodu polskiego. Robili to z pomocą pędzla oraz pióra. Właściwie każdy w rodzinie Kossaków był obdarowany jakimś talentem artystycznym. Z wyjątkiem Simony Kossak – córki Jerzego. Ona poszła zupełnie inną drogą...

Legenda Kossakówki

Ten słynny ród artystów i literatów zapoczątkował Juliusz Kossak, mistrz pędzla, urodzony w pierwszej połowie XIX wieku. Po nim był jego sławny syn – Wojciech. Następnie syn Wojciecha – Jerzy. Znanymi pisarkami były córki Wojciecha – Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec. Wielkie uznanie, nawet w Ameryce, zdobyła Zofia Kossak-Szczucka – córka Tadeusza, bliźniaczego brata Wojciecha.

Nestor rodu, Juliusz Kossak, kupił w Krakowie niewielki, neogotycki dworek. Znajdował się blisko Wisły, otoczony był hektarowym ogrodem. Najpierw zamieszkała w nim żona Juliusza wraz z dziećmi, bo sam artysta przebywał na studiach artystycznych w Monachium. Juliusz kupił dom za pieniądze żony. Kossakowie z reguły żyli z posagów swoich żon.

Dworek, z czasem nazwany Kossakówką, był zawsze otwarty dla inteligencji i sfer artystycznych. Można tam było spotkać Adama Asnyka, Henryka Sienkiewicza, Stanisława Witkiewicza, Józefa Chełmońskiego, Juliana Tuwima, Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Józefa Conrada, Ignacego Paderewskiego. Chyba każdy, kto wówczas liczył się w polskiej kulturze, odwiedzał Kossaków.

Kossakowie mieli swoje pracownie na terenie Kossakówki. Najwięcej gości przyjmował Wojciech. Obieżyświat. Zwiedził Europę, pięć razy był w Ameryce. Najbardziej doceniany i wzięty malarz w rodzinie. Jego obrazy zamawiały dwory austriackie i pruskie. Zarabiał dużo pieniędzy, ale jeszcze więcej wydawał. Nie dbał o sprawy finansowe, co później skończyło się bardzo źle dla rodziny.

W latach 1932-1939 sytuacja finansowa Kossaków gwałtownie się pogarszała. Rodzina była zadłużona. Dochody z majątków żon spadały. Z samej sprzedaży obrazów trudno było w Polsce wyżyć. Groziło, że nawet Kossakówka zostanie zlicytowana. Wybuch drugiej wojny światowej jeszcze pogorszył sytuację rodziny.

Był moment, kiedy fortuna Kossaków mogła się odmienić. Urzędujący na Wawelu niemiecki gubernator Hans Frank dowiedział się o mieszkającym nieopodal znanym malarzu. Zapragnął mieć portret pędzla Wojciecha Kossaka. W 1941 roku Frank przyjechał do Kossakówki, aby zamówić obraz. Wojciech powiedział, że jest już w tak podeszłym wieku – i rzeczywiście, miał 86 lat – że całkowicie zaprzestał malowania. I odesłał gubernatora z niczym. Była to wielce ryzykowna decyzja. W pracowni, w której Kossak rozmawiał z Frankiem, stało na sztalugach wiele obrazów, nad którymi pracował.

Po śmierci Wojciecha w 1942 roku dom przejął jego syn, Jerzy. To był najgorszy czas dla mieszkańców Kossakówki. I właśnie wtedy, w czasie wojny, urodziły się Jerzemu dwie córki: Gloria i Simona.

Po wojnie już nigdy nie powrócił świat, w jakim wcześniej żyli Kossakowie. W 1955 roku zmarł Jerzy. Władza ludowa, mimo patriotyzmu Kossaków, uważała tę rodzinę za wrogów klasowych. Chciano nawet zburzyć dworek i na jego miejscu urządzić ogródek jordanowski. Magdalena Samozwaniec, już popularna poetka, któregoś ranka usłyszała przez telefon, że za chwilę mają wyburzyć Kossakówkę.

Samozwaniec poruszyła niebo i ziemię. Ostatecznie, dzięki interwencji u władz pisarzy Iwaszkiewicza, Przybosia i Wańkowicza, dworek ocalał. Zyskał status zabytku i przetrwał do dziś. Jest w opłakanym stanie. Pusty, zaryglowany, z powybijanym szybami. Dopiero niedawno miasto Kraków postanowił wykupić dworek i odremontować.

Po wojnie rodzina toczyła ciężką walkę o przetrwanie. Nazwisko, które wcześniej otwierało wszystkie drzwi, niewiele znaczyło dla komunistycznej władzy. Mieszkańcy Kossakówki, aby przeżyć, wykonywali różne prace chałupnicze – szycie rękawic, impregnowanie fartuchów rzeźniczych. Salon wynajęli na introligatornię. Wdowa po Jerzym zamieszkała z Glorią i Simoną w jednym pokoju, w którym na dodatek było pełno różnych zwierząt.

Kolejną panią na Kossakówce została Gloria. We wczesnych latach siedemdziesiątych XX wieku urządziła tam prywatne muzeum z pamiątkami po znakomitych przodkach. Muzeum było połączone z kawiarnią, gdzie urządzała wieczorki literackie i wernisaże. Sama też była poetką i malarką, a także kierowcą rajdowym. Długo jednak nie mogła zarabiać na kawiarni, gdyż urząd skarbowy wymierzył jej wysoki podatek.

W licznej rodzinie toczyła się wojna o majątek – Kossakówkę i obrazy, jakie jeszcze pozostały po Kossakach. Pojawiały się osoby z Francji, które rościły sobie prawo do dworku. Wszystko wzięło się stąd, że wcześniej żaden z malarzy nie dopilnował spraw spadkowych.

Gloria umarła w 1991 roku. Jej córki, Joanna i Dagmara, także malują.

Brzydkie kaczątko

Wydawać by się mogło, że urodzić się w rodzinie Kossaków, to jak wygrać los na loterii. W przypadku Simony Kossak to się nie sprawdziło. Ciekawie opowiada o tym Anna Kamińska w swojej książce „Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak”.

Kossakowie to przede wszystkim rodzina artystyczna. Oprócz sztuki – malowania i pisania – inne rzeczy niewiele dla nich znaczyły. I to bez względu na to czy żyli w dobrobycie, czy w biedzie.

Matka Simony, Elżbieta Dzięciołowska-Śmiałowska, była rozczarowana i zrozpaczona, że nie urodziła wymarzonego syna – czwartego Kossaka po Juliuszu, Wojciechu i Jerzym, który będzie malował konie, polowania, bitwy. Sama przyznawała, że nie ma instynktu macierzyńskiego. Powiedziała kiedyś przyjaciółce Simony, że jeśli na jej oczach pomocy wzywałoby umierające dziecko i umierający pies, to w pierwszej chwili pomogłaby psu.

Ojciec, Jerzy, miał swoje problemy. Nie interesował się Simoną i starszą o rok drugą córką Glorią. Nadużywał alkoholu. Zdawał sobie sprawę, że nie spełnił oczekiwań swego wybitnego ojca – Wojciecha. Twórczo nie był samodzielny, nie wypracował swojego indywidualnego stylu. W malarstwie wybierał te same tematy co ojciec. Niekiedy nawet kopiował jego obrazy. Nigdy nie wyjechał za granicę. Od urodzenia do śmierci w 1955 roku mieszkał w Kossakówce.

Simonę z rodziną łączyło jedno: wszyscy Kossakowie kochali zwierzęta. Nikt jej nie zabraniał znosić do domu chorych gołębi czy gawronów. Kiedy zaczęła chodzić do szkoły, mijając po drodze Wawel, frunęły za nią kos i kruk. Gdy siadała w ławce w klasie, ptaki przysiadywały na parapecie, czekając, aż wyjdzie ze szkoły. Psy w Kossakówce były zawsze. Mogły spać na kanapach. Najchętniej wybierały tę, na której spała Simona. Miłość do zwierząt było jedynym, co łączyło Simonę z matką.

Kiedy miała dziesięć lat Simona przeszła test, który miał pokazać, czy mimo iż nie jest synem, może przejąć pędzle i sztalugi po pradziadku, dziadku i ojcu. Wynik testu: zero talentu. Wtedy rodzina bez ceregieli zaczęła nazywać Simonę wyrodkiem. „Jeżeli nie umiesz malować, to może chociaż umiesz pisać, jak twoje ciotki” – tak matka zachęcała córkę do twórczości literackiej. Ciotki to były Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec.

Ulegając takiej presji, Simona znalazła się na wydziale polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Już po pierwszym semestrze zorientowała się, że polonistyka nie jest dobrym pomysłem na jej życie.

Czarownica

Zdała na biologię na UJ. Tam spotkała profesora Romana Wojtusiaka, dzięki któremu – jak opowiada Anna Kamińska – zrozumiała, że jej pełen empatii stosunek do zwierząt, umiejętność współodczuwania ze wszystkim, co chodzi, pełza i fruwa, to jest talent, na którym powinna się skoncentrować. Wreszcie mogła nie przejmować się tym, że dla rodziny jest wyrodkiem, który nie odziedziczył talentu po Kossakach. Przestała być brzydkim kaczątkiem.

Za młodu Simona jedynie od zwierząt otrzymywała akceptację. Wszystko, co dobre, ciepłe, serdeczne kojarzyło się jej przede wszystkim ze zwierzętami. W jednym z wywiadów przyznała, że w dzieciństwie nabawiła się lęku przed ludźmi. A kiedy zrozumiała, jak bardzo jest to upokarzające, bo uniemożliwia normalne funkcjonowanie, musiała ten lęk przełamać. I przełamała.

Podczas zajęć z profesorem Wojtusiakiem upewniła się, że chce żyć i pracować blisko zwierząt, obserwować ich zachowanie i mieszkać w lesie. Pracę magisterską napisała o rybach. W Kossakówce codziennie słyszała, że dzieci i ryby głosu nie mają. Więc chciała sprawdzić, jak to jest naprawdę z rybami. Stała nad dużym akwarium i przy pomocy stetoskopu słuchała dźwięków świadczących o komunikacji pomiędzy rybami. Wniosek z jej badań był taki: ryby wydają głos.

W 1971 roku, jako świeżo upieczona magister biologii, rozpoczęła pracę w Zakładzie Badań Ssaków w Białowieży. Podjęła tę pracę mimo sprzeciwu rodziny i znajomych, którzy nie wyobrażali sobie, aby ktoś z Kossaków mieszkał w puszczy.

Zamieszkała w leśniczówce Dziedzinka, sześć kilometrów od Białowieży. Bez prądu, wystarczały jej lampy naftowe. Pachniała lasem, mówili ci, którzy ją odwiedzali. W Białowieży poznała fotografika Lecha Wilczka. Z czasem zostali życiowymi partnerami.

Simona ratowała zranione myszołowy, kruki, sarny, łosie, dziki. Na jednym ze zdjęć, zrobionym przez Wilczka, widać, jak locha z małym dziczkiem śpi na łóżku, a Simona leży na podłodze. Dwa myszołowy, które wychowała od piskląt, wypuszczone na wolność przylatywały na jej zawołanie. Kiedy zobaczyły to białowieskie kobiety, zaczęły Simonę nazywać Czarownicą.

Była pierwszą znaczącą obrończynią Puszczy Białowieskiej. Już jako profesor nauk leśnych zabierała głos w radiu, w prasie i telewizji, stając w obronie starodrzewów i zwierząt. Niestety, był to głos wołającego na pustyni. Dwustuletnie drzewa w najstarszej, zachowanej puszczy w Europie, są wciąż wycinane na meble.

Simona Kossak zmarła na nowotwór w 2007 roku.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama