Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 00:43
Reklama KD Market

Podwodny wróg

Dla przeciętnego Amerykanina II wojna światowa rozpoczęła się w 1941 roku, a dokładnie 7 grudnia, gdy Japończycy zaatakowali bazę morską Pearl Harbor. Dzień później Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę Japonii, a trzy dni później – Niemcom i Włochom. Jednak wszystkie te dramatyczne wydarzenia nie wpłynęły jeszcze za bardzo na życie codzienne kraju, które toczyło się w miarę normalnie...

Nie wiadomo do dziś, czy Hitler chciał wdać się w bezpośredni konflikt zbrojny z USA. Niektórzy historycy są zdania, że japoński atak na Pearl Harbor był dla niego fatalną wiadomością, gdyż wciągnął nieuchronnie izolacjonistyczną wtedy Amerykę w II wojnę światową. Innymi słowy, nastąpiło swoiste „przebudzenie się śpiącego giganta”, co ostatecznie dla faszystowskich Niemiec miało fatalne następstwa. W miarę oczywiste jest też to, że nawet fanatyczny rząd hitlerowski musiał zdawać sobie sprawę z faktu, że jakikolwiek skomasowany atak na Stany Zjednoczone był po prostu niewykonalny.

Mimo to już w połowie 1941 roku w głębinach Atlantyku znajdowało się wiele niemieckich łodzi podwodnych, które patrolowały ocean w pobliżu wschodniego wybrzeża Ameryki. Wtedy U-Booty nie atakowały jeszcze amerykańskich okrętów, ale czasami zmuszały statki handlowe, zwykle zmierzające do Wielkiej Brytanii, do zmiany kursu lub opóźniały ich rejsy. Wszystko to jednak zmieniło się na początku 1942 roku.

„Szczęśliwe czasy”

Począwszy od stycznia niemieckie jednostki U-Boot zaczęły atakować torpedami amerykańską flotę handlową, a ataki te miały czasami miejsce w odległości zaledwie kilku mil od wybrzeża Stanów Zjednoczonych. 28 lutego 1942 roku niemiecka łódź podwodna U-578 storpedowała tankowiec R.P. Resor w pobliżu miasta Manasquan w stanie New Jersey. Tylko dwóch marynarzy przeżyło ten atak, a okoliczni mieszkańcy mogli na własne oczy oglądać płonący u wybrzeża okręt. Wprawdzie jednostka ta nie zatonęła od razu i została odholowana w pobliże latarni morskiej Barnegat, ale ostatecznie poszła na dno po kilku dniach.

Dwa miesiące później zatopiony został przez Niemców w pobliżu Przylądka Hatteras w Północnej Karolinie statek Dixie Arrow. Przez ponad pół roku amerykańska żegluga handlowa narażona była na nieustanne ataki, gdyż jednostki przemierzające Atlantyk nie były w żaden sposób chronione. Do sierpnia 1942 roku Amerykanie stracili prawie 20 okrętów u wybrzeży New Jersey, Delaware, Północnej Karoliny i Wirginii. Niemieccy kapitanowie nazywali ten okres „szczęśliwymi czasami”, ponieważ mogli bezkarnie torpedować amerykańskie okręty bez narażania się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.

Dopiero po wojnie wyszło na jaw to, iż Niemcom szczególnie zależało na zakorkowaniu dopływu rzeki Delaware, gdyż prowadziła ona do stoczni marynarki wojennej w Filadelfii, arsenału Frankford oraz licznych rafinerii ropy naftowej. W okolicach tych w sumie zatopionych zostało 18 okrętów amerykańskich, ale ruch morski nigdy nie ustał. W tym sensie Niemcy nie osiągnęli zamierzonego celu.

Brytyjczycy już w roku 1940 ostrzegali amerykańskie władze przed możliwością ataków ze strony niemieckich łodzi podwodnych. Jednak dowódcy wojskowi w Waszyngtonie najbardziej obawiali się hitlerowskiego desantu na Amerykę z morza, mimo że był to scenariusz niezwykle mało prawdopodobny. Należy przypomnieć, że Hitler nigdy nie zdecydował się na taką inwazję w przypadku znacznie mniejszej i znacznie bliższej Niemcom geograficznie Wielkiej Brytanii. Głównie dlatego, iż nie mógł liczyć na wsparcie ze strony Luftwaffe, pokonanej zdecydowanie w bitwie o Anglię. Oczywiste jest to, że wsparcie lotnictwa byłoby równie niemożliwe w przypadku desantu na Stany Zjednoczone, gdyż żadne samoloty wojskowe nie posiadały wtedy odpowiedniego zasięgu oraz możliwości tankowania po drodze.

Prawdopodobnie jedna załoga niemieckiej łodzi podwodnej próbowała raz wylądować na ziemi amerykańskiej w okolicach Long Island w stanie Nowy Jork, ale wydarzenie to nigdy nie zostało ostatecznie potwierdzone przez historyków. Nawet jeśli to prawda, z pewnością nie chodziło w tym przypadku o totalną inwazję, lecz o inicjatywę pojedynczego kapitana, działającego z sobie tylko znanych powodów.

Łodzie, których miało nie być

Na mocy postanowień traktatu wersalskiego, podpisanego po zakończeniu I wojny światowej, Niemców obowiązywał zakaz posiadania okrętów podwodnych. Mimo to przemysł wojenny III Rzeszy w latach trzydziestych zaczął prace pełną parą, by zaspokoić potrzeby wojsk lądowych, powietrznych i morskich. W celu ostatecznego wyzbycia się ciążących od czasów Wersalu ograniczeń, w 1935 roku hitlerowcy podpisali z Wielką Brytanią traktat morski, który umożliwiał im posiadanie floty podwodnej. Wynegocjowano także siłę Kriegsmarine na 35 proc. tonażu Royal Navy.

Dlatego też akcja zbrojeniowa mogła ruszyć pełną parą. Tym bardziej że rok później stanowisko dowódcy niemieckich okrętów podwodnych objął Karl Dönitz, który z miejsca przystąpił do aktywnego działania. Jego doświadczenie i zaangażowanie pozwoliły na zwiększenie tempa prac oraz badań nad taktyką. Dönitz, zwolennik ataków prowadzonych w nocy, szybko opracował taktykę tzw. wilczych stad, której głównym założeniem było natarcie U-Bootów kierowanych systemem radiowym ze stacji nabrzeżnych lub naprowadzanych przez lotnictwo.

W chwili wybuchu II wojny światowej Niemcy posiadali 57 U-Bootów, z których 48 było gotowych do działań, a 27 mogło wypłynąć na wody Oceanu Atlantyckiego. Już w sierpniu 1939 roku niemieckie dowództwo wysłało 15 jednostek, rozstawiając je na przybrzeżnych szlakach handlowych, w pobliżu baz brytyjskich i w najbliższym rejonie Wielkiej Brytanii. Po dwóch latach Niemcy mieli już 212 łodzi podwodnych.

Niemieckie jednostki zaznaczyły swą obecność na Atlantyku w dość szczególny sposób – już 3 września 1939 roku w odległości 250 mil na zachód od Irlandii na dno poszedł pasażerski statek Athenia z 1103 pasażerami i 315 członkami załogi. Sprawcą tego nieszczęścia był okręt podwodny U-30 pod dowództwem kapitana Lempa, który później tłumaczył się, że ze storpedowaniem tej jednostki nie miał nic wspólnego.

Wkrótce potem w Berlinie opracowano operację „Paukenschlag”, która zakładała wysłanie niemieckich okrętów podwodnych w stronę wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej, by tam dokonywały one krwawej rozprawy z marynarką nowego wroga. Choć początkowo niemieckie łodzie grasowały po wodach Atlantyku bezkarnie, w drugiej połowie 1942 roku, gdy amerykański przemysł zbrojeniowy nabrał rozpędu, sytuacja zaczęła się zmieniać. Już 1 marca udało się zatopić pierwszego U-Boota, U-656. W ciągu następnych dwóch miesięcy Amerykanie zniszczyli dwie dalsze łodzie podwodne.

Po pewnym czasie wszystkie okręty handlowe wypływające z amerykańskich portów znajdowały się pod eskortą marynarki wojennej, a czasami korzystały też ze wsparcia lotnictwa. Samoloty wyposażane były w radary, a uzbrojone zostały m.in. w samonaprowadzające się torpedy akustyczne.

Przełomowy rok 1943

W obliczu narastającej przewagi liczebnej i technicznej aliantów na wodach Atlantyku, siły Dönitza miały coraz mniejsze szanse na sukces. Jego wilcze stada zatapiały wprawdzie nadal liczne okręty, ale zwykle same ponosiły poważne straty. W maju 1943 doszło do istotnego przełomu z chwilą, gdy niemieckie okręty podwodne operujące na Północnym Atlantyku zostały dosłownie zmasakrowane.

Tylko w maju tego roku zatonęło 40 U-Bootów. Admirał Dönitz doskonale rozumiał, że wojny o Atlantyk nie jest w stanie wygrać. W związku z tym postanowił przenieść swoje łodzie na wody Karaibów oraz w pobliże wybrzeży Ameryki Południowej, ale i tam Niemcy zaczęli ponosić poważne straty. Paraliżującym ciosem dla działań na odległych akwenach było zniszczenie przez aliantów niemal wszystkich tzw. mlecznych krów, czyli odpowiednio wyposażonych U-Bootów zaopatrzeniowych, dzięki którym łodzie bojowe mogły operować przez dłuższy czas bez zawijania do portu.

Znaczne zmiany nastąpiły też wzdłuż wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. W stanach New Jersey i Delaware zbudowano w odległości kilku mil od siebie kilkanaście betonowych wież obserwacyjnych, w których 24 godziny na dobę przebywali żołnierze śledzący amerykańską linię brzegową. Wieże te istnieją do dziś, choć tylko jedna z nich, w Cape May w stanie New Jersey, została przywrócona do swojego pierwotnego stanu i służy dziś jako muzeum.

Po roku 1942 zmieniła się też w dużej mierze mentalność mieszkańców wschodniego wybrzeża. Zaczęli oni być amatorskimi obserwatorami plaż i zwracali uwagę na wszelkie dziwne obiekty na powierzchni morza, jak i na dziwnych ludzi na plażach. Stali się tym samym aktywnymi, cywilnymi uczestnikami wojny. Wymieniali się też systematycznie podejrzeniami dotyczącymi prób sabotażu wzdłuż wschodniego wybrzeża.

Epilog

Po inwazji aliantów na Normandię w czerwcu 1944 roku siły Wehrmachtu wycofały się z Francji. Wkrótce potem Niemcy stracili kontrolę nad francuskimi portami, które w znaczniej mierze obsługiwały łodzie podwodne. III Rzesza znajdowała się w stanie całkowitego odwrotu, a losy wojny były w zasadzie przesądzone. Mimo to U-Booty stopniowo wyposażano w nowe zdobycze techniki, m.in. tzw. pozoratory radarowe. Najbardziej użytecznym wynalazkiem okazały się „chrapy”, czyli urządzenia pozwalające na poruszanie się pod wodą przy pomocy silników spalinowych i ładowanie akumulatorów bez wychodzenia na powierzchnię.

Dowództwo Kriegsmarine z utęsknieniem oczekiwało też na wprowadzenie do walki jednostek o napędzie tzw. turbiną Waltera, które były zdolne do długotrwałego operowania w zanurzeniu i miały rozwijać dużą prędkość podwodną. Namiastkę tych prawdziwie rewolucyjnych okrętów stanowić miały budowane pod koniec wojny U-Booty typów XXI (oceaniczne) i XXIII (przybrzeżne). Były to jednostki napędzane silnikami elektrycznymi, trudne do przechwycenia i wyposażone w doskonałe uzbrojenie.

Jednak wojna zmierzała nieuchronnie do końca i do ostatecznej klęski faszystów. Tylko kilka nowatorskich łodzi podwodnych weszło do eksploatacji, ale niczego to nie zmieniło. Ostatecznie w czasie całej wojny na Atlantyku zatopionych zostało prawie 800 niemieckich łodzi podwodnych, a 25 tysięcy marynarzy straciło życie. Straty alianckie były równie duże, choć w znacznej mierze dotyczyły okrętów handlowych, a nie militarnych.

Kiedy III Rzesza skapitulowała, wiele U-Bootów znajdujących się nieopodal amerykańskiego wybrzeża wróciło do niemieckich portów. Jednak nie wszyscy kapitanowie zdecydowali się na taki krok. Okręt U-858 wynurzył się na powierzchnię u wybrzeży New Jersey i zasygnalizował, że chce się poddać. Cała załoga wzięta została do niewoli, choć Amerykanie nie mieli żadnej ochoty na dłuższe przetrzymywanie niemieckich jeńców wojennych. Większość marynarzy wróciła do domu, a nieliczni postanowili pozostać w USA na stałe. Natomiast ich łódź podwodna 14 maja 1945 roku została zaholowana do portu Lewes w stanie Delaware, gdzie stała się natychmiast sensacją i atrakcją dla ciekawskich. W ten sposób zakończyła się formalnie wojna na Atlantyku.

Dno oceanu wzdłuż wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych usłane jest wrakami z okresu II wojny światowej. Gregory Modelle, z zawodu architekt, ale również pasjonat nurkowania, dotarł do kilku z tych wraków – zarówno niemieckich, jak i amerykańskich. Twierdzi jednak, że okręty te dziś znajdują się w stanie niemal całkowitego rozkładu i w najbliższym czasie w ogóle przestaną istnieć. W roku 1991 znaleziony został wrak niemieckiej łodzi U-869, który znajduje się na głębokości 240 stóp. Modelle nigdy się tam nie wybrał. Twierdzi, że są to niebezpieczne wody, a sama jednostka to dziś zaledwie kilka kawałków przerdzewiałego metalu.

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama