Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 02:25
Reklama KD Market

Mordercze maratony

Mało kto dziś pamięta, że swojego czasu w Ameryce ogromnie popularne były konkursy na tańce do upadłego. Zawodnicy tańczyli – prawie nieprzerwanie – przez długie dni, tygodnie, a nawet miesiące, by zdobyć nagrodę pieniężną. Rekordzista przetańczył prawie pół roku. Dla wielu był to przede wszystkim sposób na zapewnienie sobie dachu nad głową i środków na przeżycie...

Amerykański fenomen

Dziś już praktycznie zapomniane, amerykańskie maratony tańca były fenomenem niespotykanym nigdzie indziej. Dziwna moda na taneczne konkursy przypadła na lata dwudzieste i trzydzieste XX wieku. Zapoczątkowała ją jedna kobieta – Alma Cummings, tancerka z Nowego Jorku, która w 1923 roku tańczyła nieprzerwanie przez 27 godzin. Sześć razy zmieniała partnerów. Mający obsesję na punkcie bicia rekordów Amerykanie natychmiast rzucili się do ustanowienia nowego. W ciągu trzech tygodni wynik Almy został pobity dziewięć razy. To wtedy zaczęto organizować zawody na najdłużej tańczącą parę.

Z czasem maratony tańca przestały być wyzwaniem i okazją do rozrywki. Wraz z nadejściem Wielkiego Kryzysu stały się jedyną deską ratunku dla zubożałych rzesz obywateli Stanów Zjednoczonych. Konkursy miały tę zaletę, że ich uczestników dobrze karmiono i zapewniano im miejsce do spania. Organizatorzy imprez zarabiali krocie na biletach wstępu dla widzów, którzy tłumnie przybywali, by napawać się widokiem wyczerpanych wielodniowym tańcem par. Widowiska te cieszyły się ogromną popularnością. Prawie każde amerykańskie miasteczko liczące powyżej 50 tysięcy mieszkańców przynajmniej raz urządziło u siebie maraton tańca.

Kwadrans na sen

Zawody trwały niejednokrotnie przez wiele tygodni. Im więcej dni upływało, tym mniej na parkiecie było prawdziwego tańca. Wykończeni uczestnicy szurali nogami. Zasada była jedna – nie wolno było stać w miejscu. Po każdych 45 minutach regulamin dopuszczał 15 minut przerwy. Wtedy zawodnicy rzucali się na łóżka, które często stały na widoku publicznym. Tam czekały też pielęgniarki gotowe leczyć odciski i bąble.

Na dźwięk trąbki pary wracały na parkiet. Jeśli nie dało się kogoś dobudzić, stosowano sole trzeźwiące lub dawano klapsa. Można było kontynuować drzemkę w tańcu wsparłszy się na partnerze lub partnerce. Niektórzy dosłownie wisieli w półśnie podtrzymywani przez tanecznego partnera. Byle tylko nie dotknąć kolanami ziemi, bo to oznaczało dyskwalifikację.

Podczas tańca zawodnicy wykonywali różne czynności. Mężczyźni golili się przeglądając w lusterkach zawieszonych na szyjach partnerek. Pisano listy na deseczkach również wiszących na szyjach, czytano gazety, dziergano na drutach. W godzinach wieczornych nie było już miejsca na dodatkowe zajęcia. Wtedy ściągało więcej widzów, do tańca przygrywała żywa kapela i wymyślano różne utrudnienia dla uatrakcyjnienia widowiska. A to tempo muzyki było szybsze, a to pary musiały kręcić się wokół z opaskami na oczach, a to biec w tył. Czasami likwidowano nawet wyczekiwane przez zawodników przerwy.

Posiłki, nagroda i śluby

Dlaczego ludzie godzili się brać udział w tych morderczych maratonach tańca? Z powodu ogromnej biedy, która w czasach Wielkiego Kryzysu sprawiła, że wielu Amerykanom do oczu zaglądał głód i groziła bezdomność. A podczas maratonu – poza nagrodą główną, która nieraz przewyższała roczny dochód farmera – można było liczyć na przypływ gotówki z innych źródeł. Czasem widownia rzucała drobne monety za dobre wykonanie jakiejś konkurencji. Niektórym parom udawało się nawiązać współpracę z lokalnymi farmami i w zamian za niewielkie stypendium na czas trwania maratonu nosiły na sobie ich logo.

Organizowano również śluby pomiędzy uczestnikami maratonów i proszono widzów o prezenty. Najczęściej śluby te nie były prawdziwe. Poza tym zwykle podczas zawodów serwowano aż 12 posiłków dziennie i, mimo potężnego wysiłku fizycznego, wychudzeni biedą zawodnicy i tak przybierali na wadze.

Jednym z takich uczestników był Callum Devillier, fryzjer z miasteczka Lanesboro w Minnesocie, który z powodu ciężkich czasów pozostawał bezrobotny. Namówił córkę mężczyzny, u którego wynajmował pokój, Vonnie Kuchinski, by razem z nim wystąpiła w maratonie na przedmieściach Bostonu. Tańczyli niezmordowanie przez 5 miesięcy. Nie było łatwo. W ostatnich dwóch tygodniach trwania konkursu przerwy na odpoczynek zredukowano do 3 minut na godzinę. Ale trud się opłacił.

3 czerwca 1933 roku Devillier wraz ze swoją partnerką zostali ostatnią parą na parkiecie i zabrali ze sobą do domu nagrodę w wysokości tysiąca dolarów. Devillier do końca życia był najbardziej dumny z tego osiągnięcia. Na swoim nagrobku kazał wyryć napis: „Mistrz Świata w Maratonie Tańca. 3780 przetańczonych ciągiem godzin”.

Żyła złota

Materialne korzyści czekały nie tylko na zwycięzców tanecznych. Na maratonach zyskiwali przede wszystkim ich organizatorzy. Zwykle wybierali mniejsze miejscowości, w których nic ciekawego się nie działo. Znudzeni małomiasteczkowym życiem mieszkańcy łatwo, mimo doskwierającej biedy, pozbywali się pieniędzy na wejściówki.

Na maratonach zarabiali też muzycy, profesjonalni tancerze – to oni nieraz zgarniali główną nagrodę – i wodzireje. Branża zatrudniała około 20 tysięcy ludzi, od sędziów parkietu po pielęgniarki. Zyskiwały radiostacje i gazety, które reklamowały dany maraton. Zarabiali właściciele sal, od których wynajmowano obiekt na kilka miesięcy. A lokalni przedsiębiorcy podczas konkursów mogli reklamować swoje marki.

Śmierć na parkiecie

Z czasem jednak formuła maratonów tańca zaczęła się wyczerpywać. Opinia publiczna poczuła się znudzona. W dodatku ich reputacja była coraz gorsza. Coraz częściej uważano, że jest to odrażająca odmiana rozrywki, podczas której widownia cieszy oczy stanem wycieńczenia zdesperowanych zawodników. Maratony tańca były ostro krytykowane przez lobby filmowe, ponieważ właściciele kin tracili klientelę.

Przeciw maratonom występowały również niektóre organizacje kościelne, które w bezpośrednich pozach tanecznych zawodników widziały coś bardzo niestosownego jak na tamte czasy. Niechętne maratonom były także aktywistki walczące o prawa kobiet. Feministki uważały za nieetyczne urządzanie widowisk, w których płaci się za oglądanie jak ludzie sami siebie poniżają.

Z czasem kolejne miasta wprowadzały zakazy urządzania maratonów tańca. Jednym z pierwszych był Boston, który w 1924 roku zabronił urządzania tych imprez po tym jak uczestnik jednej z nich, 27-letni Homer Morehouse, przetańczywszy 87 godzin padł z wycieńczenia i zmarł na miejscu. Z kolei w Seattle zabroniono urządzania konkursów tanecznych w 1928 roku po próbie samobójczej jednej z uczestniczek. Kobieta załamała się, gdy po spędzeniu 19 dni na parkiecie zajęła jedynie 5. miejsce.

Obecnie niektóre amerykańskie uczelnie organizują doroczne kilkunastogodzinne maratony tańca, by zbierać fundusze na cele charytatywne.

Emilia Sadaj

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama