Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 12:17
Reklama KD Market

Grubsze drobniaki / Dimes and Quarters

W poprzednim felietonie napisałem o tym, jak starałem się przekonać moją mamę do dawania mi kieszonkowego, kiedy byłem dzieckiem. Oczywiście odmówiła. Była Polką urodzoną w Starym Kraju i nie rozumiała, dlaczego amerykańskie dzieci – jak ja, zawsze pytały o kieszonkowe.

W tym tygodniu napiszę wam o tym, co zrobiłem wtedy, żeby zarobić pieniądze, których nie mogłem dostać od moich rodziców.

Pierwszą „pracą”, jaką pamiętam, było zbieranie pustych butelek po napojach. Wtedy mogłem je zabrać do sklepu i dostać coś, co nazywało się zwrotem pieniędzy. Za małą butelkę dostawałem 2 centy. Za dużą można było dostać 5 centów. To nie brzmi jak dużo pieniędzy, ale musicie pamiętać, że kiedy byłem dzieckiem w 1950 roku, pięć centów to była pokaźna suma. Za pięć centów można było kupić lody lub batonik. Za 10 centów można było pójść do kina, albo kupić sobie komiks. Za 40 centów można było kupić Cadillaca. Żartuję.

Gdzie znajdowaliśmy te butelki? Kiedy pierwszy raz zacząłem ich szukać, miałem 8-9 lat i po prostu chodziłem po okolicy. Ludzie wypijali napoje i zostawiali te butelki, gdzie popadło. Znajdowałem je przy krawężnikach i na werandach domów. Kiedy zdobyłem w tym większe doświadczenie – w znajdowaniu butelek, nauczyłem się kilku trików. Jednym z nich było zaglądanie do śmietników w alejach za domami. Ale najlepszym trikiem było szukanie butelek w parku.

Park Humboldt zaczynał się na końcu ulicy, przy której mieszkałem. Mój przyjaciel Gene i ja zabieraliśmy jego wózek Radio Flyer i objeżdżaliśmy park w poszukiwaniu butelek. W normalny dzień znajdowaliśmy 5-6 butelek. W najlepszy dzień znajdowaliśmy do 50. Jak tylko wózek był pełny, jechaliśmy do sklepu Mendel, który znajdował się przy skrzyżowaniu ulic Potomac i Washtenaw.

Kiedy dorosłem, znalazłem inny sposób na zarabianie pieniędzy. Pewnego dnia, kiedy miałem 13 lat, sąsiadka widziała mnie, jak stoję przed domem i zaoferowała mi 50 centów za godzinę przy instalowaniu płyt gipsowo-kartonowych w jej mieszkaniu. Nie wiedziałem nic o instalowaniu płyt, ale zgodziłem się. Trwało to około 2 tygodni. To było zbyt ciężkie dla mnie. Potem dostarczałem jajka w dzielnicy i umieszczałem tytuły filmów na daszku reklamowym kina Crystal Theater przy ulicy North.

Ale najlepszą pracą, jaką miałem jako dzieciak, było przeszukiwanie sklepów z używanymi rzeczami w okolicy i poszukiwanie rzadkich egzemplarzy komiksów. Miałem około 15 lat, kiedy to zacząłem. Sam czytałem komiksy i zauważyłem, że ludzie nie mają pojęcia, jaką wartość mają komiksy, które sprzedają w sklepach z używanymi rzeczami. Kupiłem kiedyś w jednym z nich oryginalny komiks z Captain America z 1940 roku za 10 centów. Sprzedałem go później za 100 dolarów.

Uwielbiam opowiadać ludziom, że kiedy ja i moja żona pobraliśmy się w 1975 roku, kupiłem nasz pierwszy dom za pieniądze zarobione ze sprzedaży komiksów, znalezionych w sklepach z używanymi rzeczami.

I tylko żałuję, że nie przytrzymałem tych komiksów dłużej. Mój przyjaciel Frank tak zrobił, i dzięki temu udał się na emeryturę na Florydę w wieku 40 lat za pieniądze zarobione na komiksach.


Dimes and Quarters

My previous column for the Dziennik Zwiazkowy was about trying to convince my mom to give me an allowance when I was a kid. She refused, of course. She was a Polish woman born in the Old Country and didn’t understand why American kids like me were always asking for an allowance.

This week I’m going to write about what I did back then to make the money I couldn’t get from my mom and dad.

The first “job” I remember was collecting empty glass soda bottles. At that time you could take them to a store and get what was called a refund. For a small bottle you’d get 2 cents. For a large bottle you’d get 5 cents. That doesn’t sound like a lot of money, but you have to remember that when I was a kid in the 1950s a nickel was pretty substantial. For a nickel you could buy a popsicle or a candy bar. For two nickels, you could get into a movie theater or buy yourself a comic book. For four nickels, you could buy a Cadillac. Just joking.

And where would we find these bottles? When I first started looking for them when I was 8 or 9, I’d simply walk around the neighborhood. People tended to just drink their sodas and leave the bottles wherever they finished. I’d find bottles on curbs and front porches. As I got more experienced as a bottle finder, I learned some tricks. One of them was to look in trash cans in alleys for soda bottles. But the best trick I learned was to search for bottles in the park.

Humboldt Park was down the street from where I lived, and my friend Gene and I would take his Radio Flyer wagon and roam the park looking for bottles. On a normal day, we’d find 5-6 bottles. On a great day, we’d come across 50 bottles. As soon as the wagon was full, we’d wheel it down to Mendel’s soda shop on Potomac and Washtenaw.

As I got older, I found other ways to make money. One day, when I was about 13, a neighbor woman saw me standing in front of my house and offered me 50 cents an hour to put up drywall in her apartment building. I didn’t know a thing about drywall but signed on. I lasted about 2 weeks. Drywalling was just too hard. After that I delivered eggs around the neighborhood and put up the titles of movies on the marquee at the Crystal Theater on North Avenue.

But the best job I had as a kid was going through second-hand stores in the neighborhood and looking for rare comic books. I was about 15 when I started this. I was a comic book reader and discovered that people didn’t know how valuable the comic books they were selling at second-hand stores were. I once bought an original Captain America comic from 1940 in one of these stores for a dime. I sold it later for $100.

I love to tell people that when my wife and I got married in 1975 I bought our first house with the money I made from the comics I bought in second-hand stores.

My only regret is that I didn’t hold on to the comics longer. My friend Frank did, and he retired to Florida at 40 on the money he made on his comics.

John Guzlowski

amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem serii powieści kryminalnych o Hanku i Marvinie, których akcja toczy się w Chicago oraz powieści wojennej pt. „Retreat— A Love Story”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.-John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama