Na wszystkich dyktatorów dokonywane były zamachy. Ale im chyba diabeł sprzyjał. Na życie hiszpańskiego dyktatora generała Franco dokonano ponad 20 zamachów. Umarł w wieku 85 lat, po czterdziestoletnim rządzeniu Hiszpanią. Na Fidela Castro polowali agenci CIA i kubańscy antykomuniści. Pożegnał się z tym światem w wieku 90 lat, po prawie pięćdziesięcioletnich rządach na Kubie...
Nawet tak miękki dyktator jak generał Jaruzelski nie ustrzegł się zamachów. Próbowano pozbawić go życia podczas stanu wojennego w Polsce, przeciągając metalową linkę na ścieżce w lesie, którędy lubił jeździć konno. Konwój, w którym jechał do domu, ostrzelano z karabinów. Na uczelni we Wrocławiu, gdzie przebywał z wizytą, wybuchł ładunek z trotylem. Jaruzelski umarł mając 90 lat.
Hitlera usiłowano zabić kilka razy. Za każdym razem przeżył – cudem albo z pomocą samego Belzebuba. Zginął, kiedy popełnił samobójstwo. Do Lenina wielokrotnie strzelano. Po jednym z zamachów na jego życie przez kilka lat chodził z kulą w szyi. Ale umarł w wyniku następstw po nieleczonej kile; miał 54 lata.
W Rosji było tradycją, że pozbywano się carów, zabijając ich. Lenin i Stalin byli kolejnymi carami, chociaż tak ich nie nazywano. Stalin znał tę tradycję. Oprócz tego zabił zbyt wielu najwierniejszych towarzyszy albo wysłał ich do łagrów, żeby nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia. I nie wypracować sposobów na ustrzeżenie się zamachu.
Obsesyjnie nieufny
Stalin objął władzę w Rosji po śmierci Lenina w 1924 roku. Od tej chwili cały czas bał się śmierci. Był nadzwyczaj ostrożny. Paranoicznie nieufny. Nikomu nie wierzył, nawet najbliższym współpracownikom – tym najmniej, bo mieli bliski dostęp do niego i mogli go łatwo zabić. Dlatego co kilka lat pozbywał się ich, wysyłając do łagrów lub pod byle pretekstem skazując na śmierć. W otoczeniu Stalina nikt nie mógł być pewny, że dożyje jutra. Syn Chruszczowa po latach wspominał, że gdy ojciec jechał do daczy Stalina w Kuncewie, nigdy nie wiedział, czy wróci stamtąd żywy.
Stalin rzadko wychodził poza moskiewski Kreml. Nie wizytował fabryk, w czasie wojny nie wyjeżdżał na front, jak to robił Hitler. Na zewnątrz Kremla zastępowali go na ogół ludzie występujący w roli sobowtórów. To oni machali rękami z trybuny do tłumów zgromadzonych na placu Czerwonym.
Władimir Putin, obecny „car” Rosji, też ma swoich sobowtórów. Jedynie tym można wyjaśnić tajemnice pojawiających się i znikających szczegółów w jego wyglądzie.
Kiedy Stalin odbywał spotkania na Kremlu, nosił kamizelkę kuloodporną. Na Kremlu miał swój gabinet i trzypokojowe mieszkanie. W oknach wstawione były pancerne szyby. Zasłony nie mogły dosięgać podłogi, aby nie dało się za nimi ukryć. Sprawdzano jedzenie przygotowane dla Stalina. Karafka z winem, stojąca na biurku w gabinecie, była zamykana na klucz, który Stalin nosił przy sobie.
Mimo że na Kreml – a zwłaszcza w pobliże gabinetu i mieszkania Stalina – nie mógł dostać się nikt obcy, korytarze całą dobę ochraniali wybrani żołnierze NKWD. Ale enkawudzistom Stalin także nie ufał. Byli często zmieniani, nie mogli mieć broni przy sobie. Raz u jednego z nich – nadgorliwca, który chciał mieć czym obronić ukochanego wodza – Stalin zauważył pistolet. Żołnierz został natychmiast pojmany i skazany na śmierć. W mózgu paranoika Stalina na pewno zrodziła się myśl: jeśli ma pistolet, to po to, żeby mnie zastrzelić.
Znana jest też tragiczna historia jednego z adiutantów Stalina, którzy służyli mu na daczy w Kuncewie. Adiutant, nie chcąc, aby skrzypienie jego wojskowych butów przeszkadzało wodzowi w pracy, założył filcowe papucie na skrzypiące oficerki. Tylko że Stalin był przyzwyczajony do skrzypienia butów za drzwiami. Więc gdy usłyszał ciche kroki, jakby ktoś się skradał, strzelił z pistoletu przez drzwi i zabił troskliwego adiutanta.
Kolacje w Kuncewie
Praktycznie zamachu z zewnątrz można było dokonać jedynie wtedy, gdy Stalin opuszczał Kreml i jechał do swojej daczy w Kuncewie – kilkanaście kilometrów od Moskwy. Jeździł tam co sobotę. Wówczas cała trasa była obstawiona żołnierzami. Stali co kilka, kilkanaście metrów. Tysiące żołnierzy na całej trasie, zwróconych plecami do drogi. Wypatrywali zamachowców i nie wolno im było nawet spojrzeć na konwój jadący ze Stalinem.
Dla zmylenia potencjalnych zamachowców, z Kremla wyjeżdżało kilka opancerzonych limuzyn. Nikt nie wiedział, do której wsiądzie Stalin. On sam wybierał auto zawsze w ostatniej chwili. Do pozostałych wsiadali ludzie pełniący funkcje sobowtórów. Samochody otaczała liczna eskorta wojskowa z karabinami gotowymi do natychmiastowego strzelania.
Po Rosji, co zdarzało się bardzo rzadko, Stalin podróżował specjalnym pociągiem. Na torze, bez względu na jego długość, mógł jechać tylko strzeżony pociąg ze Stalinem. Tory były z dwóch stron obstawione przez żołnierzy.
Wszyscy w Rosji uwielbiali „ojca narodów”, a on się ich wszystkich bał. Z dyktatorami tak jest, że im bardziej naród ich kocha, tym bardziej oni boją się narodu. Po liczbie ochrony i zabezpieczeń przed zamachami można określić skalę strachu dyktatora. I skalę paranoi.
Stalin zapraszał do Kuncewa najbliższych towarzyszy partyjnych. Nie mogli odmówić zaproszeniom na nocne kolacje zakrapiane winem gruzińskim. Nie można też było odmówić picia, choćby do nieprzytomności, bo wtedy niepijący towarzysz stawał się podejrzanym w umyśle Stalina. Stalin lubił wino, ale nie upijał się. Bacznie obserwował biesiadników. I nie pił z kieliszka stojącego przed nim, tylko sięgał po kieliszek któregoś z gości. Gdyby ktoś chciał otruć Stalina w Kuncewie, to musiałby wsypać truciznę do wszystkich kieliszków, bo nie wiadomo było, po który sięgnie.
Sobowtór Dadajew
O próbach zamachów na życie Stalina niewiele wiadomo – i tylko o kilku. W tym wypadku archiwa rosyjskie są wyjątkowo szczelne. I pewnie jeszcze długo takie pozostaną, skoro obecny car chce swojego poprzednika z powrotem gloryfikować. Rosjanie jakoś nie pamiętają, że Stalin wymordował miliony ich pobratymców. Znacznie lepiej udokumentowane są zamachy Niemców na życie Stalina.
Nie wiadomo także, ilu sobowtórów miał Stalin. Historycy spoza Rosji twierdzą, że było ich czterech. Ale pewność jest tylko co do jednego. Sam się do tego przyznał po pięćdziesięciu latach, Kiedy był już w sędziwym wieku. Jakim sposobem nie został zabity po śmierci Stalina? Bo chyba taki los spotkał pozostałych.
Znanym sobowtórem był Feliks Dadajew. Grał swoją rolę od 1942 roku. Ktoś zauważył jego podobieństwo do Stalina, mimo że był znacznie młodszy od wodza. Został przewieziony z frontu do Kuncewa, gdzie przeszedł szkolenie pod czujnym okiem szefa NKWD Ławrentija Berii, wyjątkowego łajdaka, odpowiedzialnego między innymi za mord polskich oficerów w Katyniu. Zaraz po śmierci Stalina Chruszczow kazał Berię rozstrzelać.
Dadajew, odpowiednio ucharakteryzowany, nauczył się poruszać jak Stalin – inaczej w pomieszczeniach zamkniętych, inaczej na zewnątrz. Nauczył się mówić jak Stalin, mruczeć pod nosem jak Stalin, patrzeć jak Stalin. Był bardzo zdolny. Rzekomo nawet współpracownicy Stalina nie rozpoznawali w nim podróbki. Choć bardziej prawdopodobne, że udawali, iż nie rozpoznają. Za rozpoznanie mogliby wylądować w łagrze. Z paranoikiem przy władzy nigdy nic nie wiadomo.
Dadajewowi podobało się bycie Stalinem. Jeździł na wiece, spotkania z robotnikami i żołnierzami. W Teatrze Bolszoj, siedząc w loży Stalina, oglądał przedstawienia. Aktorzy byli zachwyceni, że grają lub tańczą dla ukochanego wodza.
Pod koniec 1945 roku Stalin zabrał Dadajewa na konferencję do Jałty, gdyż bał się, że ktoś go tam może zabić. Wtedy Stalin po raz pierwszy w życiu – i ostatni – leciał samolotem. Bał się latania samolotami. Z konferencji w Jałcie znana jest fotografia siedzących obok siebie Stalina, Churchilla, Roosevelta. Dadajew nie zasiadł do tego słynnego zdjęcia, ale był na podorędziu. Chociaż, czy można być pewnym na sto procent, skoro Dadajew był tak podobny do Stalina?
Ryszard Sadaj