W niedzielne popołudnie 30 czerwca 2019 roku, 31-letni Wil siedział w piżamie w swoim ogródku na przedmieściach Londynu i popijał piwo (zresztą polskie). Co jakiś czas przelatywały nad nim samoloty zmierzające na lotnisko Heathrow, gdyż dzielnica Clapham, w której Wil mieszka, znajduje się na jednej z tras podchodzenia do lądowania...
Desperaci w powietrzu
W pewnym momencie Wil zobaczył, że z jednego samolotu coś wypadło. Początkowo myślał, że była to jakaś walizka lub część silnika. Jednak spadający obiekt po pewnym czasie zbliżył się na tyle, iż Wil był w stanie dostrzec ramiona. Na ziemię z samolotu spadało ludzkie ciało. Przelatujący nad jego domem samolot należał do linii Kenya Airways, a maszyna Boeing 787 wystartowała z Nairobi osiem godzin wcześniej.
Zaintrygowany Wil wsiadł na swój motocykl i pojechał w kierunku Offerton Rd., dokąd zmierzały już policyjne radiowozy. Nadal miał cichą nadzieję, że się pomylił i że spadającym obiektem nie był człowiek. Po chwili natknął się na Johna Baldocka, stojącego przed swoim domem w otoczeniu policjantów. Zapytał go, czy do jego ogrodu wpadło ludzkie ciało. John nie powiedział ani słowa, a tylko pokiwał twierdząco głową.
Niezidentyfikowany mężczyzna schował się na lotnisku w Nairobi w komorze podwozia, do której podczas lotu składają się koła samolotu. Jest to przestrzeń, która nie stanowi części kontrolowanego środowiska kabiny. Po złożeniu się kół jest tam niezwykle mało miejsca, w którym ledwo mieści się jeden człowiek. Przetrwanie lotu w tej części samolotu jest niezwykle mało prawdopodobne. Gdy maszyna wznosi się na wysokość 30 tysięcy stóp, temperatura powietrza zwykle spada poniżej –58 stopni F.
Wprawdzie przewody hydrauliczne znajdujące się w podwoziu ogrzewają nieco powietrze, ale mimo to w czasie lotu temperatura w tej komorze podwozia nie przekracza –35 stopni F. Ponadto na rejsowej wysokości zawartość tlenu w powietrzu jest pięciokrotnie niższa niż na ziemi, a tak poważne niedotlenienie organizmu może prowadzić do dezorientacji, ataków serca i obumierania czynności mózgu. Kiedy już samolot zaczyna podchodzić do lądowania i opuszcza podwozie, zwykle jest tak, że człowiek schowany w komorze u dołu kadłuba jest nieprzytomny i po prostu wypada, co niemal na pewno stało się udziałem kenijskiego pasażera na gapę.
Na śmiałków gotowych na tego rodzaju samobójcze niemal poczynania czyhają też inne niebezpieczeństwa. Schowany w podwoziu człowiek może wypaść już w czasie startu. Miało to miejsce w przypadku 14-letniego Keitha Sapsforda, który w roku 1970 wypadł na pas startowy w czasie startu samolotu DC-8, zmierzającego z Sydney do Tokio. Czasami ludzie próbujący w ten sposób podróżować giną w wyniku zmiażdżenia przez chowające się koła samolotu. W roku 2011 los taki spotkał 23-letniego Kubańczyka Adonisa Guerrero Barriosa, który zginął nad Hawaną tuż po starcie maszyny Airbus A340, zmierzającej do Madrytu.
Mimo nikłych szans na sukces, desperatów nadal nie brakuje. Jak wynika z danych amerykańskiej FAA, w latach 1947-2020 128 osób na całym świecie próbowało „przemycić się” w samolotowym podwoziu, ale przeżyła tylko jedna czwarta z nich. Sukces odnosili przede wszystkim ci, którzy we wcześniejszych latach chowali się w podwoziach samolotów o napędzie turbo-śmigłowym, latających na stosunkowo małej wysokości.
Jak przeżyć?
W przypadku człowieka, który spadł w londyńskiej dzielnicy Clapham, śledztwo w tej sprawie powierzono Paulowi Gravesowi – detektywowi, który na co dzień zajmuje się zwykłymi przestępstwami kryminalnymi. Graves skontaktował się z obsługą lotniska Heathrow, która umożliwiła mu przeszukanie podwozia kenijskiego samolotu. Znalazł w nim plecak z wyszytymi na nim inicjałami MCA. Wewnątrz nie było jednak niczego, co mogłoby pomóc w identyfikacji posiadacza: nieco kenijskiej waluty, woda w butelce, chleb i para butów. Do Kenii wysłano materiał DNA pobrany z ciała zmarłego oraz jego odciski palców. Niestety kenijska policja nie miała żadnych danych na temat tego człowieka.
Ostatecznie nigdy nie udało się ustalić, kim był człowiek, który „spadł z nieba”. Pochowano go na londyńskim cmentarzu w dzielnicy Lambeth. Na jego mogile znajduje się tablica z napisem „Nieznana osoba. Zmarła 30 czerwca 2019 roku w wieku 30 lat”.
Jak to jest możliwe, że niektórzy śmiałkowie mimo wszystko przeżywają podróż w samolotowym podwoziu? Zdania lekarzy są podzielone, ale przeważa jedna teoria. Zgodnie z nią w niektórych przypadkach dochodzi do swoistej hibernacji ciała, co powoduje wprawdzie kliniczną śmierć, ale pozwala czasami na przywrócenie danej osoby do życia. Przykładem może być Armando Socarra Ramirez, który w czerwcu 1969 roku, gdy miał 17 lat, zakradł się na lotnisku w Hawanie do podwozia samolotu linii Iberia. Wkrótce potem maszyna wystartowała i obrała kurs na Madryt. Jak wspominał później Ramirez, już po kilkunastu minutach, w ciemności i przenikliwym zimnie zemdlał, a obudził się dopiero w madryckim szpitalu, gdzie przebywał przez 52 dni.
Kiedy samolot wylądował, pilot natknął się na ludzkie ciało pokryte lodem, leżące na pasie startowym. Był pewien, że człowiek ten nie żył. Wezwał pogotowie ratunkowe, a wstępne badanie Ramireza potwierdziło, że znajdował się on w stanie śmierci klinicznej. Jednak po przewiezieniu do szpitala i stopniowym ogrzaniu ciała Armando odzyskał przytomność, a po kilku tygodniach wrócił całkowicie do zdrowia. Stał się międzynarodową sensacją, ku niezadowoleniu Fidela Castro. Dziś Ramirez ma 68 lat i mieszka w Stanach Zjednoczonych. Jego przypadek jest jednak wyjątkowy. Większość pasażerów na gapę kończy tak jak niezidentyfikowany Kenijczyk.
Krzysztof M. Kucharski