Pamiętam mój pierwszy kościół. To była polsko-amerykańska parafia pod wezwaniem św. Fidelisa w Humboldt Park w Chicago. Dołączyliśmy do parafii rok po przyjeździe jako polscy przesiedleńcy po drugiej wojnie światowej. Kościół był już tam od dawna, na długo przed naszym przyjazdem. Oryginalnie zbudowano go jako kościół luterański, ale w 1920 roku kupiła go Archidiecezja Chicagowska, aby udostępnić miejsce do modlitwy dla rosnącej w tym rejonie populacji Polaków. W 1968 roku odkryto, że struktura kościoła nie jest bezpieczna i budynek został wyburzony.
Dla mnie ten kościół był czymś więcej niż tylko budynkiem. Zakonnica od św. Józefa, która uczyła w przyparafialnej szkole, powiedziała nam, że kościół jest miejscem, do którego przychodzi Bóg, aby być z nami – i w taki właśnie sposób widziałem św. Fidelisa, kiedy byłem dzieckiem.
Czułem Jego obecność wszędzie w kościele. Był na witrażach w oknach, które pokazywały Jego syna Jezusa jako pasterza opiekującego się swoją trzodą, był w sklepieniach sufitu, które pięły się wyżej i wyżej. Był w wodzie święconej, którą rozmieszczono w pobliżu wszystkich drzwi i był na świecznikach ze świecami, które stały po obu stronach ołtarza, i oczywiście był na ołtarzu, który stał przede mną.
Bóg był wszędzie w kościele, ale najmocniej czułem Go w ludziach, którzy w tym kościele ze mną byli. Wielu z nich znałem, matki i ojców, ich dzieci, a oni byli inni tutaj w kościele.
Poza kościołem te matki i ci ojcowie zazwyczaj byli zajęci przygotowaniem obiadów, naprawianiem hydrauliki, która zawsze się psuła w starych domach dookoła kościoła św. Fidelisa. Ich dzieci też były zajęte: bieganiem dookoła, gonieniem jedni drugich albo wdawaniem się w sprzeczki, albo graniem w klasy, baseballa lub ringolevio.
Ale w kościele panowała cisza dla nas wszystkich, nawet dla mnie. Czułem ją w starych babciach, które siedziały w tylnych ławkach, w babuszkach modlących różaniec i czułem ją w moich przyjaciołach i zakonnicach, które siedziały z nami. W kościele panowała cisza, która nie była ciszą. To była cisza pełna troski i życzliwości, pełna starych i młodych ludzi śpiewających pieśni, takie jak „Serdeczna matko” czy „Bogurodzica”.
My First Church
I remember my first church. It was St. Fidelis, a Polish-American parish in the Humboldt Park area of Chicago. We joined the parish about a year after arriving in Chicago as Polish Displaced Persons after World War II. The church had been there for a long time before we arrived. It was originally built as a Lutheran church but was then sold in the 1920s to the Archdiocese of Chicago to provide a place of worship for the growing Polish population in the area. In 1968, it was discovered that the church structure was not safe, and the church was soon torn down.
For me, this church was more than a building. The sisters of Saint Joseph, the nuns who taught in the parish school, told us that a church was a place Where God came to be with us, and this is the way I saw St. Fidelis when I was a child.
I could feel His presence everywhere in the church. He was in the stained glass windows that depicted His son Jesus as the shepherd caring for his flock, and He was in the arching ceiling that went up and up and up. He was in the holy water that was placed near each of the doors, and he was in the racks of candles that stood on either side of the altar, and of course He was in the altar that stood before me.
God was everywhere in that church, but mostly I felt Him in the people who were with me in the church. I knew a lot of them, the mothers and fathers, their children, and they were different here in the church.
Outside the church, the moms and dads were usually busy with preparing dinners or fixing the plumbing that was always going bad in the old houses around St. Fidelis parish. Their kids were busy too: running around or chasing each other or getting into arguments or playing hopscotch or baseball or ringolevio.
But in the church there was a quietness to all of us, even me. I could feel it in the old grandmothers who sat in the back pews in their babushkas praying on their rosaries, and I could feel it in my friends and the nuns who would sit with us. There was a silence there in the church that wasn’t a silence. It was a silence that was full of caring and of kindness, full of old people and young people singing songs like Serdeczna Matko and Bogurodzica.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem serii powieści kryminalnych o Hanku i Marvinie, których akcja toczy się w Chicago oraz powieści wojennej pt. „Retreat— A Love Story”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.-John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.