Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 02:39
Reklama KD Market

Szachowy morderca

Park Bitcewski na południu Moskwy jest tym, czym Park Centralny w Nowym Jorku – oazą zieleni i spokoju w centrum ruchliwego, hałaśliwego miasta. Otoczony wysokimi blokami las zwykle tętni życiem, jednak nie zawsze tak było. Jeszcze dwadzieścia lat temu cieszył się ponurą sławą. A to za sprawą jednego z najbardziej bezwzględnych seryjnych morderców w historii – Aleksandra Piczuszkina...

Jak pierwsza miłość

Aleksander urodził się 9 kwietnia 1974 roku w Moskwie. Ojciec porzucił rodzinę – żonę, córkę i synka, kiedy ten miał zaledwie dziesięć miesięcy. Chłopiec od małego był bardzo związany z dziadkiem, który zastępował mu ojca. Dziadek zabierał go często do pobliskiego Parku Bitcewskiego, gdzie godzinami albo uczył wnuka grać w szachy, albo rozgrywał partyjki ze znajomymi. Bystry chłopiec dzielił pasję dziadka i szybko się uczył, a wkrótce pokonywał wielu bardziej doświadczonych szachistów.

Jednak to spokojne dzieciństwo przerwał wypadek, który miał na zawsze odmienić życie chłopca. W trakcie zabawy Sasza spadł z huśtawki, która uderzyła go w przód głowy. Doznał wówczas poważnych obrażeń mózgu. Ich efektem była niepokojąca skłonność do agresji i wada wymowy, która z czasem stała się przedmiotem drwin kolegów z podwórka. Ponieważ wyśmiewanie powoli zmieniło się w znęcanie nad chłopcem, matka postanowiła przenieść go do szkoły dla dzieci z problemami w nauce. Mimo iż nauczyciele uważali Aleksandra za inteligentnego i bystrego.

Kolejnym ciosem była śmierć ukochanego dziadka. Aleksander nie był w stanie poradzić sobie z tą stratą. Szukał pocieszenia w alkoholu i aktach agresji. Jego zachowanie stawało się coraz bardziej niepokojące. Kiedy miał 17 lat, zaprzyjaźnił się z kolegą z klasy Michaiłem Odijczukiem, który podzielał jego zamiłowanie do aktów przemocy. Chłopcy postanowili, że staną się najsławniejszymi mordercami w Rosji.

W specjalnym zeszycie kreślili plany ataków na ludzi i najskuteczniejszych metod pozbywania się ciał. Pod koniec lipca 1992 roku Aleksander namówił Michaiła na wyprawę do parku. Tam udusił kolegę, a jego zwłoki wrzucił do studzienki kanalizacyjnej. Miał wtedy zaledwie 18 lat. O pierwszym morderstwie mówił, że „jest jak pierwsza miłość – nigdy go nie zapomni”.

Kobieta, która mogła uratować Moskwę

Po tej pierwszej zbrodni Piczuszkin przez dziewięć lat nie popełnił ani jednego morderstwa. Przyczyny nie są do końca znane – on sam mówił, że poświęcił ten czas na „samodoskonalenie się”. Intensywnie ćwiczył na siłowni, aby nabrać muskulatury. Zatrudnił się też w pobliskim supermarkecie jako tragarz, magazynier i człowiek do wszystkiego. Kolejnego morderstwa dokonał dopiero w maju 2001. Wtedy rozpoczęła się długa seria zbrodni, która wstrząsnęła miastem, zakończona pięć lat później.

Jedną z jego pierwszych ofiar była Maria Wieliczewa, której zaproponował kupno kilku aparatów fotograficznych. Twierdził, że sprzęt ukrył w lesie. Wykorzystał naiwność Marii i zaprowadził będącą w ciąży kobietę do parku Bitcewskiego. Kiedy dotarli na miejsce, wepchnął ją do studzienki kanalizacyjnej. Nurt wody porwał kobietę, ta jednak zdołała chwycić się drabinki pod innym włazem. Pomimo że przebywała w kanale przez 20 godzin, udało jej się wydostać na powierzchnię. Wycieńczona, udała się na posterunek milicji, gdzie złożyła bardzo szczegółowe zeznania, którymi jednak nikt się wtedy specjalnie nie zainteresował. Niestety zbagatelizowanie tej sprawy kosztowało życie wielu mieszkańców stolicy.

Jeszcze jedna osoba przeżyła atak mordercy z parku. Był to Konstantin Polikarpow, pobity do nieprzytomności i również wrzucony do studzienki kanalizacyjnej. Ranny mężczyzna cudem zdołał wypełznąć z kanału. Piczuszkin był w szoku, kiedy kilka dni później zobaczył go na ulicy. Ale ponieważ mężczyzna go nie rozpoznał, uznał, że nie stanowi zagrożenia. Okazało się to błędem, bowiem Polikarpow pamiętał na tyle dużo szczegółów, że mógł zostać świadkiem oskarżenia w późniejszym procesie.

Modus operandi zbrodniarza

Aleksander mówił, że dla niego zbrodnie są niezbędne do życia jak jedzenie. Kiedy już zaczął, nie mógł przestać – bywały okresy, kiedy popełniał zbrodnie co kilka dni. Morderca długo szukał najlepszego sposobu odbierania życia. Kilka osób udusił albo utopił, trzy razy użył strzelającego długopisu. Jedną z ofiar wyrzucił z piętnastego piętra bloku wzniesionego na skraju parku. Katował ludzi rozbitą butelką, kijem, łomem, młotkiem, co okazało się najskuteczniejsze. Jego ofiarami byli głównie starsi mężczyźni, bezdomni lub emeryci.

Zabijał osoby, które znał, bo jak twierdził „zabicie znajomego jest o wiele przyjemniejsze i dostarcza o wiele większej satysfakcji”. Niektóre z ofiar znał już wcześniej, z innymi specjalnie się zaprzyjaźniał. Lody zawsze przełamywał alkohol, którym przed zbrodnią odurzał ofiary. Na początku wrzucał je do kanałów, wiedząc, że ciał długo nikt nie znajdzie, a nawet jeśli gdzieś wypłyną, nie będzie można odnaleźć ani miejsca zbrodni, ani tym bardziej sprawcy.

I rzeczywiście, milicji długo nie udało się powiązać ze sobą trupów odnajdowanych w kanałach w różnych częściach miasta. Choć milicjanci często patrolowali teren parku, nigdy nie trafili na ślad grasującego tam Aleksandra Piczuszkina. Przez niemal pięć lat morderca mógł się czuć zupełnie bezpiecznie.

Dla niego było to jednak za mało. Chciał być sławny. Pragnął, żeby o jego zbrodniach pisały gazety, dlatego z czasem zaczął porzucać ciała na miejscu zbrodni. Im więcej było zwłok, tym głośniej było o Bitcewskim Maniaku i tajemniczym zabójcy. Aleksander napawał się sławą, a kiedy milicja przypisała jego zbrodnie komuś innemu, wściekły Piczuszkin zabił dwoje ludzi w tydzień.

Jak to było możliwe, że seryjny morderca przez pięć lat praktycznie w tym samym miejscu mógł bezkarnie zamordować aż 61 osób? Moskiewska milicja tłumaczyła się, że ponieważ na początku ciał było niewiele, a znajdowano je w różnych, często bardzo oddalonych od siebie dzielnicach i zginęły w różny sposób, trudno było je ze sobą połączyć. Do tego na terenie parku krzyżują się rejony kilku komisariatów, które zrzucały odpowiedzialność za wyjaśnienie zbrodni jeden na drugi. Poszukiwania zabójcy na dobrą sprawę ruszyły dopiero w 2006 roku po interwencji rosyjskiego ministra spraw wewnętrznych, którego podobno osobiście skarcił prezydent Władimir Putin.

Ofiary na szachownicy

Ostatnią ofiarą Aleksandra Piczuszkina była Marina Moskalowa, koleżanka ze sklepu spożywczego, w którym Piczuszkin pracował. 14 czerwca 2006 roku kobieta dała się namówić na spacer do otoczonego grozą parku, ale na wszelki wypadek zostawiła swojej rodzinie nazwisko i numer telefonu Aleksandra. Morderca zabił kobietę uderzeniem w tył głowy, a ciało porzucił w krzakach przy niewielkim strumyku. Kiedy Marina nie wróciła na noc do domu, rodzina zawiadomiła milicję. Na podstawie pozostawionego numeru telefonu oraz nagrania z kamer w moskiewskim metrze ustalono potencjalnego mordercę. Został zatrzymany następnego dnia rano.

W czasie przeszukania jego mieszkania znaleziono pudełko szachów – do poszczególnych pól przyklejone były karteczki, które morderca naklejał po każdej zbrodni. Z 64 pól zapełnionych było aż 61. Piczuszkin początkowo twierdził, że chciał zapełnić pola jednej szachownicy, ale w toku śledztwa przyznał, że gdyby skończył zapełniać jedną, zacząłby drugą. Nic nie mogło powstrzymać go przed dokonywaniem kolejnych zbrodni.

Prokuratorzy zdołali mu udowodnić 48 z 61 morderstw, do których się przyznał. 24 października 2007 roku zapadł wyrok: winny wszystkich zabójstw i skazany na 15 lat ciężkiego więzienia a potem do końca życia łagry pod kołem podbiegunowym. Został też wyrokiem sądu skazany na przymusowe leczenie psychiatryczne. Moskwa odetchnęła…

Małgorzata Sawicka

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama